"To próba obejścia Konstytucji". Gen. Polko o nowych rozwiązaniach dotyczących wojska. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
Fot. Profil R. Polko na Facebooku
Fot. Profil R. Polko na Facebooku

wPolityce.pl: Prezydent podpisał nowelizację ustawy o powszechnym obowiązku obrony. Co ta ustawa może zmienić?

CZYTAJWNIEŻ: Gen. Koziej zachwycony nową ustawą prezydencką: „Wojny dzisiaj nie mamy, ale trzeba być dobrze zorganizowanym”

Gen. Roman Polko: Wyraźnie widać, że jest to próba obejścia Konstytucji. Szkoda, że zabrakło odwagi, by wreszcie uregulować w Konstytucji system kierowania państwem w przypadku zagrożenia i sprawę naczelnego dowódcy. Przy tej próbie obejścia wyraźnie widać, że próbuje się wskazać na dowódcę operacyjnego jako tego, który ma być powołany na czas wojny jako naczelny dowódca. Błędy są tu dwa. Po pierwsze, naczelnego dowódcę powołuje prezydent, na wniosek premiera. Możemy mieć tu do czynienia ze scenariuszem, w którym te dwa ośrodki nie będą mogły się ze sobą porozumieć. Druga pułapka jest jeszcze większa. Dowódca operacyjny w czasie pokoju właściwie nie ma żadnych kompetencji i nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Nie prowadzimy przecież żadnych operacji poza granicami kraju. Szkoleniem wojsk też się nie zajmuje, bo odpowiada za to Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych. A strategię opracowuje Sztab Generalny. Tak naprawdę w czasie pokoju, nic nie przygotowuje go do wojny, do tego by był tym naczelnym dowódcą.

Cała reforma systemu dowodzenia to błędne wprowadzenie tego co funkcjonuje w Stanach Zjednoczonych. Tam jest Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, jest wskazany „pierwszy żołnierz” i wszystko jest spójne, a odpowiedzialność jest widoczna. Generał Koziej twierdzi, że ideą reformy było zmniejszenie liczby dowództw. Póki co mamy więcej niż mniej dowództw. To widać chociażby na bazie wojsk specjalnych. Mieliśmy jedno dowództwo, teraz są już dwa ośrodki decyzyjne. Dowódcy jednostek specjalnych właściwie nie wiedzą komu podlegają. Nie mówiąc już o kooperantach, którzy nie wiedzą z kim rozmawiać o wzajemnym współdziałaniu. Chaos jest jeszcze większy. Tych wodzów, o których tak chętnie mówił generał Koziej, jest więcej, a ta ustawa mająca to porządkować jest próbą obejścia Konstytucji.

Zgodnie z ustawą naczelny dowódca nie przejmowałby dowodzenia całymi siłami zbrojnymi, lecz tylko częścią wyznaczoną do udziału w operacji obronnej. Jaki to ma sens?

O tym rozwiązaniu jest mi naprawdę ciężko mówić. Logiki w tym nie ma żadnej. To pokazuje wyraźnie jak bardzo nie wiedzą co zrobić z Szefem Sztabu Generalnego. Jeździ na spotkania międzynarodowe ze swoimi odpowiednikami, tyle że oni mają kompetencje, a on nie ma. Żeby się nie nudził podporządkowano mu WKU i pewnie będzie szkolił rezerwistów i ochotników, którzy jeżdżą teraz na te pikniki z wojskiem, bo trudno to nazwać szkoleniem. Plany odkurzone sprzed 10 lat, przymierzanie mundurów, grochówka.

Przy tej liczbie żołnierzy, kiedy nie mamy tylu teatrów działań wojennych jak Stany Zjednoczone, ten podział jest zupełnie zbędny. Wystarczy jeden ośrodek decyzyjny w postaci Sztabu Generalnego. Można było w Sztabie Generalnym zrobić inspektoraty i bez problemu kierować siłami zbrojnymi. Nie trzeba było psuć tych dowództw, które dobrze funkcjonowały, tylko je zredukować, podporządkować. Teraz mamy do czynienia z chaosem. Po tej reorganizacji trudno wskazać kogoś odpowiedzialnego za stan przygotowania i zdolność bojową armii na wypadek wojny.

Sztab Generalny planuje strategię właściwie w oderwaniu od wojsk, bo nie ma informacji zwrotnej, ponieważ siły zbrojne mu nie podlegają. Dowództwo generalne szkoli poszczególne komponenty, ale właściwie nie wie do czego, bo działa w zupełnym oderwaniu od strategii. A nowy tzw. naczelny wódz, ani nie planuje, ani nie ma wojsk, a jak mu już je przekażą, to ma zwyciężać w bitwach i wygrywać wojny. A tak naprawdę wystarczyłaby instytucja „pierwszego żołnierza”, Szefa Sztabu Generalnego, który potrafił jednak Dowództwo Rodzajów Wojsk przywoływać do porządku. W tej chwili, skoro nie ma takiej instytucji, nie wiadomo kto za to odpowiada.

To jaki w ogóle sens mają mieć te zmiany? Czy to nie są działania fasadowe, mające pokazać, że: skoro istnieje zagrożenie, to zrobimy cokolwiek związanego z wojskiem, niech ludzie widzą?

Problem polega na tym, że minister Koziej upatrzył sobie kiedyś, czy gdzieś doczytał, o takiej strukturze i nie bacząc na głosy praktyków, w tym gen. Cieniucha, byłego Szefa Sztabu Generalnego, świetnego teoretyka i praktyka, wprowadził ten system dowodzenia. A teraz kiedy widać, że to bez sensu, nie ma odważnego żeby się przyznał do błędu i się z tego wycofał. Wszystkie te działania i ruchy realizowane są na bazie tego, że społeczeństwo jest przestraszone. Ludzie boją się tego co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Skoro tak jest,  to podejmujemy takie działania fasadowe, które nazywamy sukcesem. To udawanie, że jest sukces tam gdzie go nie ma.

Takie same działania podejmowano przy okazji katastrofy smoleńskiej. Ogłaszano, że wszystko sprawdzono, ziemię przesiano i przekopano na metr i wszystko jest super. A ten, kto mówi, że tak nie jest - to idiota. Tak wówczas brzmiała ta retoryka. A teraz spójrzmy na katastrofę w Alpach i jak tam się to odbywa. W bardzo trudno dostępnym terenie rzeczywiście widać jak to się powinno odbywać. Idą krok po kroku, metr po metrze i badają. U nas zbyt często działania mają charakter propagandowy, fasadowy. To działa na zasadzie: jak się z nami nie zgadzasz, to obrzucimy cię inwektywami. Mistrzem w tym jest przewodniczący komisji obrony narodowej, poseł Stefan „Leonard” Niesiołowski, nie znający podstawowych nazw czołgów, który z pewnością będzie pierwszym broniącym nowych pomysłów wojskowych.

Rozmawiał Tomasz Karpowicz

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych