Chcą Państwo żyć w kraju, gdzie policja może robić, co jej się podoba, bo występuje nie tylko jako organ wykonawczy aparatu sprawiedliwości i dba o bezpieczeństwo wewnętrzne, ale zarazem przyjmuje rolę sądu?
Założę się, że większość odpowie przecząco. Ja na pewno, bo to znamiona państwa policyjnego.
A teraz niespodzianka: od 18 maja w takim właśnie państwie w jakiejś mierze żyjemy. 18 maja weszły w życie przepisy, obligujące policjantów do zatrzymywania prawa jazdy na trzy miesiące za przekroczenie prędkości o przynajmniej 50 km na godzinę w obszarze zabudowanym. Procedura została przeniesiona do sfery administracyjnej, co oznacza, że zniesiona została kontrola sądowa nad postępowaniem policji.
Powie ktoś: a Warzecha znowu o tym. Tak, piszę o tym, bo mam poczucie, że z polskim państwem stało się w tym momencie coś bardzo złego, że została przełamana kolejna granica. Wielokrotnie wyjaśniałem, że czasami najważniejsze procesy dzieją się gdzieś na marginesie, w pozornie codziennych dziedzinach życia, a szeroka publiczność nie dostrzega ich głębszego znaczenia, wykraczającego dalece poza daną sferę. I tak jest ze wspomnianym przepisem. Skutki sięgają do samych fundamentów państwa prawa.
Przeglądając portal TVN24 znalazłem materiał, który – mówię całkiem szczerze – wstrząsnął mną jak mało co ostatnio. Rzecz jest o tym, że krytyczne stanowisko wobec przepisów zajęła Helsińska Fundacja Praw Człowieka, organizacja wielokrotnie przeze mnie krytykowana, ale też czasami chwalona za swoje autentyczne wyczulenie na łamanie praw obywatelskich. Fundacja skierowała pismo do rzeczniczki praw obywatelskich, apelując do niej o złożenie wniosku do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności nowych przepisów z ustawą zasadniczą, gdzie – mam nadzieję – jak najszybciej wylądują.
HFPC wskazała właśnie na wspomnianą okoliczność: że nowe przepisy zdjęły kontrolę sądu powszechnego nad działaniami policji i zabrały ukaranym (karą przecież drastycznie surową) możliwość obrony. Owszem, od procedury można się odwołać, ale jedynie do organów nadzoru administracyjnego (samorządowe kolegium odwoławcze oraz dalej sądy administracyjne), jednak w ramach postępowania administracyjnego nie są rozpatrywane okoliczności faktyczne, a jedynie to, czy przestrzegano samych procedur. Różnica jest zasadnicza. We wspomnianym materiale dr Piotr Kładoczny z HFPC podaje obrazowe przykłady. Załóżmy, że ktoś pędzi do szpitala, bo jest to jedyny sposób na dostarczenie tam ciężko chorego dziecka. W ostatecznej sytuacji, przy braku karetki, zapewne nikt z nas nie przejmowałby się wtedy ograniczeniami prędkości. Radar robi zdjęcie (w grę wchodzą także urządzenia automatyczne) i co się dzieje? Gdyby nad procedurą był nadzór sądowy, kierowca mógłby odmówić przyjęcia mandatu, sprawa zostałaby skierowana do sądu powszechnego, tam kierujący miałby szansę przedstawić okoliczności sprawy i istniałaby duża szansa, że sąd uznałby sytuację za typowy przypadek stanu wyższej konieczności, w którym dobro o oczywiście mniejszej wartości (przepisy drogowe) zostało poświęcone dla ratowania dobra o wartości oczywiście wyższej (zdrowie lub życie ludzkie).
Przykład drugi: kierowca zostaje zatrzymany, a policja zamierza zatrzymać mu prawo jazdy, choć on sam jest pewien, że jechał, dajmy na to, najwyżej 60 km na godzinę. Niemożliwe? To proszę sięgnąć do internetu i zbadać historię radaru Iskra, zainteresować się wadami lidaru Ultralyte 2020 (oba używane przez polską policję), a także dowiedzieć się, w jakich warunkach pomiary powinny być dokonywane, a w jakich często są. Nie chcę brnąć w technikalia, ale wystarczy, że policja mierzy prędkość w pobliżu dużego blaszanego obiektu (np. hali handlowej) czy w miejscu, gdzie gęsto stoją znaki drogowe, a wiązka radarowa może się łatwo odbić i pomiar może dotyczyć całkiem innego auta niż zatrzymywane.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Chcą Państwo żyć w kraju, gdzie policja może robić, co jej się podoba, bo występuje nie tylko jako organ wykonawczy aparatu sprawiedliwości i dba o bezpieczeństwo wewnętrzne, ale zarazem przyjmuje rolę sądu?
Założę się, że większość odpowie przecząco. Ja na pewno, bo to znamiona państwa policyjnego.
A teraz niespodzianka: od 18 maja w takim właśnie państwie w jakiejś mierze żyjemy. 18 maja weszły w życie przepisy, obligujące policjantów do zatrzymywania prawa jazdy na trzy miesiące za przekroczenie prędkości o przynajmniej 50 km na godzinę w obszarze zabudowanym. Procedura została przeniesiona do sfery administracyjnej, co oznacza, że zniesiona została kontrola sądowa nad postępowaniem policji.
Powie ktoś: a Warzecha znowu o tym. Tak, piszę o tym, bo mam poczucie, że z polskim państwem stało się w tym momencie coś bardzo złego, że została przełamana kolejna granica. Wielokrotnie wyjaśniałem, że czasami najważniejsze procesy dzieją się gdzieś na marginesie, w pozornie codziennych dziedzinach życia, a szeroka publiczność nie dostrzega ich głębszego znaczenia, wykraczającego dalece poza daną sferę. I tak jest ze wspomnianym przepisem. Skutki sięgają do samych fundamentów państwa prawa.
Przeglądając portal TVN24 znalazłem materiał, który – mówię całkiem szczerze – wstrząsnął mną jak mało co ostatnio. Rzecz jest o tym, że krytyczne stanowisko wobec przepisów zajęła Helsińska Fundacja Praw Człowieka, organizacja wielokrotnie przeze mnie krytykowana, ale też czasami chwalona za swoje autentyczne wyczulenie na łamanie praw obywatelskich. Fundacja skierowała pismo do rzeczniczki praw obywatelskich, apelując do niej o złożenie wniosku do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności nowych przepisów z ustawą zasadniczą, gdzie – mam nadzieję – jak najszybciej wylądują.
HFPC wskazała właśnie na wspomnianą okoliczność: że nowe przepisy zdjęły kontrolę sądu powszechnego nad działaniami policji i zabrały ukaranym (karą przecież drastycznie surową) możliwość obrony. Owszem, od procedury można się odwołać, ale jedynie do organów nadzoru administracyjnego (samorządowe kolegium odwoławcze oraz dalej sądy administracyjne), jednak w ramach postępowania administracyjnego nie są rozpatrywane okoliczności faktyczne, a jedynie to, czy przestrzegano samych procedur. Różnica jest zasadnicza. We wspomnianym materiale dr Piotr Kładoczny z HFPC podaje obrazowe przykłady. Załóżmy, że ktoś pędzi do szpitala, bo jest to jedyny sposób na dostarczenie tam ciężko chorego dziecka. W ostatecznej sytuacji, przy braku karetki, zapewne nikt z nas nie przejmowałby się wtedy ograniczeniami prędkości. Radar robi zdjęcie (w grę wchodzą także urządzenia automatyczne) i co się dzieje? Gdyby nad procedurą był nadzór sądowy, kierowca mógłby odmówić przyjęcia mandatu, sprawa zostałaby skierowana do sądu powszechnego, tam kierujący miałby szansę przedstawić okoliczności sprawy i istniałaby duża szansa, że sąd uznałby sytuację za typowy przypadek stanu wyższej konieczności, w którym dobro o oczywiście mniejszej wartości (przepisy drogowe) zostało poświęcone dla ratowania dobra o wartości oczywiście wyższej (zdrowie lub życie ludzkie).
Przykład drugi: kierowca zostaje zatrzymany, a policja zamierza zatrzymać mu prawo jazdy, choć on sam jest pewien, że jechał, dajmy na to, najwyżej 60 km na godzinę. Niemożliwe? To proszę sięgnąć do internetu i zbadać historię radaru Iskra, zainteresować się wadami lidaru Ultralyte 2020 (oba używane przez polską policję), a także dowiedzieć się, w jakich warunkach pomiary powinny być dokonywane, a w jakich często są. Nie chcę brnąć w technikalia, ale wystarczy, że policja mierzy prędkość w pobliżu dużego blaszanego obiektu (np. hali handlowej) czy w miejscu, gdzie gęsto stoją znaki drogowe, a wiązka radarowa może się łatwo odbić i pomiar może dotyczyć całkiem innego auta niż zatrzymywane.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/255160-czy-rzeczniczka-msw-wie-co-mowi-czyli-panstwo-policyjne?strona=1