Doniesienia weekendowego „Faktu”, który krzyczy z okładki o „przyłapanych” na wieczornym spotkaniu prezydencie Andrzeju Dudzie i Jarosławie Kaczyńskim (w domu tego drugiego) dają dobry asumpt do zastanowienia się nad zarzutami wobec głowy państwa o zaangażowanie w kampanii wyborczej.
Oto, wołają od pewnego czasu politycy Platformy i ich medialni akolici, Duda pokazuje swoją prawdziwą twarz. Nie dość, że po wygranej nie zamknął się w Pałacu i jeździ po Polsce, spotykając się z obywatelami (wyborcami), to jeszcze wrzuca do debaty publicznej tematy trudne dla obozu rządowego: referendum, projekt ustawy emerytalnej, a wreszcie nie chce uwiarygodnić premier Ewy Kopacz, zapraszając ją na spotkanie. Czy w tych zarzutach jest cień racji? I tak, i nie.
W Polsce w kwestii relacji na linii prezydent-rząd (zwłaszcza w warunkach kohabitacji i kampanii) nie wypracowano żadnych twardych standardów czy reguł, do których musiałby odnosić się Andrzej Duda. Mgliste oczekiwanie, że zostanie „prezydentem wszystkich Polaków” i arbitrem całej sceny politycznej jest uroczo naiwne (choć w przypadku polityków PO raczej cyniczne), ale nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Prezydent, nawet po złożeniu legitymacji partyjnej, ma przecież z tyłu głowy nie tylko swoje pochodzenie polityczne, ale również dość logiczny argument, że bez wsparcia ze strony rządu nie zrealizuje swojego programu czy wizji funkcjonowania państwa. Dotyczy to nie tylko samego Dudy, ale było i z jego poprzednikami. Jeszcze w kampanii prezydenckiej politycy Platformy oficjalnie przyznawali, że może i są w gorszej kondycji jako partia, ale po zwycięskich wyborach przez Bronisława Komorowskiego dostaną wyborczego paliwa.
Tak to działa i działało od zawsze. Pięknoduchom, którzy życzyliby sobie blizej nieokreśloną „prezydenturę wszystkich Polaków” sugeruję prosty eksperyment myślowy: jak głowa państwa ma zachować się w sprawie zero-jedynkowej, w której ma swoje zdanie? Wysłuchać wszystkie strony - to jak najbardziej słuszne oczekiwanie, ale pojawiające się pretensje tylko dlatego, że stara się realizować swoją wizję polityki to żal do ryby, że potrafi pływać w wodzie.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Doniesienia weekendowego „Faktu”, który krzyczy z okładki o „przyłapanych” na wieczornym spotkaniu prezydencie Andrzeju Dudzie i Jarosławie Kaczyńskim (w domu tego drugiego) dają dobry asumpt do zastanowienia się nad zarzutami wobec głowy państwa o zaangażowanie w kampanii wyborczej.
Oto, wołają od pewnego czasu politycy Platformy i ich medialni akolici, Duda pokazuje swoją prawdziwą twarz. Nie dość, że po wygranej nie zamknął się w Pałacu i jeździ po Polsce, spotykając się z obywatelami (wyborcami), to jeszcze wrzuca do debaty publicznej tematy trudne dla obozu rządowego: referendum, projekt ustawy emerytalnej, a wreszcie nie chce uwiarygodnić premier Ewy Kopacz, zapraszając ją na spotkanie. Czy w tych zarzutach jest cień racji? I tak, i nie.
W Polsce w kwestii relacji na linii prezydent-rząd (zwłaszcza w warunkach kohabitacji i kampanii) nie wypracowano żadnych twardych standardów czy reguł, do których musiałby odnosić się Andrzej Duda. Mgliste oczekiwanie, że zostanie „prezydentem wszystkich Polaków” i arbitrem całej sceny politycznej jest uroczo naiwne (choć w przypadku polityków PO raczej cyniczne), ale nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Prezydent, nawet po złożeniu legitymacji partyjnej, ma przecież z tyłu głowy nie tylko swoje pochodzenie polityczne, ale również dość logiczny argument, że bez wsparcia ze strony rządu nie zrealizuje swojego programu czy wizji funkcjonowania państwa. Dotyczy to nie tylko samego Dudy, ale było i z jego poprzednikami. Jeszcze w kampanii prezydenckiej politycy Platformy oficjalnie przyznawali, że może i są w gorszej kondycji jako partia, ale po zwycięskich wyborach przez Bronisława Komorowskiego dostaną wyborczego paliwa.
Tak to działa i działało od zawsze. Pięknoduchom, którzy życzyliby sobie blizej nieokreśloną „prezydenturę wszystkich Polaków” sugeruję prosty eksperyment myślowy: jak głowa państwa ma zachować się w sprawie zero-jedynkowej, w której ma swoje zdanie? Wysłuchać wszystkie strony - to jak najbardziej słuszne oczekiwanie, ale pojawiające się pretensje tylko dlatego, że stara się realizować swoją wizję polityki to żal do ryby, że potrafi pływać w wodzie.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/266582-andrzej-duda-nie-byl-nie-jest-i-nie-bedzie-politykiem-bezobjawowym-pretensje-o-aktywnosc-prezydenta-w-kampanii-to-zal-do-ryby-ze-potrafi-dobrze-plywac