No to doczekaliśmy się. La grande finale Ewy Kopacz w drugiej i ostatniej debacie przedwyborczej. Według mojej oceny pozostaje tylko czekać na niski wynik Platformy.
Zaczęła z przytupem. Ubrana, tym razem w czarną spódnicę i poprawnie skrojony czerwony żakiet zwróciła uwagę wszystkich, wystawiając się na strzał. Cała reszta wolała kolory stonowane. Wyróżniająca się jaskrawą barwą pani premier skierowała na siebie uwagę wszystkich, niczym torreador wzrok byka. Jak już tak, to my publika, oczekiwaliśmy wyjątkowego widowiska. Ale to co nastąpiło później nie było corridą w stylu mistrza Manolete tylko żenującą kopią prowincjonalnego matadora rodem z meksykańskiej prowincji. Wystarczy tylko jeden cytat – perełka. Zwrot do szefowej „Zlewu” Barbary Nowackiej:
Ale pani, pani Basiu, nie wejdzie w koalicję?
W odpowiedzi zapytuję: A co na to Terenia? - minister spraw zagranicznych z rządu 38 milionowego państwa w środku Europy. Poza tym jak zwykle. Rozedrgany głos, powtarzane po raz nie wiadomo który, te same ataki na PiS plus niezborność logiczna części wypowiedzi w dodatku kompletnie bez poweru. Jego resztki tliły się jeszcze wczoraj, ale dziś powietrze zeszło, jak z pękniętego balonu. „Triumfalny” przemarsz korytarzem gmachu TVP w otoczeniu platformianej młodzieżówki przypominał ostatnią drogę skazańca na szafot, otoczonego skaczącymi dzieciakami. Jak na obrazie Pietera Breugla „Pejzaż z szubienicą”.
Za szybko prowadzicie – zdawała się mówić pani premier - tańczycie upojeni/Już nie mam sił, by w waszym korowodzie iść!/Nie przejmuj się człowieku, na rękach poniesiemy!/Nie zostawimy cię, tyś królem dziś!
Czerwony żakiet dodawał grozy sytuacji. Wszyscy czekali już tylko na „ostatnie słowo”. Słowo o „strasznym Pis-ie” i „państwie wyznaniowym”. I te słowa padły. Reszta jest milczeniem. „Miłym zaskoczeniem” dla mnie w tej Debacie Ośmiu była natomiast postawa wschodzącej gwiazdy, nowej „lwicy lewicy” - Barbary Nowackiej. Ubrana w fioletową sukienkę i czarną, luźną marynarkę wyglądała jak zdjęta prosto z reklamy przedsiębiorstwa pogrzebowego „Hades”. Nie powiedziała nic, co byłoby godne zapamiętania. W dodatku mówiła kompletnie bez przekonania i wiary w sens formułowanych na głos myśli. Coś niesamowitego. Miałki występ trzecioligowego polityka. Czar prysł. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że kiedy odzyskała wigor, było już po debacie i przemawiała na zewnątrz do swoich zwolenników. Generalnie może nic by się takiego nie stało, gdyby nie to, że jej adwersarz z tej samej strony barykady - Adrian Zandberg ( partia „Razem”) wypadł bardzo dobrze. Do tego stopnia, że głodni sensacji komentatorzy zaraz okrzyknęli go „czarnym koniem” wyborów. Według mnie bardziej on „bułany”, a nie „czarny”, ale może odbierze ze dwa punkty ZL. Zawsze lubiłem konie. Stawiam na niego. Paweł Kukiz i Janusz Korwin – Mikke, jak zwykle w dobrej formie. Król polskiej prawdziwej prawicy kosił na twitterze niczym ułan. W czasie trwania debaty 75 procent trzymało za nim kciuki. To się nazywa mobilizacja w ostatniej chwili. Może wejdą. Kukiz słał razy na lewo i prawo. Oberwało się wszystkim, co zrozumiałe, ale najbardziej Platformie i dziennikarzom. Skąd inąd słusznie, bo mu Kajdanowicz przerywał, a Diana Rudnik z Telewizji Publicznej pomyliła w pytaniu problem służby zdrowia z ustrojem państwa. Kukizowi dobrze życzę, bo lepszy on w parlamencie niż jak sam powiada- bankster Petru. O Petru nie piszę, ponieważ wziął kredyt we frankach i w porę się z niego wycofał nie uprzedzając innych. A cwaniaczkom w Sejmie mówimy - Nie!
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
No to doczekaliśmy się. La grande finale Ewy Kopacz w drugiej i ostatniej debacie przedwyborczej. Według mojej oceny pozostaje tylko czekać na niski wynik Platformy.
Zaczęła z przytupem. Ubrana, tym razem w czarną spódnicę i poprawnie skrojony czerwony żakiet zwróciła uwagę wszystkich, wystawiając się na strzał. Cała reszta wolała kolory stonowane. Wyróżniająca się jaskrawą barwą pani premier skierowała na siebie uwagę wszystkich, niczym torreador wzrok byka. Jak już tak, to my publika, oczekiwaliśmy wyjątkowego widowiska. Ale to co nastąpiło później nie było corridą w stylu mistrza Manolete tylko żenującą kopią prowincjonalnego matadora rodem z meksykańskiej prowincji. Wystarczy tylko jeden cytat – perełka. Zwrot do szefowej „Zlewu” Barbary Nowackiej:
Ale pani, pani Basiu, nie wejdzie w koalicję?
W odpowiedzi zapytuję: A co na to Terenia? - minister spraw zagranicznych z rządu 38 milionowego państwa w środku Europy. Poza tym jak zwykle. Rozedrgany głos, powtarzane po raz nie wiadomo który, te same ataki na PiS plus niezborność logiczna części wypowiedzi w dodatku kompletnie bez poweru. Jego resztki tliły się jeszcze wczoraj, ale dziś powietrze zeszło, jak z pękniętego balonu. „Triumfalny” przemarsz korytarzem gmachu TVP w otoczeniu platformianej młodzieżówki przypominał ostatnią drogę skazańca na szafot, otoczonego skaczącymi dzieciakami. Jak na obrazie Pietera Breugla „Pejzaż z szubienicą”.
Za szybko prowadzicie – zdawała się mówić pani premier - tańczycie upojeni/Już nie mam sił, by w waszym korowodzie iść!/Nie przejmuj się człowieku, na rękach poniesiemy!/Nie zostawimy cię, tyś królem dziś!
Czerwony żakiet dodawał grozy sytuacji. Wszyscy czekali już tylko na „ostatnie słowo”. Słowo o „strasznym Pis-ie” i „państwie wyznaniowym”. I te słowa padły. Reszta jest milczeniem. „Miłym zaskoczeniem” dla mnie w tej Debacie Ośmiu była natomiast postawa wschodzącej gwiazdy, nowej „lwicy lewicy” - Barbary Nowackiej. Ubrana w fioletową sukienkę i czarną, luźną marynarkę wyglądała jak zdjęta prosto z reklamy przedsiębiorstwa pogrzebowego „Hades”. Nie powiedziała nic, co byłoby godne zapamiętania. W dodatku mówiła kompletnie bez przekonania i wiary w sens formułowanych na głos myśli. Coś niesamowitego. Miałki występ trzecioligowego polityka. Czar prysł. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że kiedy odzyskała wigor, było już po debacie i przemawiała na zewnątrz do swoich zwolenników. Generalnie może nic by się takiego nie stało, gdyby nie to, że jej adwersarz z tej samej strony barykady - Adrian Zandberg ( partia „Razem”) wypadł bardzo dobrze. Do tego stopnia, że głodni sensacji komentatorzy zaraz okrzyknęli go „czarnym koniem” wyborów. Według mnie bardziej on „bułany”, a nie „czarny”, ale może odbierze ze dwa punkty ZL. Zawsze lubiłem konie. Stawiam na niego. Paweł Kukiz i Janusz Korwin – Mikke, jak zwykle w dobrej formie. Król polskiej prawdziwej prawicy kosił na twitterze niczym ułan. W czasie trwania debaty 75 procent trzymało za nim kciuki. To się nazywa mobilizacja w ostatniej chwili. Może wejdą. Kukiz słał razy na lewo i prawo. Oberwało się wszystkim, co zrozumiałe, ale najbardziej Platformie i dziennikarzom. Skąd inąd słusznie, bo mu Kajdanowicz przerywał, a Diana Rudnik z Telewizji Publicznej pomyliła w pytaniu problem służby zdrowia z ustrojem państwa. Kukizowi dobrze życzę, bo lepszy on w parlamencie niż jak sam powiada- bankster Petru. O Petru nie piszę, ponieważ wziął kredyt we frankach i w porę się z niego wycofał nie uprzedzając innych. A cwaniaczkom w Sejmie mówimy - Nie!
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/269124-ewa-kopacz-i-jej-danse-macabre-szefowa-rzadu-sprawiala-wrazenie-prowincjonalnego-matadora-rodem-z-meksykanskiej-prowincji?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.