Sukces opozycji, a zarazem znaczenie tego, co stało się w sobotę (i co się nie odstanie, nawet jeśli PiS zgromadzi w niedzielę jeszcze więcej manifestantów) nie polega na samej liczebności demonstrantów. Pochód przeciwników nowego rządu był oczywiście bardzo duży (nie wchodźmy w żenujące spory o dokładny szacunek – z całą pewnością był zdecydowanie pokaźny) i z punktu widzenia organizatorów udany. Warszawa widywała już jednak manifestacje i takie, i większe, które same w sobie nie wywracały ówczesnych gabinetów.
Polityczne znaczenie tego, co się stało, leży w czym innym. Otóż sobotnia demonstracja widowiskowo udowodniła nieprawdziwość pewnej tezy, leżącej u podstaw myślenia bardzo wielu ludzi z obecnej władzy oraz z jej politycznego i intelektualnego zaplecza. Chodzi o rozpowszechnione (do soboty) przekonanie, jakoby obóz III RP skompromitował się i popadł w rozsypkę do tego stopnia, że niemal całkowicie stracił możliwości mobilizacyjne. Że to już tylko jakaś tam sejmowa resztówka, a ogromna większość społeczeństwa albo jest z PiS-em, albo porzuciła polityczne zainteresowania i emocje, i znalazła się w sferze jakiejś trwałej neutralności.
Oczywiście nie twierdzę, że rzeczywistość jest odwrotna, że większość społeczeństwa weszła w stan antyrządowej rewolty. Tak nie jest. Ale sobota udowodniła, że odruch sprzeciwu wobec poczynań nowej władzy nie jest rzadki co najmniej wśród wielkomiejskiej inteligencji. Tej prawdziwej i tej aspirującej. Nie należy lekceważyć tej grupy.
Ten odruch sprzeciwu będzie trwał tak długo, dopóki im się będzie wydawało, że mogą odzyskać jakieś pozycje
-– powiedział mi ktoś, związany z nową władzą. Nie sądzę, żeby miał rację. Bo po pierwsze – emocje mają ogromną siłę. A po drugie, to nie jest tak - jak wydaje się chyba mojemu rozmówcy – że po drugiej stronie stanęła po prostu klientela IIIRP, starająca się zachować swoje pozycje. Taka diagnoza byłaby tylko częścią prawdy. A część prawdy, uznana za całą prawdę, przestaje być prawdą.
Dlatego opinie takie jak Rafała Ziemkiewicza („”Prawica rządzi, a dotychczasowi właściciele III RP mogą tylko krzyczeć na ulicy. Przez ostatnie 8 lat marzyłem”) czy Witolda Gadowskiego („Media ancien regime’u zachłyśnięte tłumkiem słoików i stęsknionych za utraconymi posadami. To ma być siłą? Pusty śmiech”) są i nieprawdziwe, i niebezpieczne. Bo zaklinanie rzeczywistości, odmowa dostrzeżenia jej jest zawsze niebezpieczna – dla zaklinającego.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Sukces opozycji, a zarazem znaczenie tego, co stało się w sobotę (i co się nie odstanie, nawet jeśli PiS zgromadzi w niedzielę jeszcze więcej manifestantów) nie polega na samej liczebności demonstrantów. Pochód przeciwników nowego rządu był oczywiście bardzo duży (nie wchodźmy w żenujące spory o dokładny szacunek – z całą pewnością był zdecydowanie pokaźny) i z punktu widzenia organizatorów udany. Warszawa widywała już jednak manifestacje i takie, i większe, które same w sobie nie wywracały ówczesnych gabinetów.
Polityczne znaczenie tego, co się stało, leży w czym innym. Otóż sobotnia demonstracja widowiskowo udowodniła nieprawdziwość pewnej tezy, leżącej u podstaw myślenia bardzo wielu ludzi z obecnej władzy oraz z jej politycznego i intelektualnego zaplecza. Chodzi o rozpowszechnione (do soboty) przekonanie, jakoby obóz III RP skompromitował się i popadł w rozsypkę do tego stopnia, że niemal całkowicie stracił możliwości mobilizacyjne. Że to już tylko jakaś tam sejmowa resztówka, a ogromna większość społeczeństwa albo jest z PiS-em, albo porzuciła polityczne zainteresowania i emocje, i znalazła się w sferze jakiejś trwałej neutralności.
Oczywiście nie twierdzę, że rzeczywistość jest odwrotna, że większość społeczeństwa weszła w stan antyrządowej rewolty. Tak nie jest. Ale sobota udowodniła, że odruch sprzeciwu wobec poczynań nowej władzy nie jest rzadki co najmniej wśród wielkomiejskiej inteligencji. Tej prawdziwej i tej aspirującej. Nie należy lekceważyć tej grupy.
Ten odruch sprzeciwu będzie trwał tak długo, dopóki im się będzie wydawało, że mogą odzyskać jakieś pozycje
-– powiedział mi ktoś, związany z nową władzą. Nie sądzę, żeby miał rację. Bo po pierwsze – emocje mają ogromną siłę. A po drugie, to nie jest tak - jak wydaje się chyba mojemu rozmówcy – że po drugiej stronie stanęła po prostu klientela IIIRP, starająca się zachować swoje pozycje. Taka diagnoza byłaby tylko częścią prawdy. A część prawdy, uznana za całą prawdę, przestaje być prawdą.
Dlatego opinie takie jak Rafała Ziemkiewicza („”Prawica rządzi, a dotychczasowi właściciele III RP mogą tylko krzyczeć na ulicy. Przez ostatnie 8 lat marzyłem”) czy Witolda Gadowskiego („Media ancien regime’u zachłyśnięte tłumkiem słoików i stęsknionych za utraconymi posadami. To ma być siłą? Pusty śmiech”) są i nieprawdziwe, i niebezpieczne. Bo zaklinanie rzeczywistości, odmowa dostrzeżenia jej jest zawsze niebezpieczna – dla zaklinającego.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/274888-koniec-niebezpiecznego-zludzenia-wyciagnac-nauki-z-feralnej-soboty?strona=1