Gdy czytam dziennikarza „Gazety Wyborczej”, który w „Süddeutsche Zeitung” żali się, że rząd Niemiec i ambasador tego państwa w Warszawie są zbyt powściągliwi i grzeczni wobec reżimu rządzącego obecnie w Polsce (słowo „reżim” nie pada, ale unosi się nad tekstem), zastanawiam się, czy Układ Warszawski na pewno rozwiązano 1 lipca 1991 r. Układ Warszawski, który powstał w 1955 r., powinien się właściwie nazywać Układem Moskiewskim. Bo ten sojusz militarno-polityczny państw komunistycznych powstał po to, by usankcjonować dominację Moskwy między innymi nad Warszawą i prawo ZSRR do decydowania o losie państw i narodów. Nazwanie układu warszawskim było więc pewną perfidią i perwersją. Przecież to do Moskwy, a nie Warszawy można się było zwrócić o „bratnią pomoc” w wypadku nieprawomyślności któregoś z państw członkowskich. A nawet w wypadku nieprawomyślności tylko części społeczeństwa. O ile Węgrom z „bratnią pomocą” w październiku i listopadzie 1956 r. pospieszyła tylko Moskwa, to już Czechom i Słowakom w sierpniu 1968 r. pomagały także PRL, Bułgaria, Węgry i NRD.
Dziennikarz gazety Michnika dający w niemieckiej gazecie jakiejś europejskiej „rodzinie” prawo do korygowania kursu polskiej polityki jest tylko jednym z wielu zwolenników „bratniej pomocy”, którzy bardzo się ostatnio w Polsce uaktywnili. Najważniejsze jest to, że uważają oni, iż funkcjonuje coś takiego jak Układ Brukselski (bo nie Unia Europejska), choć powinien się nazywać „berliński” (ta sama perfidia i perwersja jak w 1955 r. z Warszawą) i ma on prawo nieść „bratnią pomoc” wszelkim odszczepieńcom. Oczywiście Bruksela, czyli Berlin (czytaj: Jean-Claude Juncker, czyli Angela Merkel) nie wyśle czołgów do Warszawy jak Nikita Chruszczow wysłał do Budapesztu, a Leonid Breżniew do Pragi, ale ma zrobić coś takiego, co zadziała podobnie jak militarna inwazja ZSRR w 1955 r. i Moskwy oraz jej czterech satelitów w 1968 r. Wspólny jest tu sposób myślenia oraz przekonanie, że suwerenne władze jednego państwa, czyli teraz Polski, a kiedyś Węgier i Czechosłowacji, nie mogą podejmować suwerennych decyzji. I właśnie po to Chruszczow oraz jego generałowie wymyślili w 1955 r. Układ Warszawski. Dziennikarz gazety Michnika oraz liczni zwolennicy „bratniej pomocy” z tego samego organu, a także z innych mediów, partii czy środowisk opiniotwórczych w Polsce mają Układ Warszawski w głowach, co nawet specjalnie nie dziwi.
Rodzimi zwolennicy Układu Warszawskiego mają w Brukseli i Berlinie sobie podobnych, np. przewodniczącego europarlamentu Martina Schulza, wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa, szefa frakcji liberalnej w PE Guya Verhofstadta, wicekanclerza Niemiec Sigmara Gabriela czy szefa frakcji CDU w Bundestagu Volkera Kaudera. Mają też po swojej stronie większość mediów w Niemczech oraz niektóre we Francji, Belgii czy Wielkiej Brytanii, a nawet w USA. Dzięki temu powstał nieformalny front zwolenników „bratniej pomocy”, który oczywiście potrzebuje w Polsce zapraszających, by wszystko było zgodne z kanonami wypracowanymi w czasach Chruszczowa i Breżniewa. Zawsze w tle jest bowiem troska o prawomyślność, lojalność i internacjonalistyczną solidarność. Kiedyś komunistyczną, teraz europejską.
Rodzimi zwolennicy „bratniej pomocy” wyobrażają sobie, że Polska jest pod każdym względem uwikłana i zależna od Brukseli i Berlina, i ma to być zgodne z europejskimi traktatami, np. lizbońskim, choć oczywiście nie jest. Nie wyobrażają sobie Unii Europejskiej w wersji, jaka została zapisana w traktatach, lecz w postaci jakiegoś nowego Układu Warszawskiego. Oni sami solidnie zapracowali na wersję z Układem Warszawskim, bo taka im najbardziej odpowiada. Wystarczy poczytać gazetę Michnika od początku lat 90. i przypomnieć wypowiedzi oraz stanowiska polityków Unii Demokratycznej, Unii Wolności czy Platformy Obywatelskiej. Mają oni usta pełne frazesów o wolności, ale najlepiej się czują w rzeczywistości, gdzie istnieje jakaś wyższa instancja czuwająca nad standardami i kanonami prawomyślności. Kiedyś usytuowana w Moskwie, a teraz w Brukseli i Berlinie. Musi ona istnieć, żeby Polaków obronić przed demonami ksenofobii, nacjonalizmu, rasizmu i wszelkich wyobrażalnych patologii. Jedynie słuszny jest natomiast paradygmat internacjonalizmu, nazywany obecnie europejskością. I znowu nie dziwi, że akurat te, a nie inne osoby i środowiska są zwolennikami internacjonalizmu, bo „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Gdy czytam dziennikarza „Gazety Wyborczej”, który w „Süddeutsche Zeitung” żali się, że rząd Niemiec i ambasador tego państwa w Warszawie są zbyt powściągliwi i grzeczni wobec reżimu rządzącego obecnie w Polsce (słowo „reżim” nie pada, ale unosi się nad tekstem), zastanawiam się, czy Układ Warszawski na pewno rozwiązano 1 lipca 1991 r. Układ Warszawski, który powstał w 1955 r., powinien się właściwie nazywać Układem Moskiewskim. Bo ten sojusz militarno-polityczny państw komunistycznych powstał po to, by usankcjonować dominację Moskwy między innymi nad Warszawą i prawo ZSRR do decydowania o losie państw i narodów. Nazwanie układu warszawskim było więc pewną perfidią i perwersją. Przecież to do Moskwy, a nie Warszawy można się było zwrócić o „bratnią pomoc” w wypadku nieprawomyślności któregoś z państw członkowskich. A nawet w wypadku nieprawomyślności tylko części społeczeństwa. O ile Węgrom z „bratnią pomocą” w październiku i listopadzie 1956 r. pospieszyła tylko Moskwa, to już Czechom i Słowakom w sierpniu 1968 r. pomagały także PRL, Bułgaria, Węgry i NRD.
Dziennikarz gazety Michnika dający w niemieckiej gazecie jakiejś europejskiej „rodzinie” prawo do korygowania kursu polskiej polityki jest tylko jednym z wielu zwolenników „bratniej pomocy”, którzy bardzo się ostatnio w Polsce uaktywnili. Najważniejsze jest to, że uważają oni, iż funkcjonuje coś takiego jak Układ Brukselski (bo nie Unia Europejska), choć powinien się nazywać „berliński” (ta sama perfidia i perwersja jak w 1955 r. z Warszawą) i ma on prawo nieść „bratnią pomoc” wszelkim odszczepieńcom. Oczywiście Bruksela, czyli Berlin (czytaj: Jean-Claude Juncker, czyli Angela Merkel) nie wyśle czołgów do Warszawy jak Nikita Chruszczow wysłał do Budapesztu, a Leonid Breżniew do Pragi, ale ma zrobić coś takiego, co zadziała podobnie jak militarna inwazja ZSRR w 1955 r. i Moskwy oraz jej czterech satelitów w 1968 r. Wspólny jest tu sposób myślenia oraz przekonanie, że suwerenne władze jednego państwa, czyli teraz Polski, a kiedyś Węgier i Czechosłowacji, nie mogą podejmować suwerennych decyzji. I właśnie po to Chruszczow oraz jego generałowie wymyślili w 1955 r. Układ Warszawski. Dziennikarz gazety Michnika oraz liczni zwolennicy „bratniej pomocy” z tego samego organu, a także z innych mediów, partii czy środowisk opiniotwórczych w Polsce mają Układ Warszawski w głowach, co nawet specjalnie nie dziwi.
Rodzimi zwolennicy Układu Warszawskiego mają w Brukseli i Berlinie sobie podobnych, np. przewodniczącego europarlamentu Martina Schulza, wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa, szefa frakcji liberalnej w PE Guya Verhofstadta, wicekanclerza Niemiec Sigmara Gabriela czy szefa frakcji CDU w Bundestagu Volkera Kaudera. Mają też po swojej stronie większość mediów w Niemczech oraz niektóre we Francji, Belgii czy Wielkiej Brytanii, a nawet w USA. Dzięki temu powstał nieformalny front zwolenników „bratniej pomocy”, który oczywiście potrzebuje w Polsce zapraszających, by wszystko było zgodne z kanonami wypracowanymi w czasach Chruszczowa i Breżniewa. Zawsze w tle jest bowiem troska o prawomyślność, lojalność i internacjonalistyczną solidarność. Kiedyś komunistyczną, teraz europejską.
Rodzimi zwolennicy „bratniej pomocy” wyobrażają sobie, że Polska jest pod każdym względem uwikłana i zależna od Brukseli i Berlina, i ma to być zgodne z europejskimi traktatami, np. lizbońskim, choć oczywiście nie jest. Nie wyobrażają sobie Unii Europejskiej w wersji, jaka została zapisana w traktatach, lecz w postaci jakiegoś nowego Układu Warszawskiego. Oni sami solidnie zapracowali na wersję z Układem Warszawskim, bo taka im najbardziej odpowiada. Wystarczy poczytać gazetę Michnika od początku lat 90. i przypomnieć wypowiedzi oraz stanowiska polityków Unii Demokratycznej, Unii Wolności czy Platformy Obywatelskiej. Mają oni usta pełne frazesów o wolności, ale najlepiej się czują w rzeczywistości, gdzie istnieje jakaś wyższa instancja czuwająca nad standardami i kanonami prawomyślności. Kiedyś usytuowana w Moskwie, a teraz w Brukseli i Berlinie. Musi ona istnieć, żeby Polaków obronić przed demonami ksenofobii, nacjonalizmu, rasizmu i wszelkich wyobrażalnych patologii. Jedynie słuszny jest natomiast paradygmat internacjonalizmu, nazywany obecnie europejskością. I znowu nie dziwi, że akurat te, a nie inne osoby i środowiska są zwolennikami internacjonalizmu, bo „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/277754-sa-w-polsce-sily-teskniace-za-nowym-ukladem-warszawskim-i-zachowujace-sie-jak-nowa-targowica
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.