Czy Merkel zwariowała? Co ona wyczynia? - pytają półgębkiem różnojęzyczni krytycy jej polityki. Nie zwariowała. Przeciwnie. Można rzec, w tym szaleństwie jest metoda. „Naszą powinnością nie jest pełnienie urzędu sędziowskiego lecz robienie polityki dla Niemiec”, mawiał zjednoczyciel Niemiec Otto von Bismarck. „Żelazny kanclerz” był idolem Gerharda Schrödera, który przenosił z sobą z biura do biura jego portret. W gabinecie Angeli Merkel znalazła się podobizna jej wzorca politycznej skuteczności, carycy Katarzyny Wielkiej.
Nam, Polakom, nazwiska Bismarcka czy księżnej Anhalt-Zerbst, późniejszej władczyni Rosji, może ścinać krew w żyłach. Także dyktat Merkel w sprawie islamskich uchodźców, który wstrząsnął całą Europą, służy przede wszystkim Niemcom. Kanclerz nie postradała rozumu, konsekwentnie realizuje swój plan, który przynosi doraźne i dalekosiężne korzyści.
Po pierwsze: Niemcy, jeszcze niedawno postrzegani przez pryzmat wojennej hekatomby, z rękami wzniesionymi w hitlerowskim pozdrowieniu, nagle zaczęli uchodzić, jako ci najbardziej życzliwi, wrażliwi na ludzkie nieszczęście i bezgranicznie tolerancyjni wobec wszelki ras i wyznań. Nic to, że w dzisiejszych Niemczech działacze organizacji żydowskich musieli zatrudnić bodyguardów, a przed synagogi trzeba było wysłać na całodobowe dyżury „Streifenwagen” (policyjne radiowozy). Za żydożerców moją uchodzić np. Polacy, vide serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, sprzedany do ponad 80 krajów świata, w którym wrażliwa Niemka ratuje Żyda-kochanka, a żołnierze AK to ksenofobiczna dzicz, gotowa niemalże poprowadzić lokomotywę z transportem Żydów do Auschwitz. Zapewne nie bez przypadku akurat teraz opublikowano w Niemczech wynurzenia Jana Tomasz Grossa, opluwającego po raz kolejny nasz kraj i Polaków, którzy podczas wojny „zabili więcej Żydów niż Niemców”… Poza tą niebagatelną, historyczną, wizerunkową, jest korzyść druga: Niemcy borykają się z długotrwałym kryzysem demograficznym, brak im rąk do pracy, a imigranci to tania siła robocza głównie w wykonywaniu podrzędnych obowiązków. Rzecz jasna, kojarzone z nazistowską ideologią określenia jak np. „Herrenrasse” czy „Herrenvolk” brzmią w tym kontekście jak paskudna insynuacja, wszak teraz nikt nikogo nie gnębi, nie prześladuje, nie dyskryminuje, wręcz przeciwnie, obcy są „herzlich willkommen”. Kiedyś byli to pracownicy w pasiakach, później dobrowolni gastarbeiterzy, Włosi, Hiszpanie, Grecy czy Turcy - i oni, i Niemcy, każdy na swój sposób, budowali swój dobrobyt. Obecnie są imigranci, którzy po prostu marzą o dostaniu się do niemieckiego raju, no, jak do takich nie wyciągnąć ręki…?
*cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Czy Merkel zwariowała? Co ona wyczynia? - pytają półgębkiem różnojęzyczni krytycy jej polityki. Nie zwariowała. Przeciwnie. Można rzec, w tym szaleństwie jest metoda. „Naszą powinnością nie jest pełnienie urzędu sędziowskiego lecz robienie polityki dla Niemiec”, mawiał zjednoczyciel Niemiec Otto von Bismarck. „Żelazny kanclerz” był idolem Gerharda Schrödera, który przenosił z sobą z biura do biura jego portret. W gabinecie Angeli Merkel znalazła się podobizna jej wzorca politycznej skuteczności, carycy Katarzyny Wielkiej.
Nam, Polakom, nazwiska Bismarcka czy księżnej Anhalt-Zerbst, późniejszej władczyni Rosji, może ścinać krew w żyłach. Także dyktat Merkel w sprawie islamskich uchodźców, który wstrząsnął całą Europą, służy przede wszystkim Niemcom. Kanclerz nie postradała rozumu, konsekwentnie realizuje swój plan, który przynosi doraźne i dalekosiężne korzyści.
Po pierwsze: Niemcy, jeszcze niedawno postrzegani przez pryzmat wojennej hekatomby, z rękami wzniesionymi w hitlerowskim pozdrowieniu, nagle zaczęli uchodzić, jako ci najbardziej życzliwi, wrażliwi na ludzkie nieszczęście i bezgranicznie tolerancyjni wobec wszelki ras i wyznań. Nic to, że w dzisiejszych Niemczech działacze organizacji żydowskich musieli zatrudnić bodyguardów, a przed synagogi trzeba było wysłać na całodobowe dyżury „Streifenwagen” (policyjne radiowozy). Za żydożerców moją uchodzić np. Polacy, vide serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, sprzedany do ponad 80 krajów świata, w którym wrażliwa Niemka ratuje Żyda-kochanka, a żołnierze AK to ksenofobiczna dzicz, gotowa niemalże poprowadzić lokomotywę z transportem Żydów do Auschwitz. Zapewne nie bez przypadku akurat teraz opublikowano w Niemczech wynurzenia Jana Tomasz Grossa, opluwającego po raz kolejny nasz kraj i Polaków, którzy podczas wojny „zabili więcej Żydów niż Niemców”… Poza tą niebagatelną, historyczną, wizerunkową, jest korzyść druga: Niemcy borykają się z długotrwałym kryzysem demograficznym, brak im rąk do pracy, a imigranci to tania siła robocza głównie w wykonywaniu podrzędnych obowiązków. Rzecz jasna, kojarzone z nazistowską ideologią określenia jak np. „Herrenrasse” czy „Herrenvolk” brzmią w tym kontekście jak paskudna insynuacja, wszak teraz nikt nikogo nie gnębi, nie prześladuje, nie dyskryminuje, wręcz przeciwnie, obcy są „herzlich willkommen”. Kiedyś byli to pracownicy w pasiakach, później dobrowolni gastarbeiterzy, Włosi, Hiszpanie, Grecy czy Turcy - i oni, i Niemcy, każdy na swój sposób, budowali swój dobrobyt. Obecnie są imigranci, którzy po prostu marzą o dostaniu się do niemieckiego raju, no, jak do takich nie wyciągnąć ręki…?
*cd na następnej stronie
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/265842-merkel-uber-alles-kanclerz-niemiec-rujnuje-spojnosc-europy-jej-dewiza-brzmi-jak-za-bismarcka-nie-jestem-sedzia-robie-polityke-dla-niemiec?strona=2