„Te taśmy wykorzystywane są do gry politycznej” - oświadczyła dzień po publikacji kolejnych nagrań premier Ewa Kopacz.
Jarosław Gugała stwierdził wprost:
„Na trzy dni przed wyborami PiS rzuca na stół kolejne podsłuchy„.
Radosław Sikorski w związku z tym apelował:
Serdecznie radzę, zreflektuj się, czy zaufać partii, która w walce politycznej pomaga sobie podsłuchami. Dzisiaj na mnie, jutro na Ciebie.
Dwa dni do ciszy wyborczej i kolejne taśmy. Czy jest jeszcze ktoś kto uwierzy, że nie jest to akcja w interesie PiS?
Publikacja taśm leży oczywiście w interesie Prawa i Sprawiedliwości. Można nawet postawić tezę, że cała afera znacząco przyspieszyła demontaż państwa Platformy. Wymiotła ze sceny całą czołówkę polityczną tej partii, włącznie z premierem Tuskiem, szefem MSZ Radosławem Sikorskim oraz szefem MSW Bartłomiejem Sienkiewiczem. Drugi szereg okazał się zwyczajnie marny w sensie zwykłej sprawności politycznej.
To, że afera taśmowa leżała w interesie PiS nie dowodzi jednak w najmniejszym stopniu twierdzenia, że to PiS nagrywało albo że taśmy dystrybuuje. Na podobnej zasadzie można by sformułować tezę, że nagrywał Grzegorz Schetyna - bo przecież i on politycznie na aferze skorzystał, wracając z politycznego wygnania na stanowisko szefa dyplomacji. Ba, Schetyna, dysponujący sprawnymi stronnikami w strukturach władzy miał więcej możliwości przeprowadzenia całej operacji niż inwigilowany i zepchnięty do dalekiego narożnika PiS. Każdy, kto zna Jarosława Kaczyńskiego ten wie, że nigdy nie zaryzykowałby on samego istnienia swojej partii, tak dla niego ważnej, dla potencjalnie nawet wysokich zysków politycznych.
Na podobnej zasadzie można twierdzić, że to PO i PiS wysłały Rywina do Michnika, bo to przecież one na aferze sprzed 13 lat skorzystały najbardziej.
Tak więc twierdzenia ofiar kelnerów to nic więcej jak desperacka próba zminimalizowania strat, które przyniosła afera.
Jak było naprawdę? Otóż tak naprawdę taśmowe nieszczęście zorganizowała sobie pośrednio sama Platforma Obywatelska. Ta afera jest bowiem prostą konsekwencją konstrukcji państwa, która wyłania się… właśnie z taśm.
To właściwie takie niby-państwo, pielęgnujące fasadę, ale tylko fasadę. Uznające milcząco, że silni mają szczególne prawa. Że władza jest nie po to, by przekładać na decyzje polityczne wolę ludu i zapewnić bezpieczną przyszłość narodowi, ale po to, by zapewnić spokojną reprodukcję wielkich fortun i udzielnych księstw. Czasem mediuje, czasem handluje, wymieniając dobra państwowe (kontrakty, dotacje, stanowiska, prawo, wyroki sądów, przywileje itp.) na usługi i dobra polityczne (lewe pieniądze dla partii, wsparcie medialne, ochronę przed prowokacjami, poparcie za granicą). Takie państwo z definicji mocniej nie uderzy, nie narzuci jednolitych reguł, nie stanie w obronie słabszych. Wreszcie, nie posprząta miejsc, w których dzieje się źle. To za duże ryzyko dla całej konstrukcji.
Taka konstrukcja wydaje się niemal idealna. Musi jednak być stale doglądana. „Kierownicy” muszą przede wszystkim pilnować, by dopuszczalna w tym systemie konkurencja pomiędzy różnymi siłami (sitwami) nie przekroczyła pewnego poziomu wzajemnej agresji. By nikt nie poczuł się zagrożony eliminacją i pełną przegraną. Bo jeśli się poczuje, może sięgnąć po środki nadzwyczajne. Tak jak Adam Michnik, który zdecydował się uderzyć w Lwa Rywina, bo zdawał się uważać, że grozi mu klęska. Tak jak Leszek Miller, który wówczas poczuł się grubo za pewnie. Obaj przekroczyli granicę, i wywalili system w powietrze.
Ciąg dalszy na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„Te taśmy wykorzystywane są do gry politycznej” - oświadczyła dzień po publikacji kolejnych nagrań premier Ewa Kopacz.
Jarosław Gugała stwierdził wprost:
„Na trzy dni przed wyborami PiS rzuca na stół kolejne podsłuchy„.
Radosław Sikorski w związku z tym apelował:
Serdecznie radzę, zreflektuj się, czy zaufać partii, która w walce politycznej pomaga sobie podsłuchami. Dzisiaj na mnie, jutro na Ciebie.
Dwa dni do ciszy wyborczej i kolejne taśmy. Czy jest jeszcze ktoś kto uwierzy, że nie jest to akcja w interesie PiS?
Publikacja taśm leży oczywiście w interesie Prawa i Sprawiedliwości. Można nawet postawić tezę, że cała afera znacząco przyspieszyła demontaż państwa Platformy. Wymiotła ze sceny całą czołówkę polityczną tej partii, włącznie z premierem Tuskiem, szefem MSZ Radosławem Sikorskim oraz szefem MSW Bartłomiejem Sienkiewiczem. Drugi szereg okazał się zwyczajnie marny w sensie zwykłej sprawności politycznej.
To, że afera taśmowa leżała w interesie PiS nie dowodzi jednak w najmniejszym stopniu twierdzenia, że to PiS nagrywało albo że taśmy dystrybuuje. Na podobnej zasadzie można by sformułować tezę, że nagrywał Grzegorz Schetyna - bo przecież i on politycznie na aferze skorzystał, wracając z politycznego wygnania na stanowisko szefa dyplomacji. Ba, Schetyna, dysponujący sprawnymi stronnikami w strukturach władzy miał więcej możliwości przeprowadzenia całej operacji niż inwigilowany i zepchnięty do dalekiego narożnika PiS. Każdy, kto zna Jarosława Kaczyńskiego ten wie, że nigdy nie zaryzykowałby on samego istnienia swojej partii, tak dla niego ważnej, dla potencjalnie nawet wysokich zysków politycznych.
Na podobnej zasadzie można twierdzić, że to PO i PiS wysłały Rywina do Michnika, bo to przecież one na aferze sprzed 13 lat skorzystały najbardziej.
Tak więc twierdzenia ofiar kelnerów to nic więcej jak desperacka próba zminimalizowania strat, które przyniosła afera.
Jak było naprawdę? Otóż tak naprawdę taśmowe nieszczęście zorganizowała sobie pośrednio sama Platforma Obywatelska. Ta afera jest bowiem prostą konsekwencją konstrukcji państwa, która wyłania się… właśnie z taśm.
To właściwie takie niby-państwo, pielęgnujące fasadę, ale tylko fasadę. Uznające milcząco, że silni mają szczególne prawa. Że władza jest nie po to, by przekładać na decyzje polityczne wolę ludu i zapewnić bezpieczną przyszłość narodowi, ale po to, by zapewnić spokojną reprodukcję wielkich fortun i udzielnych księstw. Czasem mediuje, czasem handluje, wymieniając dobra państwowe (kontrakty, dotacje, stanowiska, prawo, wyroki sądów, przywileje itp.) na usługi i dobra polityczne (lewe pieniądze dla partii, wsparcie medialne, ochronę przed prowokacjami, poparcie za granicą). Takie państwo z definicji mocniej nie uderzy, nie narzuci jednolitych reguł, nie stanie w obronie słabszych. Wreszcie, nie posprząta miejsc, w których dzieje się źle. To za duże ryzyko dla całej konstrukcji.
Taka konstrukcja wydaje się niemal idealna. Musi jednak być stale doglądana. „Kierownicy” muszą przede wszystkim pilnować, by dopuszczalna w tym systemie konkurencja pomiędzy różnymi siłami (sitwami) nie przekroczyła pewnego poziomu wzajemnej agresji. By nikt nie poczuł się zagrożony eliminacją i pełną przegraną. Bo jeśli się poczuje, może sięgnąć po środki nadzwyczajne. Tak jak Adam Michnik, który zdecydował się uderzyć w Lwa Rywina, bo zdawał się uważać, że grozi mu klęska. Tak jak Leszek Miller, który wówczas poczuł się grubo za pewnie. Obaj przekroczyli granicę, i wywalili system w powietrze.
Ciąg dalszy na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/269382-tasmowe-nieszczescie-zorganizowala-sobie-sama-platforma-ta-afera-to-dziecko-tego-niby-panstwa-ktore-wylania-sie-wlasnie-z-tasm?strona=1