Prawica, Platforma, prezydent. Jesteśmy o krok od największej zmiany od 10 lat i przywrócenia wielu Polakom poczucia wpływu na rzeczywistość. Jak do tego doszło? Podsumowanie kampanijnego maratonu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl/tvn24/wSieci
wPolityce.pl/tvn24/wSieci

Drugim ze wspomnianych problemów założenia „Zmieniamy szyld i jedziemy dalej” była sama kandydatka, wokół której zbudowano kampanię PiS. Beata Szydło nie miała i nie ma charyzmy Andrzeja Dudy, który w pewnym momencie był, kolokwialnie mówiąc, „samograjem”. Porywał przemówieniami, a jego temperament i podkręcany aż do przesady ton wiecowych wypowiedzi porywały tłumy. Wystarczyło powiesić kilka plakatów w mieście, by na spotkanie z kandydatem PiS na prezydenta pojawiły się tysiące ludzi.

Z Beatą Szydło scenariusz nie był tak prosty. Wiceszefowa PiS doskonale nadawała się do mozolnej, zakulisowej i niezwykle ciężkiej pracy w kampanii Andrzeja Dudy. Ale gdy sama stała się postacią, wokół której skupiły się kamery i zainteresowanie, coś zaczęło zgrzytać. Niby wszystkie „chwyty” z kampanii Dudy były powtórzone, ale brakowało efektu świeżości, wysokiej temperatury, emocji. Pozycji Beaty Szydło nie służyły też takie sytuacje, jak wyrzucenie z list wyborczych Marcina Mastalerka, jej głównego współpracownika. Na szczęście dla PiS Mastalerek zachował się wzorowo - nie płakał, nie gwiazdorzył, nie siedział na kozetce w TVN, narzekając na niewdzięczność prezesa Kaczyńskiego. Zacisnął zęby, oddając nawet prowadzenie konferencji Szydło („Ja i tak nie startuję, a przynajmniej Krzysiek Łapiński będzie mógł się wybić i pokazać” - argumentował Mastalerek. Lojalność i cierpliwość w polityce często się opłacają. I zapewne opłacą się Mastalerkowi w przyszłości.

Wracając do Beaty Szydło - mimo wszystkich trudności, z jakimi musiała się zmierzyć, z każdym dniem kampanii rosła i dojrzewała jako polityk. W tym wszystkim odnalazła się trochę jak Andrzej Duda, który jeszcze w styczniu snuł się Dudabusem po zimowej Polsce bez większego przekonania. Z każdą kolejną konwencją, z każdym kolejnym wiecem łapał wiatr w żagle. Ostatnie tygodnie pokazały, że w pewnej mierze jest tak i z Szydło. Kandydatka PiS na premiera nie osiągnęła co prawda kampanijnego poziomu Dudy, ale jej ostatnie wystąpienia były coraz lepsze, pojawił się ten nieuchwytny błysk, który buduje wielkość polityka. Brak charyzmy nadrabiała determinacją i zaangażowaniem. Co ważne, nie popełniła żadnego większego błędu, dała się poznać i polubić wyborcom prawicy, sprostała oczekiwaniom (choć i nie zachwyciła) w telewizyjnych debatach. Temperatury kampanii Andrzeja Dudy i fali społecznego entuzjazmu jednak nie osiągnięto, choć z punktu widzenia władzy październikowe wybory są przecież ważniejsze od tych majowych.

Zasadnym wydaje się jednak pytanie, czy ten poziom zaangażowania i emocji z kampanijnej wiosny można było powtórzyć jesienią. Wyborcy są zmęczeni maratonem wyborczym - niedzielne głosowanie będzie czwartym (a biorąc pod uwagę referendum - piąte) w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy (po wyborach do PE, samorządowych i prezydenckich). Być może po prostu nie dało się raz jeszcze „zagotować” społeczeństwo pod kątem polityki.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

« poprzednia strona
123
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych