wPolityce.pl: Niedawno był Pan na Węgrzech, widział Pan, co dzieje się w tym kraju w związku z falą imigrantów, jaka dociera do Unii Europejskiej. Jakie ma Pan wrażenia? Czy widział Pan szukających bezpieczeństwa uchodźców, czy też raczej ludzi szukających dobrobytu?
Wojciech Cieślak (Społeczny Komitet STOP Nielegalnym Imigrantom): Na Węgrzech byłem jeden dzień, więc moje obserwacje są dość wyrywkowe. Udało mi się jednak porozmawiać z wieloma Węgrami, więc opowiem, co usłyszałem od nich. Rozmawiałem z tzw. zwykłymi obywatelami, z samorządowcami, a także z ludźmi organizującymi obywatelskie straże lokalne. Zostały one powołane do ochrony ludności w związku z napływem imigrantów. Warto bowiem pamiętać, że Węgrzy borykają się z tym problemem od dawna. Ludzie mówią, że przez wiele miesięcy byli pozostawieni sami sobie. Już od zeszłego roku na Węgry przybywały grupy imigrantów. Jednak na początku mowa była o setkach osób dziennie. O problemie zrobiło się głośno, gdy ta fala przerodziła się w tysiące osób dziennie, gdy fala migrantów zaczęła niszczyć wszystko na swojej drodze, idąc przez miasteczka przygraniczne. Dopiero wtedy to wywołało jakieś zainteresowanie. Wcześniej ci ludzie byli zdani tylko na siebie. I dlatego powołali obywatelskie patrole lokalne.
Wiadomo jak tak wielkie fale ludnościowe przedostawały się przez granice? Skąd ci ludzie przybywali, skąd wiedzieli dokąd iść itd.?
Grupy imigrantów były obsługiwane przez przemytników. Według Węgrów ruchy ludnościowe są zorganizowane tak, że przemytnicy przywożą imigrantów na granice np. serbsko-węgierską, gdzie są oni wypuszczani. Grupy przedostają się przez granice pieszo, ich przewiezienie autokarem byłoby bowiem niewykonalne. I następnie, po nielegalnym przekroczeniu granicy, imigranci znów byli przewożeni dalej przez przemytników.
Przez tych samych ludzi? Czy przejmowała ich inna grupa przemytników?
Zapewne chodziło o tych samych ludzi, albo te same szajki. Tak przynajmniej sądzą Węgrzy, z którymi rozmawiałem. Oni wskazują jednak, że problem narastał od miesięcy.
Wiadomo, kto na Węgry dociera? I skąd?
W opinii moich rozmówców imigranci docierający na Węgry to nie ludzie, którzy uciekli z pola bitwy, którzy uciekają przed zagrożeniem dla życia. Większość uciekła miesiące, albo lata temu, a po ucieczce np. z Syrii przebywali w obozach w Turcji. Turcy trzymali tych ludzi u siebie, oni żyli w godziwych warunkach. Prawdopodobnie wydarzenia z wiosny, czyli samobójczy zamach i podejrzenie, że stoją za nim właśnie uchodźcy, spowodowały, że społeczeństwo odwróciło się od uchodźców. Ci ludzie przestali być w sposób normalny traktowani. Na to się nałożyło publicznie formułowane przez Niemcy zaproszenie do Europy. I ludzie ruszyli… To nie są więc osoby, które uciekają przed wojną.
W Polsce skupiamy się głównie na imigrantach syryjskich. Czy oni rzeczywiście przeważają?
Nie, to nie jest prawdą. W tej fali idą ludzie z bardzo różnych krajów. Na Węgrzech spotkaliśmy choćby grupę, która była z Pakistanu. Oni mówili, że uciekli stamtąd, ponieważ nie podobała im się polityka prezydenta… Nie uciekali przed wojną czy represjami. Pakistan nie jest rejonem wojny.
Tych ludzi można więc odesłać do kraju.
To nie takie proste, ponieważ ludzie idący w fali imigrantów w 90 procentach nie mają dokumentów. Oni je celowo porzucają i niszczą. Tłumaczyli nam, że tak się robi z trzech powodów. Jedni niszczą dokumenty, ponieważ w Niemczech azylu się udziela tym, którzy uciekają przed wojną. Syryjczycy mają znacznie większą szansę na azyl, więc ludzie wiedzą, że w Niemczech lepiej mówić, że są z Syrii. Ci zatem, którzy pochodzą z krajów nieobjętych wojną, niszczą po drodze swoje dokumenty, by było ich trudniej identyfikować. Inni niszczą dokumenty, by ukryć przeszłość.
Czytaj dalej na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
wPolityce.pl: Niedawno był Pan na Węgrzech, widział Pan, co dzieje się w tym kraju w związku z falą imigrantów, jaka dociera do Unii Europejskiej. Jakie ma Pan wrażenia? Czy widział Pan szukających bezpieczeństwa uchodźców, czy też raczej ludzi szukających dobrobytu?
Wojciech Cieślak (Społeczny Komitet STOP Nielegalnym Imigrantom): Na Węgrzech byłem jeden dzień, więc moje obserwacje są dość wyrywkowe. Udało mi się jednak porozmawiać z wieloma Węgrami, więc opowiem, co usłyszałem od nich. Rozmawiałem z tzw. zwykłymi obywatelami, z samorządowcami, a także z ludźmi organizującymi obywatelskie straże lokalne. Zostały one powołane do ochrony ludności w związku z napływem imigrantów. Warto bowiem pamiętać, że Węgrzy borykają się z tym problemem od dawna. Ludzie mówią, że przez wiele miesięcy byli pozostawieni sami sobie. Już od zeszłego roku na Węgry przybywały grupy imigrantów. Jednak na początku mowa była o setkach osób dziennie. O problemie zrobiło się głośno, gdy ta fala przerodziła się w tysiące osób dziennie, gdy fala migrantów zaczęła niszczyć wszystko na swojej drodze, idąc przez miasteczka przygraniczne. Dopiero wtedy to wywołało jakieś zainteresowanie. Wcześniej ci ludzie byli zdani tylko na siebie. I dlatego powołali obywatelskie patrole lokalne.
Wiadomo jak tak wielkie fale ludnościowe przedostawały się przez granice? Skąd ci ludzie przybywali, skąd wiedzieli dokąd iść itd.?
Grupy imigrantów były obsługiwane przez przemytników. Według Węgrów ruchy ludnościowe są zorganizowane tak, że przemytnicy przywożą imigrantów na granice np. serbsko-węgierską, gdzie są oni wypuszczani. Grupy przedostają się przez granice pieszo, ich przewiezienie autokarem byłoby bowiem niewykonalne. I następnie, po nielegalnym przekroczeniu granicy, imigranci znów byli przewożeni dalej przez przemytników.
Przez tych samych ludzi? Czy przejmowała ich inna grupa przemytników?
Zapewne chodziło o tych samych ludzi, albo te same szajki. Tak przynajmniej sądzą Węgrzy, z którymi rozmawiałem. Oni wskazują jednak, że problem narastał od miesięcy.
Wiadomo, kto na Węgry dociera? I skąd?
W opinii moich rozmówców imigranci docierający na Węgry to nie ludzie, którzy uciekli z pola bitwy, którzy uciekają przed zagrożeniem dla życia. Większość uciekła miesiące, albo lata temu, a po ucieczce np. z Syrii przebywali w obozach w Turcji. Turcy trzymali tych ludzi u siebie, oni żyli w godziwych warunkach. Prawdopodobnie wydarzenia z wiosny, czyli samobójczy zamach i podejrzenie, że stoją za nim właśnie uchodźcy, spowodowały, że społeczeństwo odwróciło się od uchodźców. Ci ludzie przestali być w sposób normalny traktowani. Na to się nałożyło publicznie formułowane przez Niemcy zaproszenie do Europy. I ludzie ruszyli… To nie są więc osoby, które uciekają przed wojną.
W Polsce skupiamy się głównie na imigrantach syryjskich. Czy oni rzeczywiście przeważają?
Nie, to nie jest prawdą. W tej fali idą ludzie z bardzo różnych krajów. Na Węgrzech spotkaliśmy choćby grupę, która była z Pakistanu. Oni mówili, że uciekli stamtąd, ponieważ nie podobała im się polityka prezydenta… Nie uciekali przed wojną czy represjami. Pakistan nie jest rejonem wojny.
Tych ludzi można więc odesłać do kraju.
To nie takie proste, ponieważ ludzie idący w fali imigrantów w 90 procentach nie mają dokumentów. Oni je celowo porzucają i niszczą. Tłumaczyli nam, że tak się robi z trzech powodów. Jedni niszczą dokumenty, ponieważ w Niemczech azylu się udziela tym, którzy uciekają przed wojną. Syryjczycy mają znacznie większą szansę na azyl, więc ludzie wiedzą, że w Niemczech lepiej mówić, że są z Syrii. Ci zatem, którzy pochodzą z krajów nieobjętych wojną, niszczą po drodze swoje dokumenty, by było ich trudniej identyfikować. Inni niszczą dokumenty, by ukryć przeszłość.
Czytaj dalej na następnej stronie.
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/266022-dramatyczna-relacja-z-wegier-cieslak-to-nie-jest-pielgrzymka-przyjaznie-nastawionych-ludzi-mozna-sie-po-nich-spodziewac-wszystkiego-nasz-wywiad?strona=1