Pewien bloger wymienił mnie wśród autorów rzekomo sceptycznych wobec Andrzeja Dudy i jego kampanii. Chodziło o to, żeby uderzyć w pismo „wSieci”, rzekomo zbyt mało gorliwe. Tymczasem ono jest jednoznaczne do granic możliwości. Taki jest urok rzeczywistości spolaryzowanej i nasyconej po wszystkich stronach „tożsamościowością”.
Ale naturalnie dla kibola nie będzie nigdy dosyć. Nie wznieśli 10 okrzyków, a tylko 9. Potępić! To tacy polityczni kibole stali się największym balastem dla PiS, dla sprawy konserwatyzmu. Ono wiszą prawicy na plecach.
Troll tak zajęty jest pisaniem, że nie posunie się do czytania krytykowanych autorów. Akurat ja byłem tym dziennikarzem, który na początku 2011 roku bodaj jako pierwszy zwrócił uwagę na Andrzeja Dudę jako obiecującego polityka – na łamach „Rzeczpospolitej”. A że potem poznałem go osobiście, więc mogłem, także w tej kampanii, wystawić mu może najważniejsze świadectwo. Osobistej przyzwoitości.
Ale trolla rozumiem, bo jemu stosunek do Dudy miesza się ze stosunkiem do PiS, a stosunek do PiS z przyklaskiwaniem jego każdorazowej linii taktycznej – najlepiej polegającej na hałasowaniu. I takich trolli jest mnóstwo – niektórzy z profesorskimi tytułami, inni z dziennikarskim dorobkiem.
Wymienia się mnie czasem jednym tchem z Łukaszem Warzechą. Mnóstwo rzeczy mnie z nim różni, w sprawie tego, czy reagować na podejrzenia o fałszerstwa w wyborach samorządowych 2014 roku spierałem się z nim gromko. Mamy na dokładkę odmienne poglądy społeczno-ekonomiczne, historyczne. Myślę, że nieco też przesadzał widząc w czarnych barwach podróże Dudabusem, sam się do tego zresztą przyznaje. Ja tę kampanie chwilami punktowałem, ale widziałem jej zalety. Widziałem, że ludzie z drugiego planu nie tylko dali z siebie wszystko, ale też pomyśleli. Myślenie na prawicy było zaś czasami traktowane jako podejrzane.
Ale powiem też szczerze, ktoś taki jak Warzecha, sceptyk szukający dziury w całym, jest każdemu politycznemu obozowi potrzebny. Niepotrzebny mu jest za to termometr zawsze pokazujący taką samą temperaturę.
Liderzy zachodnich partii, ci najbardziej skuteczni, często wręcz się żywią burzami mózgów, podczas których konfrontuje się zdania przeciwstawne, nieraz celowo zbyt wyraziste. Ale konfrontuje się, a nie przyjmuje jeden nadwyrazisty punkt widzenia i bije brawa samemu sobie.
Jeszcze raz powtarzam, że nie obozu pisowskiego, w każdym razie nie tego co w nim wygrało, dotyczą te gorzkie słowa. Sukces Dudy postrzegam w kategoriach ogromnej szansy. To także sukces Kaczyńskiego, który umiał się mądrze samoograniczyć.
Ale boję się, że chór zwolenników wrzasku wkrótce powróci. Choć dziś to oni są najbardziej zachwyceni taktyką normalnego mówienia. W końcu jak można coś zepsuć, to dlaczego nie?
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Pewien bloger wymienił mnie wśród autorów rzekomo sceptycznych wobec Andrzeja Dudy i jego kampanii. Chodziło o to, żeby uderzyć w pismo „wSieci”, rzekomo zbyt mało gorliwe. Tymczasem ono jest jednoznaczne do granic możliwości. Taki jest urok rzeczywistości spolaryzowanej i nasyconej po wszystkich stronach „tożsamościowością”.
Ale naturalnie dla kibola nie będzie nigdy dosyć. Nie wznieśli 10 okrzyków, a tylko 9. Potępić! To tacy polityczni kibole stali się największym balastem dla PiS, dla sprawy konserwatyzmu. Ono wiszą prawicy na plecach.
Troll tak zajęty jest pisaniem, że nie posunie się do czytania krytykowanych autorów. Akurat ja byłem tym dziennikarzem, który na początku 2011 roku bodaj jako pierwszy zwrócił uwagę na Andrzeja Dudę jako obiecującego polityka – na łamach „Rzeczpospolitej”. A że potem poznałem go osobiście, więc mogłem, także w tej kampanii, wystawić mu może najważniejsze świadectwo. Osobistej przyzwoitości.
Ale trolla rozumiem, bo jemu stosunek do Dudy miesza się ze stosunkiem do PiS, a stosunek do PiS z przyklaskiwaniem jego każdorazowej linii taktycznej – najlepiej polegającej na hałasowaniu. I takich trolli jest mnóstwo – niektórzy z profesorskimi tytułami, inni z dziennikarskim dorobkiem.
Wymienia się mnie czasem jednym tchem z Łukaszem Warzechą. Mnóstwo rzeczy mnie z nim różni, w sprawie tego, czy reagować na podejrzenia o fałszerstwa w wyborach samorządowych 2014 roku spierałem się z nim gromko. Mamy na dokładkę odmienne poglądy społeczno-ekonomiczne, historyczne. Myślę, że nieco też przesadzał widząc w czarnych barwach podróże Dudabusem, sam się do tego zresztą przyznaje. Ja tę kampanie chwilami punktowałem, ale widziałem jej zalety. Widziałem, że ludzie z drugiego planu nie tylko dali z siebie wszystko, ale też pomyśleli. Myślenie na prawicy było zaś czasami traktowane jako podejrzane.
Ale powiem też szczerze, ktoś taki jak Warzecha, sceptyk szukający dziury w całym, jest każdemu politycznemu obozowi potrzebny. Niepotrzebny mu jest za to termometr zawsze pokazujący taką samą temperaturę.
Liderzy zachodnich partii, ci najbardziej skuteczni, często wręcz się żywią burzami mózgów, podczas których konfrontuje się zdania przeciwstawne, nieraz celowo zbyt wyraziste. Ale konfrontuje się, a nie przyjmuje jeden nadwyrazisty punkt widzenia i bije brawa samemu sobie.
Jeszcze raz powtarzam, że nie obozu pisowskiego, w każdym razie nie tego co w nim wygrało, dotyczą te gorzkie słowa. Sukces Dudy postrzegam w kategoriach ogromnej szansy. To także sukces Kaczyńskiego, który umiał się mądrze samoograniczyć.
Ale boję się, że chór zwolenników wrzasku wkrótce powróci. Choć dziś to oni są najbardziej zachwyceni taktyką normalnego mówienia. W końcu jak można coś zepsuć, to dlaczego nie?
Strona 3 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/254620-pycha-kroczyla-przed-upadkiem-po-a-co-z-pycha-prawicy?strona=3