Mamy dobrą wiadomość:
Prezydent nie strzela ani do zwierząt ani do ludzi złej woli
— zapewnił doradca naszej „głowy” państwa Tomasz Nałęcz. Ale, jak twierdzi Mirosław Drzewiecki, znany z afery hazardowej były minister sportu, prezydent cierpi.
To jest cierpienie, które można przyrównać do cierpienia pana na włościach, dla którego polowanie na grubego zwierza jest niemal chlebem powszednim, rozrywką szlachecką, której towarzyszy starodawna pieśń myśliwska:
Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój! (…) A tam biegnie sarna, sarna, towarzyszu mój. Puszczaj charty ze smyczą, niechaj sarnę uchwycą, towarzyszu mój!
Cóż za przeżycie, „ogary poszły w las”, a nasz prezydent może się tylko przyglądać, bo obiecał wszystkim Polakom, że nie będzie polować, to znaczy zabijać dzikich zwierząt.
Jaśnie pan poluje na dziczyznę, a zwykły obywatel poluje w supermarkecie na promocje, w nadziei, że dostanie szynkę świąteczną z przeceny, albo tanie jajka na Wielkanoc. Czasy polowań różnych pierwszych zaprzyjaźnionych sekretarzy w puszczach Białorusi, Rosji, Ukrainy, a przede wszystkim w naszej Białowieskiej zdawało się, minęły bezpowrotnie, na przykład z Janukowyczem czy Łukaszenką. Obywateli mierzi przechwalanie się trofeami, bo zabijanie zwierząt, zwłaszcza dla rozrywki działa na nerwy młodego a i średniego pokolenia. Ludzie są ekologicznie wrażliwi, chronią nawet ślimaczki przechodzące przez jezdnię, a co dopiero sarny i jelenie.
Znacznie bardzie ekologiczne, co doceniają ideologowie lewactwa, jest polowanie na politycznego przeciwnika. Najlepiej na konserwatywnego katolika. Polega ono na strzelaniu do polityków Prawa i Sprawiedliwości z pistoletów na wodę. Sztab Bronisława Komorowskiego prześciga się w wyszukiwaniu haków, na Andrzeja Dudę, na jego mamę i na jego tchórzofretkę. Jest to polowanie z nagonką, a w nagonce uczestniczą stada psów myśliwskich z mediów głównego nurtu, czy jak twierdzi jeden z internautów - głównego ścieku.
Członkowie rządu III RP natomiast polują, przy zastosowaniu broni propagandowej, na niezdecydowanych wyborców Platformy Obywatelskiej. Takich, co polują na tanie posiłki w barach mlecznych. Okazało się bowiem, że liczy się każdy głos oddany na Ewę Kopacz i jej towarzystwo w jesiennych wyborach do Sejmu, także głos biednego studenta i niedożywionego emeryta. Minister finansów, Mateusz Szczurek nie docenił czemuś tego elektoratu i zabronił dotowania w barach mlecznych przez nasze dynamicznie rozwijające się państwo pieprzu, majeranku i wielu innych przypraw, na czym miał zaoszczędzić z „gigantycznej” dotacji 20 mln zł rocznie. Nie takie miliony marnotrawi się w III RP, marnotrawi się miliardy, oszczędzanie na bezrobotnych i staruszkach było strzałem do bezbronnego obywatela, który poddawany jest coraz liczniejszym represjom finansowym. Minister Szczurek został przywołany do porządku przez swoją zwierzchność i postanowił dotować pieprz w barach mlecznych, nie zgodził się jednak na podawanie schabowego z jajkiem, bo ma być jarsko. Jarsko i dziarsko, zabiera się nasza władza za najuboższą warstwę społeczeństwa.
Na szczęście można pieprzyć do woli, i w barze mlecznym i na konferencji prasowej i przed kamerami telewizyjnymi oraz w prasie. Polowanie bez strzelania, to jak piwo bezalkoholowe - zauważył prezydent. Pragnę zauważyć, że gadanie bez myślenia jest jak głowa bez głowy.
CZYTAJ TAKŻE: Pan prezydent poluje, ale nie strzela. Wystarczy mu, że sobie popatrzy jak umierają zwierzęta? Cóż za szlachetność!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/239729-glowa-bez-glowy-ogary-poszly-w-las-a-nasz-prezydent-moze-sie-tylko-przygladac