Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie jako konkretny polityk, z konkretnym programem i pomysłem na polskie państwo. Można się z nim zgadzać, można krytykować, ale nie można narzekać, że dąży do tego, by miał jak największy wpływ na rzeczywistość. A taki dają mu rządy PiS, a nie Platformy, zwłaszcza, że na czele tej pierwszej partii stoi polityk, który niejako zbudował pozycję (a przynajmniej stworzył warunki do budowy) samego Dudy. Z tej perspektywy trudno oczekiwać od prezydenta, by był przezroczysty i bezbarwny - także w kampanii wyborczej.
Pytaniem otwartym pozostaje kwestia ewentualnego złamania dobrych obyczajów i przekroczenia granicy. W mojej opinii prezydent Duda - przynajmniej na razie - nie wyszedł poza cienką czerwoną linię. Rację ma Piotr Zaremba, który w sobotnim Salonie Dziennikarskim ocenił, że Andrzej Duda daje kolejne sygnały sugerujące, że rząd Ewy Kopacz jest gabinetem odchodzącym i nie ma pełnego mandatu społecznego (zwłaszcza w porównaniu z dopiero co wybranym prezydentem). Takich sygnałów było zresztą więcej - wystarczy wspomnieć apel prezydenta do rządu niepodejmowanie do wyborów fundamentalnych decyzji.
Wieczorna wizyta Andrzeja Dudy u Jarosława Kaczyńskiego jest jednak kiksem politycznym, bo choć nie ma w niej niczego nadzwyczajnego ani zdrożnego, to daje polityczne paliwo przeciwnikom. Przez kilka dni będzie więc trwał festiwal rytualnego oburzenia się komentatorów głównych mediów i ich politycznych faworytów, a samemu prezydentowi wypadnie z ręki argument o niespotykaniu się z Ewą Kopacz z powodu kampanii wyborczej. Zwłaszcza, że sama pani premier już krzyczy o zdalnie sterowanym prezydencie. Z drugiej jednak strony - nie widziałem choćby połowy tego zainteresowania w przypadku prywatnych spotkań Bronisława Komorowskiego, o Aleksandrze Kwaśniewskim nie mówiąc. Jak to celnie napisał Przemysław Wenerski - o ile Komorowski chodził po łące, o tyle dla Dudy będzie to pole minowe. Taki mamy klimat.
Wreszcie last but not least - ataki na prezydenta za niewłaściwe słowa w Londynie, tropienie dat wykładów na uczelni w Wielkopolsce, pretensje za wypowiedzi w Niemczech czy dzisiejsza awantura o spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim to tylko zapowiedzi tego, co będzie się działo po 25 października (ale i na ostatniej prostej kampanii). Na razie mamy tylko łaskotanie. Ciężka amunicja dopiero się pojawi. Prezydent i jego otoczenie (jak również politycy PiS) powinni być na to przygotowani.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie jako konkretny polityk, z konkretnym programem i pomysłem na polskie państwo. Można się z nim zgadzać, można krytykować, ale nie można narzekać, że dąży do tego, by miał jak największy wpływ na rzeczywistość. A taki dają mu rządy PiS, a nie Platformy, zwłaszcza, że na czele tej pierwszej partii stoi polityk, który niejako zbudował pozycję (a przynajmniej stworzył warunki do budowy) samego Dudy. Z tej perspektywy trudno oczekiwać od prezydenta, by był przezroczysty i bezbarwny - także w kampanii wyborczej.
Pytaniem otwartym pozostaje kwestia ewentualnego złamania dobrych obyczajów i przekroczenia granicy. W mojej opinii prezydent Duda - przynajmniej na razie - nie wyszedł poza cienką czerwoną linię. Rację ma Piotr Zaremba, który w sobotnim Salonie Dziennikarskim ocenił, że Andrzej Duda daje kolejne sygnały sugerujące, że rząd Ewy Kopacz jest gabinetem odchodzącym i nie ma pełnego mandatu społecznego (zwłaszcza w porównaniu z dopiero co wybranym prezydentem). Takich sygnałów było zresztą więcej - wystarczy wspomnieć apel prezydenta do rządu niepodejmowanie do wyborów fundamentalnych decyzji.
Wieczorna wizyta Andrzeja Dudy u Jarosława Kaczyńskiego jest jednak kiksem politycznym, bo choć nie ma w niej niczego nadzwyczajnego ani zdrożnego, to daje polityczne paliwo przeciwnikom. Przez kilka dni będzie więc trwał festiwal rytualnego oburzenia się komentatorów głównych mediów i ich politycznych faworytów, a samemu prezydentowi wypadnie z ręki argument o niespotykaniu się z Ewą Kopacz z powodu kampanii wyborczej. Zwłaszcza, że sama pani premier już krzyczy o zdalnie sterowanym prezydencie. Z drugiej jednak strony - nie widziałem choćby połowy tego zainteresowania w przypadku prywatnych spotkań Bronisława Komorowskiego, o Aleksandrze Kwaśniewskim nie mówiąc. Jak to celnie napisał Przemysław Wenerski - o ile Komorowski chodził po łące, o tyle dla Dudy będzie to pole minowe. Taki mamy klimat.
Wreszcie last but not least - ataki na prezydenta za niewłaściwe słowa w Londynie, tropienie dat wykładów na uczelni w Wielkopolsce, pretensje za wypowiedzi w Niemczech czy dzisiejsza awantura o spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim to tylko zapowiedzi tego, co będzie się działo po 25 października (ale i na ostatniej prostej kampanii). Na razie mamy tylko łaskotanie. Ciężka amunicja dopiero się pojawi. Prezydent i jego otoczenie (jak również politycy PiS) powinni być na to przygotowani.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/266582-andrzej-duda-nie-byl-nie-jest-i-nie-bedzie-politykiem-bezobjawowym-pretensje-o-aktywnosc-prezydenta-w-kampanii-to-zal-do-ryby-ze-potrafi-dobrze-plywac?strona=2