Pycha kroczyła przed upadkiem PO. A co z pychą prawicy?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Jacek Turczyk
fot. PAP/Jacek Turczyk

W wywiadzie dla „wSieci” doktor Tomasz Żukowski zauważa, że Andrzej Duda wygrał, bo wszedł skutecznie na elektorat Platformy. Ale przez lata samo podejrzenie, że można tak uczynić, było uznawane za niepatriotyczny absurd. Bo prawicowy patriota tak w ogóle nie myśli.

Dlaczego mam nie reagować zdziwieniem, kiedy machają dziś sztandarami zwycięstwa ludzie opisujący od lat polską politykę w kategoriach powstania? Jeśli jest to poetycka metafora Jarosława Rymkiewicza, rozumiem. Poeta ma prawo do swojej wizji. Jeśli to pobudka mobilizująca do aktywności, też jeszcze przełknę. Ale przecież w wykonaniu wielu pełzała za tym taka apokalipsa, że znam ludzi prawicy, którzy byli naprawdę zszokowani sukcesem Andrzeja Dudy. Bo jak się łatwo przestawić od wiecznego opowiadania o własnym kraju jako totalitarnym, gdzie nic się nie da zrobić, najlepiej więc trwać w cierpiętniczych pozach? Nie jest to proste.

Powie ktoś, że opisuję cechy bardziej zaplecza ideowego prawicy niż jego partyjnego jądra. To prawda, politycy zawsze są racjonalniejsi niż heroldowie rozmaitych krucjat. Ale faktem jest, że wielu polityków prawicy działało całe lata w przekonaniu, że to cały ich elektorat żąda wrzasku a nie myślenia, bo ktoś napisał coś hałaśliwego na blogu. Albo jeden publicysta uznał, że przelicytuje drugiego mówiąc nie „idiota”, ale „łajdak” o politycznym przeciwniku. Lata całe PiS się miotał i ostatecznie zatrzymywał w połowie: trochę politykując, a trochę wrzeszcząc. Nie widzę tego okresu w kategoriach uzasadnionego czekania, chociaż oczywiście nie twierdzę, że nie istniały też rozliczne inne przyczyny utrudniające temu obozowi zwycięstwo.

Przypomnijmy: już w roku 2010 sam Jarosław Kaczyński dostał 46 procent głosów w drugiej turze wyborów prezydenckich. Czyli przebił z powodzeniem szklany sufit, to było tylko kilka procent mniej niż zdobył Andrzej Duda. Szybko jednak sam potępił tamtą kampanię uznając, że będzie kołatał przede wszystkim do przekonanych.

Autorów tamtej kampanii wypchnięto z partii, względnie odeszli sami, ale żegnani drwiącymi okrzykami. Niektórzy z nich okazali się oportunistami szukającymi drogi do establishmentu (ale nie wszyscy jednak).

Co więcej, sprawa była uwikłana w kontekst sporu o Smoleńsk. Miękkiemu podczas kampanii Kaczyńskiemu odmawiano później prawa do mocnego stawiania kwestii smoleńskiej, bo przecież „nie mówił o tym przed wyborami”. Robiono to tak skutecznie, że na lata wystrzegał się wszelkiej gry z wyborcami. Po ludzku mogę to zrozumieć, w grę wchodziły też ludzkie emocje. Ale nie mogę zrozumieć przyjaciół PiS, którzy doradzali mu taką drogę nawet po latach, gdy rozliczenia Smoleńska wcale nie trzeba się było wyrzekać. Ciąg dalszy na kolejnej stronie

« poprzednia strona
123
następna strona »

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych