Rozważmy teoretycznie, co mogłaby osoba łącząca w jednym ręku uprawnienia i możliwości dyrektora wielkiej publicznej placówki, krajowego konsultanta i współwłaściciela prywatnej spółki medycznej, a potem jeszcze ministra.
Otóż taka osoba mogłaby kierować pacjentów publicznej polikliniki do własnej spółki medycznej i zarabiać na tym krocie, korzystając z bardzo wysokiej wyceny świadczeń kardiologicznych oraz kwalifikowania większości świadczeń jako ratujących życie. To praktycznie likwiduje problem płacenia za tzw. nadwykonania, czyli świadczenia ponad to, co zawiera umowa z NFZ. Mając takie możliwości, da się w publicznej klinice leczyć te fazy choroby konkretnych pacjentów, które wiążą się z dużymi nakładami, a w prywatnej te, gdzie koszty są niskie, a dochody duże. Można poza tym obsługiwać kolejne szpitale (jako prywatna spółka medyczna) funkcjonując jako ich oddziały kardiologiczne i wygrywając z konkurencją, bo formalnie ma się najlepszą kadrę, rekomendacje i referencje. Formalnie, gdyż w praktyce wielkie nazwiska mogą być tylko na papierze, a faktycznie leczyliby młodzi lekarze bez doświadczenia, ale za to tani. Można dowolnie przekazywać pacjentów między placówką publiczną a spółką i odwrotnie, i korzystać finansowo na takich transferach. Można wycinać konkurencję negatywnie ją opiniując. Można określać wielkość rynku usług kardiologicznych i kardiochirurgicznych. Można wreszcie przyspieszać lub blokować kariery poszczególnych lekarzy.
Mając takie narzędzia w ręku można w kilka lat stworzyć prawdzie medyczne perpetuum mobile, przynoszące krociowe dochody. Można oczywiście zakładać, że w ochronie zdrowia mamy do czynienia wyłącznie z aniołami, które dlatego nie widzą konfliktów interesów, że ich po prostu nie wykorzystują dla własnych celów. Ale w praktyce demokratycznych państw po to tworzy się procedury, m.in. zakazy łączenia stanowisk wywołujących konflikty interesów, żeby uczciwych nie wodzić na pokuszenie, a ludzi o słabych charakterach chronić przez łamaniem zasad i prawa. Nie twierdzę, że dotyczy to prof. Mariana Zembali. Uważam jednak, że nowy minister zdrowia popadał w konflikt interesów, a jako minister może popaść jeszcze bardziej. A premier Ewa Kopacz powinna o tym wiedzieć, zanim podjęła decyzję o powołaniu nowego ministra. Jeśli nie wiedziała, to fatalnie. Jeśli wiedziała, to jeszcze gorzej. I nie ma to nic wspólnego z hejtem, o którym z takim emocjonalnym zaangażowaniem pisał Paweł Zalewski. Nie ma też nic wspólnego z zawiścią, że ktoś dużo zarabia.
Sprawa jest znacznie poważniejsza i nie da się jej zagadać kierowaniem na boczne tory, czyli skupianiem uwagi tylko na słowach o zwalnianiu pielęgniarek.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Rozważmy teoretycznie, co mogłaby osoba łącząca w jednym ręku uprawnienia i możliwości dyrektora wielkiej publicznej placówki, krajowego konsultanta i współwłaściciela prywatnej spółki medycznej, a potem jeszcze ministra.
Otóż taka osoba mogłaby kierować pacjentów publicznej polikliniki do własnej spółki medycznej i zarabiać na tym krocie, korzystając z bardzo wysokiej wyceny świadczeń kardiologicznych oraz kwalifikowania większości świadczeń jako ratujących życie. To praktycznie likwiduje problem płacenia za tzw. nadwykonania, czyli świadczenia ponad to, co zawiera umowa z NFZ. Mając takie możliwości, da się w publicznej klinice leczyć te fazy choroby konkretnych pacjentów, które wiążą się z dużymi nakładami, a w prywatnej te, gdzie koszty są niskie, a dochody duże. Można poza tym obsługiwać kolejne szpitale (jako prywatna spółka medyczna) funkcjonując jako ich oddziały kardiologiczne i wygrywając z konkurencją, bo formalnie ma się najlepszą kadrę, rekomendacje i referencje. Formalnie, gdyż w praktyce wielkie nazwiska mogą być tylko na papierze, a faktycznie leczyliby młodzi lekarze bez doświadczenia, ale za to tani. Można dowolnie przekazywać pacjentów między placówką publiczną a spółką i odwrotnie, i korzystać finansowo na takich transferach. Można wycinać konkurencję negatywnie ją opiniując. Można określać wielkość rynku usług kardiologicznych i kardiochirurgicznych. Można wreszcie przyspieszać lub blokować kariery poszczególnych lekarzy.
Mając takie narzędzia w ręku można w kilka lat stworzyć prawdzie medyczne perpetuum mobile, przynoszące krociowe dochody. Można oczywiście zakładać, że w ochronie zdrowia mamy do czynienia wyłącznie z aniołami, które dlatego nie widzą konfliktów interesów, że ich po prostu nie wykorzystują dla własnych celów. Ale w praktyce demokratycznych państw po to tworzy się procedury, m.in. zakazy łączenia stanowisk wywołujących konflikty interesów, żeby uczciwych nie wodzić na pokuszenie, a ludzi o słabych charakterach chronić przez łamaniem zasad i prawa. Nie twierdzę, że dotyczy to prof. Mariana Zembali. Uważam jednak, że nowy minister zdrowia popadał w konflikt interesów, a jako minister może popaść jeszcze bardziej. A premier Ewa Kopacz powinna o tym wiedzieć, zanim podjęła decyzję o powołaniu nowego ministra. Jeśli nie wiedziała, to fatalnie. Jeśli wiedziała, to jeszcze gorzej. I nie ma to nic wspólnego z hejtem, o którym z takim emocjonalnym zaangażowaniem pisał Paweł Zalewski. Nie ma też nic wspólnego z zawiścią, że ktoś dużo zarabia.
Sprawa jest znacznie poważniejsza i nie da się jej zagadać kierowaniem na boczne tory, czyli skupianiem uwagi tylko na słowach o zwalnianiu pielęgniarek.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/256641-problemem-ministra-zembali-nie-sa-slowa-o-zwalnianiu-pielegniarek-lecz-bardzo-ostry-konflikt-interesow?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.