Trybunał Konstytucyjny posługuje się paragrafem 22 ze słynnej powieści Josepha Hellera

PAP/Paweł Supernak
PAP/Paweł Supernak

W powieści „Ostatni rozdział”, która jest kontynuacją „Paragrafu 22”, największy chyba krętacz wszech czasów, Milo Minderbinder, sprzedał rządowi USA (za setki miliardów dolarów) „Pod-Naddźwiękowy Niewidzialny i Bezgłośny Defensywno-Ofensywny Bombowiec Szturmowy Drugiego Uderzenia M i M&P”. Sprzedał go za krocie, bo samolot miał latać szybciej od prędkości światła, a przez cały okres eksploatacji w ogóle nie musiał lądować. Problemem było to, że nikt nie mógł tego cudu techniki zobaczyć, bo samolot był supertajny. Nikt nie mógł nawet zobaczyć planów tej maszyny - także z powodu tajności. I te warunki sprawiały, że supermaszyna w ogóle nie musiała istnieć. W tej samej powieści mamy przypadek bardzo mocno przypominający to, co się dzieje w Polsce po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego. Oto wiceprezydent USA ma objąć urząd głowy państwa. Ale do tego potrzebne jest zaprzysiężenie go przez sędziego Sądu Najwyższego. Ale sprawa nie jest taka prosta, gdyż kolejni sędziowie Sądu Najwyższego rezygnują z zasiadania w nim, kiedy tylko zostaną wyznaczeni do odebrania przysięgi. Nowych sędziów nie ma kto powołać, bo wprawdzie wiceprezydent miał objąć obowiązki głowy państwa, ale nie złożył przysięgi, czyli jednak nie był prezydentem i nie mógł mianować członków Sądu Najwyższego.

Trybunał Konstytucyjny działający w składzie sprzed zmian przyjętych przez Sejmie poprzedniej i obecnej kadencji nie ma żadnych narzędzi, że przeprowadzić swoją wolę, choć ma taką ochotę. A ochotę ma dlatego, że przypisuje sobie uprawnienia, jakich nie ma i one się rozciągane na rzeczywistość niepodlegającą orzecznictwu TK, czyli dotyczącą kompetencji Sejmu i prezydenta. I dzieje się tak ewidentnie z politycznych powodów, bo trybunał jest niezależny, sędziowie niezawiśli, ale swoje poglądy i sympatie polityczne mają i one wpływają na orzeczenia. W ten sposób, że poszerzają je o obszary, które nie podlegają kompetencji TK. Zapewne z tego powodu obecna sejmowa większość i prezydent nie chcą w ogóle się odnosić do tego, co TK zrobił nie mając do tego prawnego umocowania czy poza nie wykraczając. Nie oznacza to żadnego końca demokracji, bo to oczywiste bzdury, lecz spór konstytucyjny i kompetencyjny w trójkącie TK - Sejm - Prezydent RP. To spór obecnie nierozstrzygalny, bo nie ma żadnej instancji, która mogłaby problem rozwiązać. Przypisywanie ostatecznej i rozjemczej roli Trybunałowi Konstytucyjnemu jest nieporozumieniem, bo spór toczy się na wyższym poziomie. I będzie się toczył, bo na razie nikt nie odpuszcza. Ale z tego powodu nie ma ani końca demokracji, ani końca świata. Jest tylko świadomość, że twórcy konstytucji z 1997 r. takiego sporu nie wzięli pod uwagę, choć powinni. Jakieś rozwiązanie jest pewnie możliwe, choć trwałe tylko poprzez zmianę konstytucji.

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.