Tylko polityczna i medialna Warszawa wariuje w końcówce kampanii. Przeciętni Polacy są na to odporni

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PiS
Fot. PiS

Kampania wyborcza na finiszu prawie zawsze wkracza w etap wariacki. I praktycznie zawsze to wariactwo wiąże się ze specyfiką Warszawy i narzucaniem Polsce widzenia polityki z perspektywy stolicy. To Warszawa, gdzie działają politycy, ogromna większość mediów, politycznych komentatorów, dziennikarzy oraz tzw. liderów opinii dzieli każdy włos już nawet nie czworo, ale przynajmniej na osiem części. To w stolicy mamy nieustanną histerię na temat tego, co kto powiedział, co ktoś inny mu odpowiedział, tamten dopowiedział, a jeszcze inny podsumował. To w Warszawie polityka zajmuje wielu ludziom sporą część doby, a wręcz staje się obsesją. I z punktu widzenia stolicy każde mrugnięcie okiem polityka, każda uniesiona brew jest potem w mediach (ale i w prywatnych rozmowach) interpretowana na dwieście sposobów. Ale Polska taka nie jest.

Przeciętni Polacy nie żyją polityką, wielu polityków nawet nie rozpoznają, nic ich nie obchodzi dwusetna interpretacja uniesienia brwi czy powiedzenia czegoś, co przez wiele godzin jest roztrząsane w tzw. telewizjach informacyjnych, radiach i gazetach. Przeciętni Polacy oczywiście ogólnie się orientują, kto rządzi i jak te rządy się przekładają na ich życie. I mają jakieś pojęcie o ofercie opozycji, ale są wolni od warszawskiej histerii i gorączki. Oczywiście wszędzie można znaleźć ludzi wręcz opętanych polityką i mających potrzebę mówienia o niej niemal przez całą dobę, ale to naprawdę margines. Tylko Warszawa ma ten specyficzny wariacki rys w końcówkach kampanii. I to jest zrozumiałe, bo Polska jest mocno scentralizowana, a jej ścisłe centrum ogromnie upolitycznione. Podobnie upolitycznione są zresztą Budapeszt, Praga, Bratysława czy Wilno. Nie zamierzam nad tym wydziwiać, tylko chcę zwrócić uwagę, że cała Polska nie jest objęta wyborczą histerią, a politykę traktuje praktycznie i zdroworozsądkowo.

W Warszawie, głównie z powodu całodobowego bombardowania polityką wszelkimi możliwymi kanałami, utarło się przekonanie, że przeciętni Polacy dokonują politycznych wyborów pod wpływem tego, co ktoś powiedział w szóstej minucie i czternastej sekundzie sto osiemdziesiątego trzeciego wystąpienia w TVN 24. I że przeciętni Polacy zważają na to, kto uniósł prawą brew, spocił się pod nosem czy chrząknął podczas publicznego wystąpienia. Tak nie jest. Przeciętni Polacy patrzą przede wszystkim na to, jak im się żyje za panowania konkretnej władzy. Czy ich krewni i znajomi musieli wyjechać z Polski za pracą? Czy w Polsce dostępna jest tylko praca na śmieciówkach bądź na czarno? Czy na wizytę u lekarza specjalisty albo operację czekają miesiąc, czy kilka lat? Czy dzieci mają szansę na dobre wykształcenie i lepsze życie niż rodzice? Czy urzędnicy są im pomocni, czy traktują jak złodziei i natrętów? Czy politycy ich oszukują, czy dotrzymują słowa? Czy władza szanuje publiczny grosz, czy chce się tylko nachapać? Czy sprawiedliwość jest dla każdego, czy tylko dla bogatych i kolegów? Takie pytania można by mnożyć. Przeciętni Polacy w ogromnej mierze od odpowiedzi na te pytania uzależniają swoje polityczne wybory.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych