Prof. Andrzej Nowak: „Są ośrodki polityczne świadomie budujące negatywny obraz Polski”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Ale na ile my w ogóle możemy mieć wpływ na to, że ktoś obcy zmieni na przykład coś w swoich podręcznikach? Można coś wymóc na zagranicznych autorach?

Od dziesięciu lat spotykają się razem wydawcy i autorzy najważniejszych podręczników akademickich stosowanych w college’ach amerykańskich – najczęściej są to podręczniki do historii cywilizacji, bo to jest coś, przez co każdy musi tam przebrnąć. Jeszcze 10 lat temu nie było w tych podręcznikach żadnej wzmianki o Polsce, po prostu Polska nie istniała.

Aż trudno uwierzyć…

Było za to dużo o Rosji, troszkę o Niemczech, Francji, Włoszech – i tyle. Jeżeli była jakaś wzmianka o Polsce, to w związku z Holocaustem. Dzisiaj te podręczniki się zmieniają. Oczywiście nie ma całych dużych rozdziałów o Polsce, lecz i trudno tego oczekiwać. Ale pojawia się choćby Kopernik jako polski uczony – a nie niemiecki, Chopin jako polski muzyk, albo Mickiewicz lub Kochanowski jako wybitni polscy i europejscy poeci. Wspominane są także w prawdziwym swym znaczeniu pakt Ribbentrop-Mołotow czy Katyń, których wcześniej w ogóle nie było. Te drobne wzmianki są zgodne z naszą wrażliwością historyczną. A dlaczego się pojawiły? Bo odpowiedzialnych za treść tych podręczników wydawców i autorów gości się w najlepszych hotelach, w najpiękniejszych polskich miastach, jak Kraków, Kazimierz, Warszawa, Gdańsk czy Toruń, organizuje się ich spotkania z najlepszymi polskimi uczonymi mówiącymi biegle po angielsku. Polskę przedstawia się im od najlepszej, najskuteczniejszej perswazyjnie strony. To przekonuje. Po tym osobistym doświadczeniu amerykańscy autorzy zauważają, że to trochę głupio, iż nic nie ma w ich książkach o Polsce albo że jest ona źle przedstawiania, skoro to taki przepiękny, bogaty w wielowiekową tradycję kraj.

Czyli chodzi o solidną promocję kraju, która jest wszakże oparta na prawdzie, bo tego piękna i tradycji Polski nikt nie musi zmyślać. Trzeba je tylko pokazać. Ale z tego wynika także, że brak pozytywnego obrazu albo zgoła negatywny wizerunek Polski to niekoniecznie kwestia złośliwości, lecz niewiedzy.

Jak najbardziej. Trzeba wychodzić z założenia, że w olbrzymiej większości negatywne nastawienie do Polski wynika z ignorancji, często także połączonej z arogancją. Arogancja ta nie ma wymiaru konkretnie antypolskiego, tylko jest postawą poczucia wyższości człowieka Zachodu w stosunku do tych „dzikich krajów”, które istnieją gdzieś tam na wschód od Niemiec. Trudno, to trzeba przyjąć za fakt, z tą ignorancją należy walczyć i pracować nad jej ograniczeniem. A w bezpośrednich kontaktach z ludźmi Zachodu trzeba ich przekonywać, że ich arogancja wobec Polski nie ma realnych podstaw, że nie jesteśmy głupsi czy gorsi. Są oczywiście wśród Polaków ludzie głupi i podli, tak samo jak są głupi i podli ludzie wśród Anglików, Amerykanów, Niemców, Żydów czy każdego innego narodu. Równocześnie jednak trzeba mieć świadomość, że są także ośrodki polityczne świadomie budujące negatywny obraz Polski. I one wykorzystują tę ignorancję większości swoich nieświadomych odbiorców.

Które to ośrodki?

Świadomie jest realizowana niemiecka polityka historyczna, która chce zredukować Polskę do roli wygodnego przedpola niemieckiej gospodarki, do roli „kraju bez właściwości”. Jest również Rosja imperialna Władimira Putina, prowadząca ostrą i brutalną politykę historyczną, gdzie Polska ma tylko jedno miejsce: kraju wdzięcznego za wyzwalanie przez Rosję, nie Związek Sowiecki, ale Rosję właśnie. To powinna być jedyna rzecz, którą mamy pamiętać ze stosunków z naszym wschodnim sąsiadem. Rosja nas zawsze tylko wyzwalała: od anarchii – poprzez rozbiory, a potem od nazistów (obcych i „swoich”) – w 1939 i 1944. Jest też część środowisk żydowskich, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, która stara się ukształtować obraz Polski jako sprawcy Holocaustu, co jest oczywiście niezwykle krzywdzące i dramatycznie nieprawdziwe. Powinniśmy się odwoływać do części innych środowisk żydowskich, która tego obrazu nie podziela. Każdego, kto bezrefleksyjnie nawiązuje do stereotypu Polaka-żydożercy, odsyłam do Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie. Można tam zobaczyć, jak te stosunki układały się w rzeczywistym kontekście historycznym. To niezwykle wartościowe muzeum było współtworzone przez Żydów – nie opowiada ono bynajmniej historii polskiego antysemityzmu. Również w Niemczech nie wszyscy podzielają antypolskie stereotypy. Nawet w poddanej autorytarnej kontroli mediów Rosji są środowiska, w których również możemy i powinniśmy znajdować „punkty zaczepienia” dla rozmowy o naszych relacjach, o polskiej historii i kulturze, bez imperialnych klisz, jakie narzuca polityczna propaganda Putina.

Mówiąc jednak o uprzedzeniach, często trudno o debatę racjonalną czy akademicką, gdyż w tym przypadku poruszamy się na płaszczyźnie emocji. A na uczucia argumenty mają mały wpływ. Jakie tutaj posiadamy skuteczne narzędzia? Nawiązując do polityki historycznej Niemiec: przez stulecia posługiwano się tam na przykład sztuką, przede wszystkim zaś literaturą. Pisarze niemieccy często na wschód od swoich granic sytuują Rosję – a nie Polskę.

Wspomniał Pan sztukę, ale ją trudno zadekretować jakimkolwiek działaniem politycznym. Zaś Niemcy, a od początku XX w. także Rosjanie, pracują nad tym, aby swój ogromny i prawdziwy dorobek kulturalny przekuć na oręż politycznych pretensji. Już podczas konferencji pokojowej w Wersalu po I wojnie światowej Niemcy skutecznie wykorzystywali te emocje i to współczucie, swe konotacje jako kraju Goethego, Schillera i Bacha, aby przekonać innych, że przecież tak kulturalnego narodu zbytnio nie wolno karać po przegranej wojnie. Raczej można było zabrać coś Polakom, „którzy przecież nic nie wnieśli do kultury…”. Współcześnie widać, jak świetnie tym narzędziem posługuje się Władimir Putin. I broni Rosji jako kraju Czajkowskiego, „Jeziora Łabędziego”, kraju Puszkina, Tołstoja czy Dostojewskiego. A przecież Polska w dziedzinie kultury też ma coś do pokazania! W tym kontekście nie mogę zapomnieć skandalicznego tekstu, który przeczytałem w dniu przyjęcia Polski, Czech, Węgier, Słowacji do Unii Europejskiej, w maju 2004 r., w największym dodatku literackim do angielskiego pisma „Sunday Times”. Znany amerykański historyk napisał tam ogromny artykuł przeciwko przyjmowaniu tych krajów do UE, ponieważ w ten sposób „odpycha się Rosję” i jej wielką kulturę, a w zamian – „cóż te nowo przyjęte kraje wniosły do kultury europejskiej?…” Autor odpowiadał krótko: nic.

Jak możemy z tym walczyć?

Warto uzgadniać swoją politykę kulturalną w tym zakresie z naszymi sąsiadami, którzy także się znajdują między Rosją a Niemcami. Czy region, który wydał Chopina, Szymanowskiego, Bartóka, Dvořáka czy Smetanę, czy to naprawdę jest region kulturalnie uboższy niż region, który wydał Czajkowskiego, Strawinskiego czy Szostakowicza (a, notabene, ostatni dwaj mają pochodzenie polskie i stali się Rosjanami tylko poprzez imperialną ekspansję dokonaną przez Petersburg kosztem Rzeczypospolitej…)? Takie pytania powinniśmy wprowadzać do debaty światowej, to powinniśmy robić. Muzyka jest naszym ogromnym potencjałem – bo nie wymaga tłumaczenia. Polska muzyka klasyczna powoli się przebija do repertuaru światowego. Nie tylko Chopin, bo on zawsze tam był, ale także i inni znakomici kompozytorzy, tacy jak Szymanowski, Karłowicz czy współcześni Lutosławski, Kilar i Penderecki. Powinniśmy przemawiać językiem kultury, bo Polska wraz z całym regionem ma tutaj olbrzymi dorobek.

« poprzednia strona
123
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych