Państwo bez systemu. Kongres PwP znów pokazuje, że „państwo działa tylko teoretycznie”. W kwestii wojskowości również

Fot. Ministerstwo Obrony Narodowej/mon.gov.pl/Wikimedia Commons
Fot. Ministerstwo Obrony Narodowej/mon.gov.pl/Wikimedia Commons

Brakuje systemu, Polska nie jest gotowa na wojnę, nie ma pomysłu na organizacje proobronne, na ma systemu ochrony ludności cywilnej na wypadek zagrożenia, nie ma polityków, którzy rozumieliby, w jakiej sytuacji znalazła się Polska. To kilka smutnych wniosków, jakie płynął z ciekawego panelu dyskusyjnego na Kongresie Polska Wielki Projekt. Goście Kongresu dyskutowali na temat zagrożeń i polskiej polityki obronnej.

Dyskusja rozpoczęła się od tematu dość często sygnalizowanego w ostatnim czasie. Paweł Soloch i Łukasz Dryblak, obaj z Instytutu Sobieskiego, zaprezentowali skrót swoich ustaleń przedstawionych w raporcie „Organizacje proobronne w systemie bezpieczeństwa państwa”. Okazuje się jednak, że ciężko mówić o tych organizacjach jako części systemu, bowiem nie są one nim objęte. Zresztą brak systemu był słowem-kluczem całego spotkania.

Paweł Soloch rozpoczynając swoje wystąpienie wskazał, że „aktywność obywatelska w organizacjach proobronnych jest jedną z podstawowych aktywności obywatelskich, które mają na celu wzmocnienie obronności kraju”.

Dziś najmocniej widać działalność organizacji promilitarnych, ale organizacje proobronne to również organizacje związane z ochroną ludności. W naszym raporcie podejmujemy próby oceny, na ile te organizacje są zagospodarowane przez państwo, na ile ten potencjał jest wykorzstywany w systemie

— tłumaczył Soloch na wstępie.

Natychmiast jednak dodał, że „organizacje paramilitarne nie są w systemie bezpieczeństwa” w ogóle ujęte.

Nie mają aktywnie wyznaczonych zadań, nie współdziałają z służbami wyspecjalizowanymi. Częściowo w systemie są organizacje ratownicze, np. Ochotnicze Straże Pożarne. To największa masowa organizacja

— tłumaczył prezes Instytutu Sobieskiego, wskazując, że organizacje ratownicze są częścią sytemu państwowego, a ich główną siłą są małe miejscowości w Polsce.

Porównując organizacje ratownicze i paramilitarne, widać różnice: organizacje paramilitarne nie są częścią systemu

— tłumaczył Soloch.

I dodał, że chodzi o rzesze ludzi. Organizacje paramilitarne to dziś około 30 tys. członków oraz 30 tys. uczniów klas mundurowych. OSP z kolei zrzesza 62 tys. osób, które są zdolne do natychmiastowych akcji ratowniczych (w sumie OSP to ok. 400-680 tys. członków). Mimo tak dużej liczebności organizacje promilitarne nie są wspierane przez państwo. Jak wyliczyli autorzy raportu MON rocznie przekazuje na wszystkie organizacje pozarządowe ok. 8,5 mln złotych. Jedynie ich część trafia do organizacji promilitarnych.

Historia wciąż aktualna

Ciekawe wnioski i obserwacje zaprezentował następnie drugi z autorów raportu IS, Łulasz Dryblak. Jego analiza uzmysławia, jak na współczesnej Polsce odciska się nasza historia. Dryblak w prezentowanej przez siebie analizie wskazał na rozkład organizacji probroonnych oraz na rozkład deklaracji Polaków dotyczących chęci obrony kraju. Okazuje się, że te widać korelację między tymi mapami a historycznymi granicami II RP, a także z tradycyjnym podziałem kraju na mocniej przywiązaną do tradycji część wschodnią oraz mniej przywiązaną do tradycji część zachodnią.

Dryblak wskazał, że najsilniejsze organizacje widać na terenie II RP, zaś na Zachodzie kraju aktywność ta jest mniejsza.

Dużo organizacji działa na dawnych terenach Królestwa Polskiego i Galicji. Mało na obszarze byłego zaboru rosyjskiego

— tłumaczył prelegent.

Dodał, że ciekawy jest również rozkład deklaracji, dotyczących udziału w działaniach obronnych kraju. Tu najsilniejszy odsetek deklaracji dotyczy znów wschodniej części kraju oraz północy, której mieszkańcy, w ocenie Dryblaka, mogą czuć zagrożenie  ze strony sąsiadującej z regionem Rosji.

Z badań IBRiS wynika również, że znacznie chętniej deklaracje dotyczące obronności składają ludzie religijni. Ludzie niewierzący mniej chętnie chcą bronić kraju. Dryblak wskazał jednak, że badania dotyczą jedynie deklaracji i nie pokrywają się z siecią i skupiskiem organizacji proobronnych. Deklaracja chęci udziału w obronie nie skutkuje decyzjami o włączeniu się w działania.

W tej sprawie widać niestety bierność państwa, które powinni zbudować odpowiedni system kształcenia, szkolenia, wychowania, finansowania, by Polacy nie tylko chcieli bronić kraju, ale również szkolili się w tym zakresie. Wyzwania są wielkie, ponieważ jedynie około 30 procent Polaków chce bronić ojczyzny.

Paweł Soloch komentując analizę dotyczącą organizacji proobronnych wskazał, że państwo w ogóle nie radzi sobie z tą działalnością.

Potencjał organizacji proobronnych i zainteresowanie obywateli jest duże, znacznie większe niż zdolności państwa do zaabsorbowania ich w system państwowy. Od lat słychać rekomendacje dotyczące powstania nowych regulacji ws. systemu cywilnej obrony kraju i włączenie organizacji paramilitarnych w system obrony kraju. Pewne deklaracje padły w marcu, ale na razie są to jedynie deklaracje. Potrzebna jest reforma systemu kształcenia rezerw i reforma edukacji wojskowej. Nie ma nowoczesnego systemu edukacji w Polsce

— zaznaczał Soloch, wskazując na skalę problemów przed jakimi swoi Polska.

Prowadzący panel dyskusyjny wskazał, że państwo często nie tylko nie wykorzystuje potencjału Polaków, ale wręcz zraża ich do działań proobronnych. Jako przykład podał niedawne apele MON, by Polacy zgłaszali się na dobrowolne ćwiczenia wojskowe. Okazało się szybko, że ustawa nie reguluje jednak w sposób prawidłowy sytuacji ludzi zatrudnionych na umowach cywilno-prawnych. To oznacza, że pracownik pracujący nie na umowie o pracę może zostać natychmiast zwolniony jeśli zostanie powołany na ćwiczenia wojskowe. Wskazując na kolejny ciekawy wątek rozmowy Łukasz Warzecha pytał gen. Romana Polko, jak Polska byłaby w stanie wykorzystać członków organizacji proobronnych, gdyby ryzyko wybuchu wojny było realne.

Brakuje systemu. Nie dotyczy to tylko systemu organizacji militarnych. Jest zapał, chęć pomocy państwu, a państwo robi wszystko, by wylać kubeł zimnej wody, by zapał ostudzić Polaków. Tak zadziałał również kongres zjednoczeniowy organizacji promilitarnych. Państwo wykluczyło część ludzi, a chce ponoć jednoczyć te organizacje

— wskazał na absurdy gen. Polko.

I nakreślił kolejny problem. W Polsce brak bowiem systemu kształcenia rezerw wojskowych, brak pomysłu na wykorzystanie ludzi, którzy już z wojska odchodzą. Gen. Polko wskazał przy tym na opisywany w mediach problem 12-letnich kontraktów.

Media informowały niedawno o odejściu w związku z tym z wojska kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy. Tylko dlatego, żeby nie nabyli praw emerytalnych! Nie ma pomysłu na szkolenie rezerw. Mamy prymat działalności medialnej nad faktyczną. Niedawno odbyło się szkolenie rezerw w Tarnowskich Górach. Odświeżono dokumenty był piknik z grochówką, strzelano. To jest absurd. Tak samo było ze szkoleniem posłów. Było im wesoło…

— tłumaczył wojskowy.

Odnosząc się do pytania red. Warzechy wskazał, że bez systemu żadna pomoc organizacji paramilitarnych nie może się udać.

Jeśli nie ma systemu pomoc taka mogłyby bardziej przeszkadzać. Trzeba zadać sobie pytanie dlaczego nie ma systemu? Jako ciekawostkę opowiem, że gdy przyjeżdża do kraju inwestor niemiecki i się już zainstaluje, idzie do najbliższej WKU i pyta jak ma realizować obowiązki związane z obronnością państwa. Patrzą na niego zdziwieni. Nikt nie wie co mu odpowiedzieć

— tłumaczył Polko, wskazując, że kraj nie jest przygotowany na wyzwania dotyczące utrzymywania potencjału obronnego.

Zbudujmy system, system szkolenia rezerw, dziś nikt nie wie co robić. Sięgnijmy do potencjału rezerwistów. Trzeba stworzyć system, określić standardy. Ten system musi być. Inaczej będziemy mieli problem. Potencjał nie zostanie wykorzystany

— tłumaczył Polko.

Wskazał również na fiasko klas mundurowych, które miały w teorii przygotowywać kandydatów do wojska, a także budować podstawowe zdolności wojskowe dla ludzi z wojskiem ostatecznie niezwiązanych. Jednak, jak wskazał gen. Polko, często kończy się to na przyjmowaniu do klasy trudnej młodzieży, z którą nie ma co robić. Wiele emocji wywołał również temat Narodowych Sił Rezerwowych, które jak wskazał gen. Polko okazały się ogromną klapą.

NSR to kompletny niewypał, nic z tego nie wyszło. To działa źle. Jeśli fundamenty są złe, to NSR nie ma sensu reformować. Lepiej zburzyć dom i budować nowy

— wskazał były dowódca GROM.

Ślepe państwo wśród zagrożenia

Na problemy na szczeblu ludzi zarządzających krajem wskazał prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, który w raporcie Instytutu Sobieskiego przeanalizował strukturę armii krajów europejskich. W czasie dyskusji na Kongresie politolog wskazał na podstawowe problemy związane z brakiem w Polsce systemu wojskowego.

Aby zbudować system potrzebne są działania w 3 wymiarach – świadomości ludzi – oni muszą być świadomi, że musimy sami się bronić, co zawsze będzie wymagało także. A więc świadomość – ludzie – pieniądze

— tłumaczył. Dodał, że warto brać przykład z Finów i Estończyków, którzy prowadzą na poważnie debatę o zagrożeniach i zbudowali adekwatny do wyzwań system.

W Polsce słychać głosy, że nie jesteśmy w stanie obronić się przed Rosją. Mówią, że nie mamy szans. Pamiętajmy, że Finowie podjęli walkę i wygrali, Litwa i Łotwa nie podjęła walki i skutek był odmienny. Trzeba pamiętać, że świadomość narodu ma swoje znaczenie

— podkreślał Żurawski vel Grajewski.

Dodał, że warto wiedzieć z czego wynika obecny stan polskiej armii i świadomości obywatelskiej. Nakreślił rys historyczny, wskazując, że w czasie Zimnej Wojny panowało powszechne poczucie zagrożenia, zaś armie europejskie, poza brytyjską, opierały się na powszechnym poborze. Wykładowca wskazał, że zmieniać się to zaczęło po wojnie w Zatoce Perskiej. We Francji zauważono, że koszty wysyłania armii poborowej na misje zagraniczne są zbyt wysokie. Paryż odszedł więc od armii poborowej i zaczął ją uzawodawiać. Żurawski vel Grajewski wskazał, że europejskie stolice również uznały, że koszty polityczne misji zagranicznych są zbyt duże w przypadku armii poborowej, co skutkuje tym, że obecnie większość krajów Europy ma już armię zawodową.

Odnosząc się do polskiej sytuacji ekspert wskazał, że dziś  w Polsce bez odpowiedzi pozostają zupełnie kluczowe pytania, jak choćby takie po co nam armia. Tłumaczył, że od odpowiedzi na to pytanie zależy, jaką armię w Polsce powinniśmy budować.

W Polsce nie ma niestety systemu. Między rokiem 1991 a 2008 przyjęty w Polsce model był rozsądny. Model armii zawodowej był zasadny w okresie między Puczem Janajewa a wojną w Gruzji. Od tego momentu należało uznać, że nie można już opierać się na armii ekspedycyjnej, jako narzędziu polityki obronnej

— wskazał politolog, zaznaczając, że po resecie amerykańsko-rosyjskim należało na nowo podejść do kwestii armii.

Nasz model powinien opierać się na podobnych założeniach, jakie przyświecały Estończykom czy Finom. Po reformie w Polsce z lat 2008-2009 ustały rezerwy wojska polskiego. Dziś mamy siły zbrojne liczące nieco powyżej 100 tys. żołnierzy. To daje wskaźnik mobilizacyjny na poziomie 0,26 populacji. Średnia w europie to 1,66. Mniej od Polski ma tylko Luksemburg i Czechy i nikt więcej. Widać teraz, w obliczu inwazji rosyjskiej, że powstała paląca potrzeba odbudowy rezerw kadrowych wojska. W roku wyborczy jednak nikt tego nie powie, ponieważ to jest samobójstwo polityczne

— zaznaczał prof. Żurawski.

Zaznaczył, że w Finlandii istnienie model poborowej armii, którą również w Polsce należałoby odtworzyć.

W Finlandii istnieje pobór mężczyzn, mobilizacja w 2008 roku  w tym kraju była utrzymana na poziomie 375 tys. żołnierzy, co dało wysoki wskaźnik mobilizacyjny (7,6 ). Tam żołnierzy powołuje się na krótki okres mobilizacyjny, a ze sobą trenuje 5 roczników. Ci ludzie się znają, wiedzą o sobie wszystko, są zgrani. Mamy system zgrywania pokoleniowego – co jest bardzo ważne

— dodał.

Prof. zaznaczył przy tym, że taka armia może być dobrze przygotowana i opracowana. Odniósł się w ten sposób do opinii, że polska armia poborowa była zła.

Roman Polko wskazał, że na armię nie należy patrzeć jak na mięso armatnie, ale grupę wyspecjalizowanych ludzi. W tym kontekście w jego ocenie trzeba też myśleć o członkach grup promilitarnych.

W armii potrzebni są nie tylko ci, którzy idą na pierwszą linie frontu. Ludzie w organizacjach militarnych mają swoje specjalizacje. Ktoś jest chemikiem, informatykiem, ma inne umiejętności. Rezerwista ma być wykorzystywany jako specjalista w armii. Jego zdolności ma wykorzystać wojsko. Tak wygląda nowoczesna armia. A po drugie trzeba kształtować wolę walki. Jeśli jest naród to woli walki się nie złamie. Jeśli są organizacje paramilitarne woli walki się nie złamie

— tłumaczył Polko.

Jednak, by tę wolę walki podtrzymać znów musi działać państwo. A z tym nie jest dobrze, choć mamy wzorce do naśladowania.

Łukasz Dryblak przypomniał, że za czasów II RP państwo kształtowało postawy obywatelskie, zaś organizacje militarne, patriotyczne i sportowe były ważnym elementem szkolenia obywateli, którzy potem stanęli do wojny. Zaznaczył, że szczególnie na Kresach Wschodnich organizacje społeczne zdały egzamin, bowiem tam było stosunkowo mało oddziałów wojska.

Dryblak wskazał, że w II RP zarówno wojskowi, jak i cywile byli na poważnie uczeni, jak zachować się w czasie wojny i jak reagować na zagrożenie.

Polacy wystawieni na zagrożenie

Niestety w III RP nie można pochwalić za taką działalność. Paweł Soloch wskazał, że również z systemem ochrony ludności w chwili zagrożenia nie będzie działał. Bowiem nie istnieje w kraju system ochrony cywilnej.

Obrona cywilna to formacje związane z ochroną ludności. One nie mają nic wspólnego z walką. Jeśli wróg zachowuje standardy i zasady, powinien dopuścić działania obrony cywilnej. To są struktury wolontariackie. Całe społeczeństwo wobec zagrożeń musi być zabezpieczane. Potrzebne są osoby, które nie będą brały udziału w walkach. One w ramach ochrony cywilnej muszą zapewniać ochronę ludności, pomoc, dostarczanie wody. Chodzi o to, by odciążyć państwo od zabezpieczania cywilów w chwili wojennej. Wartość tych organizacji jest ogromna

— tłumaczył Paweł Soloch. Wskazał, że niestety taka działalność w Polsce nie istnieje, zaś system ochrony cywilnej nie działa od lat.

Na problemy ochrony cywilnej od lat również wskazują choćby posłowie z komisji spraw wewnętrznych, którzy rządzącym przypominają jakie jest znaczenie ochrony ludności w przypadku zagrożenia wojennego czy katastrof.

Przemysław Żurawski vel Grajewski w kolejnej wypowiedzi wskazał na możliwe scenariusze związane z zagrożeniami dla Polski. W kontekście jego słów prace nad każdym z systemów – ochrony ludności cywilnej czy obrony militarnej Polski – są bardziej niż palące.

Politolog wskazał bowiem, że największe zagrożenie dla Polski obserwować będziemy w najbliższych dwóch latach. Ma to związek ze słabą prezydenturą Obamy, którego następca może być znacznie mniej wygodnym partnerem dla Rosji. Jeśli Moskwa będzie planowała jakąś akcje militarną może chcieć ją finalizować do końca kadencji Obamy. A to oznacza, że Polska ma mało czasu.

Wśród możliwych scenariuszy prof. Żurawski vel Grajewski wymienił atak na kraje Bałtyckie, próbę zajęcia mołdawskiego Naddniestrza, wojnę hybrydową na Litwie, czy też atak na Polskę. W każdym z możliwych scenariuszy Polska musi być gotowa do działań. Musi umieć odpowiedzieć na pytania, jakimi jednostkami chce dysponować w reakcji na działania rosyjskie w krajach sojuszniczych, musi mieć również zdolności do obrony własnego terytorium, gdyby przyszło nam czekać na pomoc sojuszników. A ta, jak przypomniał ekspert, może przyjść nawet po kilku miesiącach. Innym problemem jest zagrożenie rosyjskie, które może dotyczyć sojusznika NATOwskiego Polski.

Co jeśli Putin potrzebujący sukcesu uzna, że najłatwiej uderzyć w Mołdawię, co wciągnie Rumunie? Co zrobimy? Jak będziemy działać i czym? A może uznamy, że jesteśmy słabi i odmówimy solidarności?

— pytał Żurawski, wskazując, że odwrócenie się od sojuszników będzie zapoczątkowaniem końca NATO. Z drugiej strony „wejście do gry bałtyckiej czy mołdawskiej ściągnie na nas odwet Rosji”.

Pytanie co mamy rozwijać, zdolności rakietowe, zdolności obrony terytorium? To są elementy do rozważenia. Trzeba narysować scenariusze

— tłumaczył prelegent, wskazując, że gdy scenariusze będą na stole trzeba budować realne metody neutralizowania zagrożeń.

Kończąc ciekawą debatę na temat polskiej obronności gen. Roman Polko zwrócił uwagę na ćwiczenia „Kraj”, które mają sprawdzać zdolność całego państwa do wojny obronnej, zaznaczając, że ostatnio takie ćwiczenia „były prowadzone rok temu”. W odpowiedzi na pytanie były dowódca GROM wskazał, że wojskowi stojący na czele armii mają zdolności do dowodzenia wojskiem. Jednak kluczowe dla działań państwa są decyzje polityków. A tych niestety nie można być pewnym.

W głosie kończącym prof. Żurawski vel Grajewski odniósł się do słynnej ustawy dotyczącej finansowania wojska.

Ustawa z 2001 po 2008 roku nigdy nie była wykonywana. Natychmiast po wojnie gruzińskiej MON i rząd ściął pieniądze na wojsko. W 2013 roku znów było cięcie. To wytwarza pewną falę, to się odbija na budżecie następnych latach

— wskazał profesor. Zaś gen. Polko dodał, że cięcia były widoczne również w czasie, w którym Polska budowała armię zawodową, co jest ewenementem na skalę światową.

Kolejny raz eksperci zajmujący się bezpieczeństwem Polski wskazują na listę problemów i zaniedbań widocznych w naszym kraju. Uczestnicy dyskusji na Kongresie Polska Wielki Projekt dotknęli problemów i błędów zupełnie podstawowych. Niestety ich rozwiązanie leży w gestii władz. A środowiska dominujące w III RP nie tylko nie są w stanie rozwiązywać realnych polskich problemów, ale nawet nie są w stanie ich rzetelnie diagnozować. Naprawy państwa niestety po tej ekipie rządzącej raczej nie należy się spodziewać…

CZYTAJ TAKŻE: Wojna w Polsce, rosyjskie rakiety i „atak atomowy”. Ciekawa debata Instytutu Wolności. Debata, która nie uspokaja… NASZA RELACJA

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych