Zacząć muszę od deklaracji, że nie podoba mnie się sposób w jaki PiS reaguje na kłopoty z Trybunałem Konstytucyjnym: nie podoba mnie się ani to co, ani jak robi. I gdybym na tym poprzestał mógłbym dziś wybrać się na demonstracje pod Sejm „w obronie niezależności Trybunału”.
Ba, miałbym poparcie elit prawniczych Rzeczpospolitej, wszak protestują sędziowie Sądu Najwyższego i Prokurator Generalny, prawnicy z PAN (trzech sprawiedliwych dostrzegło w tej hucpie politykę!) i wykładowcy uniwersyteccy, gromy ciskają stowarzyszenia sędziów, prokuratorów, prawników leworęcznych i prawonożnych, włosy z głowy wyrywają prowincjonalni kauzyperdzi broniący drobnych rzezimieszków oraz tuzy warszawskiej palestry – wszyscy razem, zjednoczeni w obronie pryncypiów. I byłoby mnie nawet z wami po drodze, gdyby nie cisnęły mnie się dwa pytania.
Po pierwsze, co robiliście wiosną? Gdzie byliście, gdy Trybunał Konstytucyjny sam sobie napisał, a Platforma Obywatelska przez Sejm przepchnęła ustawę niebywałą? Ówczesna władza nie tylko ograniczała – i tak bezwstydnie przez Sejm naciągane – wymagania wobec kandydatów na sędziów Trybunału, ale przede wszystkim dokonała awansem wyboru sędziów na cały 2015 rok. W zasadzie czemu tak mało? Trzeba było wybrać od razu sędziów do 2030 roku i tak byście – drodzy obrońcy niezależności sądów – nie pisnęli.
Tak, wiem, niektórzy z was krytykowali te rozwiązania, owszem. Tyle tylko, że skończyło się na jednym, dwóch artykułach w gazetach, jakimś apelu, narzekaniu, że może to faktycznie mało eleganckie i tyle. Wtedy był – wybaczcie, że powtórzę porównanie - pisk pojedynczych dyszkantów, dziś ryk potężnego chóru i uliczne demonstracje, no, raczej próby demonstracji.
Ale nikt z was nie zająknął się nad sprawą drugą. Otóż na czele Trybunału Konstytucyjnego stoi czynny polityk, owszem, ubrany w szaty bezstronnego recenzenta prawa, lecz jednak człowiek nieukrywający swego politycznego temperamentu, partyjnych sympatii i antypisowskiej obsesji. Przesadzam? To pozwólcie państwo, że przypomnę swój tekst sprzed niespełna roku, a raczej jego końcówkę. Tak na marginesie, słowa te wypomniała niedawno Rzeplińskiemu felietonistka konkurencyjnego tygodnika, ponoć (nie wiem, nie czytałem) zapominająca – ach, cóż za zaskoczenie – wskazać skąd je wzięła. Trzeba jednak jej oddać, że mało kto poza nią się takimi deklaracjami prezesa zainteresował. A szkoda, bo Rzepliński jak żaden inny sędzia Trybunału dokonuje tu – pozwolę sobie użyć ulubionego słowa internautów – samozaorania.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Zacząć muszę od deklaracji, że nie podoba mnie się sposób w jaki PiS reaguje na kłopoty z Trybunałem Konstytucyjnym: nie podoba mnie się ani to co, ani jak robi. I gdybym na tym poprzestał mógłbym dziś wybrać się na demonstracje pod Sejm „w obronie niezależności Trybunału”.
Ba, miałbym poparcie elit prawniczych Rzeczpospolitej, wszak protestują sędziowie Sądu Najwyższego i Prokurator Generalny, prawnicy z PAN (trzech sprawiedliwych dostrzegło w tej hucpie politykę!) i wykładowcy uniwersyteccy, gromy ciskają stowarzyszenia sędziów, prokuratorów, prawników leworęcznych i prawonożnych, włosy z głowy wyrywają prowincjonalni kauzyperdzi broniący drobnych rzezimieszków oraz tuzy warszawskiej palestry – wszyscy razem, zjednoczeni w obronie pryncypiów. I byłoby mnie nawet z wami po drodze, gdyby nie cisnęły mnie się dwa pytania.
Po pierwsze, co robiliście wiosną? Gdzie byliście, gdy Trybunał Konstytucyjny sam sobie napisał, a Platforma Obywatelska przez Sejm przepchnęła ustawę niebywałą? Ówczesna władza nie tylko ograniczała – i tak bezwstydnie przez Sejm naciągane – wymagania wobec kandydatów na sędziów Trybunału, ale przede wszystkim dokonała awansem wyboru sędziów na cały 2015 rok. W zasadzie czemu tak mało? Trzeba było wybrać od razu sędziów do 2030 roku i tak byście – drodzy obrońcy niezależności sądów – nie pisnęli.
Tak, wiem, niektórzy z was krytykowali te rozwiązania, owszem. Tyle tylko, że skończyło się na jednym, dwóch artykułach w gazetach, jakimś apelu, narzekaniu, że może to faktycznie mało eleganckie i tyle. Wtedy był – wybaczcie, że powtórzę porównanie - pisk pojedynczych dyszkantów, dziś ryk potężnego chóru i uliczne demonstracje, no, raczej próby demonstracji.
Ale nikt z was nie zająknął się nad sprawą drugą. Otóż na czele Trybunału Konstytucyjnego stoi czynny polityk, owszem, ubrany w szaty bezstronnego recenzenta prawa, lecz jednak człowiek nieukrywający swego politycznego temperamentu, partyjnych sympatii i antypisowskiej obsesji. Przesadzam? To pozwólcie państwo, że przypomnę swój tekst sprzed niespełna roku, a raczej jego końcówkę. Tak na marginesie, słowa te wypomniała niedawno Rzeplińskiemu felietonistka konkurencyjnego tygodnika, ponoć (nie wiem, nie czytałem) zapominająca – ach, cóż za zaskoczenie – wskazać skąd je wzięła. Trzeba jednak jej oddać, że mało kto poza nią się takimi deklaracjami prezesa zainteresował. A szkoda, bo Rzepliński jak żaden inny sędzia Trybunału dokonuje tu – pozwolę sobie użyć ulubionego słowa internautów – samozaorania.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/273654-pol-porcji-mazurka-gdzie-wtedy-byliscie-drodzy-obroncy-trybunalu-konstytucyjnego-gdy-kpiny-z-konstytucji-robila-platforma?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.