V4, czyli "Ballada o czterech koniach". W oczach środkowoeuropejskich partnerów straciliśmy wiarygodność

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Radek Pietruszka
Fot. PAP/Radek Pietruszka

I cnoty nie ma, i rubelka się nie zarobiło – to najkrótszy opis genialnej rządowej taktyki, za sprawą której wczorajszy dzień należał do najczarniejszych w historii polskiej dyplomacji. Nie dlatego, że wobec reszty Grupy Wyszehradzkiej obowiązuje nas jakaś wieczna lojalność – czegoś takiego w polityce nie ma – ale dlatego po prostu, że była to partia fatalnie rozegrana i mająca niestety jak najgorsze konsekwencje na przyszłość. Ocierająca się właściwie o zdradę polskiego interesu.

Rząd – głównie w osobie Rafała Trzaskowskiego, wystawionego w tej sprawie na ostrzał daleko bardziej niż nieszczęsna Terenia Piotrowska czy sama Ewa Kopacz – przedstawia całkowicie absurdalny argument: i tak nie mogliśmy tego głosowania wygrać, więc należało dołączyć do większości. Argument jest absurdalny z paru powodów.

Po pierwsze – ponieważ rozumując w ten sposób państwo stawia się strategicznie na przegranej pozycji. Tego typu pogląd w ogóle nie powinien być nigdy publicznie wygłaszany przez osoby odpowiadające za politykę zagraniczną. Oznacza on bowiem tyle, że kraj nie jest gotowy na forsowanie własnego interesu, gdyż na koniec zawsze przyłączy się do obozu większości. Innymi słowy sygnalizuje naszym ewentualnym oponentom, że Polską nie trzeba się nigdy przejmować, bo podstawowym kryterium będzie dla niej zawsze głosowanie z większością. Tak może działać państwo skali Luksemburga czy Słowenii, ale w przypadku państwa wielkości Polski to szkolny błąd.

Po drugie – w tej sprawie Polska od samego początku występowała jako członek grupy V4, dzieląc jej stanowisko właściwie do ostatniej chwili, choć im później, tym nasze wsparcie było bardziej chwiejne. Ostateczna zmiana postawy nie była wynikiem jakiejś przebiegłej kalkulacji, na co wskazują rezultaty (o tym dalej). Skutki są fatalne.

Pierwszy – w oczach środkowoeuropejskich partnerów straciliśmy wiarygodność. Wiarygodność i lojalność w polityce międzynarodowej należy rozumieć nie jako zobowiązanie do popierania stanowiska partnerów nawet ze szkodą dla siebie w każdej sytuacji, lecz jako trzymanie się raz wyraźnie przyjętego w konkretnej sprawie stanowiska.

Ten, kto jako argument na rzecz ostatecznie podjętej przez Polskę decyzji podaje flirty Orbana i Fico z Moskwą, dotyczące głównie energetyki, kompletnie nie rozumie zasad działania dyplomacji. W przypadku zarówno Bratysławy jak i Budapesztu było od początku jasne, że żadna z tych stolic nie będzie nas wspierać w ostrym sporze z Rosją. Nie ma tu więc mowy o nielojalności. Grupa Wyszehradzka nie powstawała jako wieczny sojusz w każdej możliwej sprawie.

Tymczasem w przypadku sporu o imigrację Polska do ostatniej chwili zwodziła swoich partnerów. Zmieniając ostatecznie stanowisko, straciliśmy wiarygodność. W każdej kolejnej sprawie, w której można będzie zawrzeć przymierze ze Słowacją, Czechami czy Węgrami, Warszawa będzie od początku na straconej pozycji.

Przypominają się tu zasady działania zachodnich najemników, którzy brali udział w wielu polskich konfliktach w wieku XVII. Nikt od tych oddziałów nie oczekiwał lojalności wiecznej, bo ich usługi kupowało się za pieniądze, jak to u najemników. Natomiast oczekiwano lojalności w ramach zawartego kontraktu. Najemnicy nie mieli zwyczaju zdradzać swojego mocodawcy nawet gdy oferowano im większe pieniądze lub gdy byli w okolicznościach beznadziejnych (taką sytuację z niemieckimi najemnymi dragonami podczas bitwy w okolicach Kudaku, poprzedzającej bitwę nad Żółtymi Wodami, opisał Henryk Sienkiewicz w „Ogniem i mieczem”). Rozumieli doskonale, że w ten sposób traciliby wiarygodność – nikt nie chciałby ich potem wynająć, obawiając się zdrady.

Tu mamy do czynienia z identycznym mechanizmem. Każdy sojusz ad hoc z Polską będzie rodził natychmiastowe podejrzenia, że ostatecznie Warszawa i tak ulegnie naciskowi Berlina.

Wyjątkowo infantylny jest argument, że nie obowiązywała nas lojalność wobec V4, skoro w innych sprawach jej członkowie nas nie wspierali. Polityka nie jest grą w robienie sobie na złość i mszczenie się. Pracuje się na tym, co ważne i aktualne w danej chwili. W sprawie imigrantów państwa Europy Środkowej odnalazły wspólny interes i była to pierwsza od bardzo dawna naprawdę ważna sprawa, w której Wyszehrad mówił jednym głosem. Nie zlikwidowałoby to różnic w innych kwestiach, ale mogło stanowić punkt wyjścia do odbudowy grupy jako poważnego instrumentu działania przy kolejnych okazjach. Tę sposobność zmarnowaliśmy.

Tu trzeba przenieść się w plan strategiczny. Unia w znanej nam postaci się właśnie kończy. Schengen zapewne się nie utrzyma, napięcia na linii północ-południe, zachód-wschód będą rosnąć. W tej sytuacji pozycjonowanie się w roli sojusznika nawet nie Niemiec, ale tego niemieckiego gabinetu, który ma ogromną szansę zbankrutować właśnie w związku z kryzysem imigranckim, jest polityką skrajnie krótkowzroczną. W dłuższym okresie, w zmienionej UE, gdzie wspólnota interesów od wschodu do zachodu – i tak w znacznej mierze iluzoryczna – będzie już tylko frazesem, Polska powinna pozycjonować się jako lider regionalny, a nie pozbawiona własnego zdania przybudówka do budzącego coraz większą niechęć hegemona.

Trudno też mieć wątpliwości, że w interesie Berlina jest podzielenie Europy Środkowej i wymontowanie z niej potencjalnie silnej Polski. Bez niej V4 nie ma większego znaczenia. Podstawowe pytanie brzmi zatem: czy nasz długookresowy interes leży w powolnym budowaniu, choćby na pojedynczych zagadnieniach, wspólnoty strategicznej z państwami regionu, czy faktyczna wasalizacja u boku Niemiec. Tym, którzy odnoszą się do „obściskiwania się” Orbána czy Fico z Putinem, warto przypomnieć, że znacznie głębsze i trwalsze powiązania istnieją pomiędzy Moskwą a Berlinem.

Co ważne i co stanowi wyłom w dotychczasowej praktyce Bratysławy i Pragi – obie stolice zdecydowały się na niemal bezprecedensową konfrontację z Niemcami. Budapeszt miał w tej dziedzinie wcześniejsze doświadczenia, ale choć był mieszany z błotem przez lewicową opinię i media, dla Berlina był partnerem, z którym trzeba się liczyć. To truizm, ale warto go w tym momencie powtórzyć: silni liczą się z tymi, którzy są dla nich problemem. Nie z tymi, którzy się do nich nieustannie łaszą.

Pisałem kilkakrotnie, że jesteśmy w punkcie zwrotnym. Głosowanie w Radzie UE było próbą samodzielności, której nie zdaliśmy. Niemcy wiedzą, że z tą władzą mogą zrobić absolutnie wszystko, skoro nawet groźba nadchodzących wyborów nie zadziałała.

Oczywiście zawsze należy postawić pytanie, co zyskaliśmy. To pytanie jest stawiane od wczoraj, ale nie doczekało się odpowiedzi. Może poza żenującymi frazesami Pawła Zalewskiego o „ratowaniu integracji”.

Minister Trzaskowski mówi o trzech sprawach, z których żadna nie jest osiągnięciem. Pierwsza to oddzielanie uchodźców od imigrantów ekonomicznych. Mamy rozumieć, że gdyby nie nasza kapitulacja, to takiej selekcji nie byłoby w planach? Wolne żarty. Jak to wygląda w praktyce, widać zresztą na granicy austriackiej, gdzie policja zaniechała nawet rejestracji imigrantów.

Druga to brak automatyzmu. To oczywiście tylko chwilowa cisza, bo Komisja Europejska i tak będzie chciała stworzyć stały mechanizm. Wtedy trudno nam będzie liczyć na wsparcie V4.

Ostatnia sprawa to rozłożenie relokacji na dwie raty. Innymi słowy – kolejna rata przypadnie już na nowy rząd.

Jakie to straszne skutki niosłoby dla nas wytrwanie w oporze wobec narzucanego planu? Czym zagrozili nam Niemcy? Cóż takiego niekorzystnego znalazłoby się w ostatecznym dokumencie? Czy Unia zrezygnowałaby z odsiewania imigrantów ekonomicznych? Czy może z ochrony granic? Nie wiadomo.

Bo przecież nie sposób poważnie traktować najbardziej prymitywnego argumentu, że ucierpiałby nasz wizerunek. Osoby, dla których wizerunek kraju jest fetyszem, powinny zgłosić się na konsultacje do psychologa w związku z patologicznie rozwiniętym kompleksem niższości, a nie brać się za analizowanie polityki zagranicznej.

12
następna strona »

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych