Prawica, Platforma, prezydent. Jesteśmy o krok od największej zmiany od 10 lat i przywrócenia wielu Polakom poczucia wpływu na rzeczywistość. Jak do tego doszło? Podsumowanie kampanijnego maratonu

wPolityce.pl/tvn24/wSieci
wPolityce.pl/tvn24/wSieci

W jesiennej kampanii prawicy ważną rolę odegrał również prezydent, choć nie w sposób, nad którym załamują ręce politycy Platformy i prorządowi komentatorzy. Pisałem w maju, że Andrzej Duda otrząsnął prawicę z przaśności - przeprowadzając profesjonalną kampanię, dał poczucie wyborcom prawicy, że nie są obciachowi, drugoligowi, gorsi. Ale udowodnił to również swoją prezydenturą. Zdjęcia godnie i dumnie prezentującej się Pary Prezydenckiej, jakościowa i estetyczna (jakkolwiek źle by to brzmiało) zmiana - to wszystko mocno zapisało się w przeświadczeniu Polaków. Skoro „pisowski” prezydent okazał się nie taki straszny, to dlaczego nie zaufać im jeszcze raz jesienią? To sposób myślenia wielu ludzi, który, jestem przekonany, zaprocentuje i przy urnach wyborczych.

Wygraną w wyborach prezydenckich wykorzystano w PiS. O skopiowanych pomysłach z kampanii już pisałem, ale dodano do nich dość oczywiste hasło: tylko rząd PiS będzie w stanie zgodnie i spokojnie współpracować z głową państwa. Przysłużyły się temu składane przez prezydenta projekty uchwał, a także pomysł na referendum (ostatecznie odrzucony przez Platformę). Paradoksalnie odwieczny zarzut Platformy - straszenie chaosem i permanentnymi kłótniami okazał się orężem w rękach polityków PiS.

Wreszcie - last, but not least - kampania Platformy Obywatelskiej. Rozbita po wyborach prezydenckich PO wydawała się być na równi pochyłej. Wakacje przyniosły jednak pewne zahamowanie złej tendencji. Ewa Kopacz czasem groteskowo, czasem kabaretowo (pamiętne zaglądanie do kotlecika), ale jednak ruszyła pociągiem w Polskę. To spodobało się Polakom, którzy po prostu doceniają to, że ktoś walczy i jest ambitny. Na tym swoją pozycję wiosną zbudował Andrzej Duda. Tym samym torem poszła premier Kopacz.

Na nieszczęście dla Platformy nie wytrzymała długo na tej ścieżce. Sondaże PO co prawda przestały spadać, a nawet ciut wzrosły, ale gdy zabrakło wyraźnego odbicia się (na które trzeba poczekać), Ewie Kopacz puściły nerwy. Za namową Michała Kamińskiego szefowa Platformy poszła na prostacką łatwiznę, wybierając straszenie powrotem PiS do władzy oraz przestrzeganie przed utratą wolności. Przejechał się na tym Bronisław Komorowski, a Ewa Kopacz zaskakująco naiwnie weszła w jego buty. Warto jednak pamiętać, że - trochę jak Szydło w kampanii PiS, choć z innych powodów - miała trudniejsze zadanie niż Komorowski.

Szefowa Platformy zbierała cięgi za osiem lat rządów i afer, za aferę taśmową, za kandydatów i polityków tej partii, którzy przez ostatnie lata mocno, bardzo mocno dali się we znaki wyborcom. Biorąc to wszystko pod uwagę, Kopacz zapewne nie mogła doprowadzić Platformy do zwycięstwa wyborczego. Ale uważam, że była w stanie doskoczyć do pułapu poparcia Bronisława Komorowskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Wybór antypisowskiej histerii (a histeria to, niestety, dobre słowo opisujące działania i wypowiedzi Ewy Kopacz) jako głównego koła zamachowego kampanii sprawił, że Platforma obrała kurs na górę lodową, z którą zderzy się już w niedzielę. „Pomogła” temu kuriozalna postawa sprzyjających Platformie mediów, które nakręcały absurdalne strachy na lachy, zamiast tonować nastroje.

To była ciekawa kampania, choć radykalnie inna i mniej emocjonująca niż wiosenny wyścig do Pałacu Prezydenckiego. Ostatnim pytaniem, na które odpowiedź poznamy już w niedzielę (a może dopiero we wtorek, jeśli sondaże exit poll będą niejednoznaczne) jest to, czy PiS będzie rządziło samodzielnie, czy jednak szukając koalicjanta (ewentualna antypisowska koalicja nie utrzyma się długo). Patrząc z perspektywy początku maratonu, który właśnie dobiega końca, sukces prawicy już jest ogromny. Ostateczne potwierdzenie (bądź jego brak) - w niedzielę.

Co bardzo ważne, być może najważniejsze, o co chodzi w tych wyborach - bardzo duża część (ok. 40%) wyborców dzięki zmianie władzy niejako powróci w ramy polskiego państwa. Złapanie oddechu było widać po wygranych przez Andrzeja Dudę wyborach prezydenckich, gdy sympatycy prawicy poczuli, że są u siebie. Na dłuższą metę pozostawanie w drugim nurcie, „pod ziemią” jest katastrofalne dla samych wyborców, ale i państwa. Istotą demokracji jest naturalna zmiana władzy i poczucie wpływu na rzeczywistość przez głosujących. Demokracja w Polsce może złapać w niedzielę drugi oddech. I rozpocząć zupełnie nowy, zdrowy rozdział w polskiej polityce. Czego powinniśmy życzyć sobie wszyscy, niezależnie od poglądów i sympatii.

« poprzednia strona
123

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.