Migalski odpowiada Warzesze: „Nie mam zamiaru polemizować z kłamstwami”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Jacek Turczyk
Fot. PAP/Jacek Turczyk

W piątek, na portalu wPolityce.pl, ukazał się artykuł Łukasza Warzechy polemizujący z moim wcześniejszym tekstem na 300polityka.pl.

Starałem się w nim wykazać, że niektóre obecne ataki części publicystów i komentatorów na premier Kopacz i prezydenta Komorowskiego, niczym nie różnią się od przemysłu pogardy, który wcześniej stosowany był wobec Lecha Kaczyńskiego i który wówczas ci sami publicyści i komentatorzy potępiali. Odpowiedź Warzechy jednak także wymaga reakcji, bowiem znalazły się w niej – obok kłamstw i uwag natury osobistej – argumenty, które znakomicie tłumaczą, w co zabrnęło obecne polskie dziennikarstwo, a przynajmniej jego spora część.

Nie mam zamiaru polemizować z kłamstwami Warzechy, jakobym przepraszał za swoje zbyt mocne sformułowania akurat z czasów mojego udziału w kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego. I nie będę także wykazywał, że tłumaczenie mi przez Warzechę faktu, iż pierwsza zaczęła stosować przemysł pogardy PO, nie było potrzebne, bowiem explicite pisałem o tym w swoim tekście. To, że tego typu zabiegi stosuje publicysta „wSieci”, świadczy jedynie albo o jego złej woli, albo o kłopotach z czytaniem ze zrozumieniem. Więc nie warto poświęcać im więcej czasu.

Istotą stanowiska Warzechy jest to, że z faktu, iż przemysł pogardy został jako pierwszy zastosowany przez środowisko PO wobec środowiska PiS, wynika prawo tego ostatniego do odpowiadania tym samym. A nawet czymś więcej. W celu zobrazowania swego toku myślenia, Warzecha przywołuje historię linczu we Włodowie. W skrócie – mieszkańcy tej wsi byli przez lata terroryzowani przez pewnego żula, który ich często atakował, a nawet groził śmiercią, więc w końcu go zabili, dokonując na nim samosądu. Mój polemista nie tylko ich rozumie, ale – jak zaznacza – także usprawiedliwia. Czyli uważa, że dobrze postąpili ci, którzy na groźbę zabójstwa, odpowiedzieli zabójstwem realnym, rzeczywistym, bez sądu i możliwości obrony.

Warzecha przenosi ów przykład do analizy sporu między PO i PiS. Jeśli ludzie PiS, z Lechem Kaczyńskim na czele, byli przez lata traktowani z pogardą i brakiem szacunku, to dzisiaj nie można się oburzać, że odpowiadają swoim prześladowcom tym samym, a nawet – jak w przypadku zabójstwa wioskowego żula – czymś więcej. Ci zaś, którzy nawołują do tego, by obie strony się od tego powstrzymywały, charakteryzują się pięknoduchostwem. Co więcej, Warzecha sam się w pewnej części swojego artykułu zaczyna utożsamiać z dotychczas krzywdzoną stroną i zaczyna o środowisku PO pisać, per „oni”, a o środowisku PiS per „my”. Oburza się na końcu artykułu, że obecnie, gdy istnieje choć nikła szansa za pożegnanie obecnej władzy, tego typu apele, jak mój, są przejawem skrajnej hipokryzji.

To już drugi raz w ostatnim okresie, gdy Łukasz Warzecha zupełnie jawnie zalicza siebie do jednego z obozów politycznych, a swoją rolę widzi w przyspieszeniu upadku PO oraz zwycięstwie PiS. Przed kilkunastoma dniami, po publikacji Tygodnika „wSieci” o Annie Grodzkiej zauważyłem na twitterze, że teraz, po tym materiale, oczekuję od organu braci Karnowskich równie zaangażowanego materiału o Andrzeju Dudzie, Warzecha odpisał, że nie rozumie, dlaczego od konserwatywnego tygodnika oczekuję, że będzie on weryfikował konserwatywnego kandydata. Po czym dodał, że w mediach jest „podział pracy” i niech to zrobi „Newsweek”. Na moją uwagę, że to fatalny stan, gdy media są partyjnie podzielone i że zajmują się tylko swymi politycznymi przeciwnikami, Warzecha napisał, że to normalne w naszych dzisiejszych czasach i jako przykład podał USA.

Podsumujmy więc – Warzecha sądzi, że jest częścią sporu między PO i PiS i że musi w nim weryfikować polityków tej pierwszej partii oraz przyczyniać się do odsunięcia ich od władzy. Apele o to, by obie strony zrezygnowały ze stosowania przemysłu pogardy, uznaje za szkodliwe, bowiem osłabiają szansę zwycięstwa opozycji (czytaj PiS). Za usprawiedliwienie zaś dzisiejszych podłych słów wobec PEK i PBK przyjmuje, niekwestionowany zresztą przeze mnie fakt, że politycy PO zaczęli je stosować pierwsi.

I to jest główna linia sporu między mną a Warzechą. Ja nie czuję się częścią żadnego obozu – ani opozycji, ani koalicji. Swoją rolę postrzegam w zbożnym dziele opisywania ich walki, a za zdradę swojego komentatorskiego zadania uważam kibicowanie jednej lub drugiej strony. Odwrotnie publicysta „Wsieci” – on wyraźnie angażuje się po stronie PiS, odmawia sobie prawa do weryfikowania jego kandydata na prezydenta i chce jak najszybszego odsunięcia PO od władzy. Dla mnie, i mnie podobnych, to współczesna „hańba domowa”, zdrada klerków – by użyć nieco już zapomnianego sformułowania Juliena Bendy. To zaprzeczenie etosu publicysty i intelektualisty. To powtórzenie zaangażowania politycznego części polskich inteligentów w propagandę PRL. Jeśli tak pojmuje swoje posłannictwo Warzecha, to czym różni się od Tomasza Wołka czy Waldemara Kuczyńskiego, którzy też jawnie deklarują, że ich publicznym zadaniem jest wspieranie jednej partii i walką z inną (tyle, że z dokładnie innymi formacjami, niż Warzecha, łączą oni swoje sympatie)?

Na koniec uwaga osobista – Warzecha zarzuca mi, że mój postulat, by wszystkie strony sporu politycznego zrezygnowały z uprawiania przemysłu pogardy, świadczy o mojej „skrajnej hipokryzji”. To już argument ad personam i to mocny – bo cóż może być gorszego, niż hipokryzja, i to w dodatku skrajna? Zaprzaństwo? Hańba? Zdrada? Po co używać tego typu słów, odnoszących się zresztą do człowieka, a nie do jego dzieła? Ja staram się w tym, co piszę, krytykować i oceniać publicystykę Warzechy, a nie jego, jako człowieka. Dlatego boleję nad tym, co stało się z dziennikarstwem Warzechy, a nie z nim samym. Nie wiem, jakim jest człowiekiem, i nie mnie to osądzać, ale wiem, czym stała się jego publicystyka – coraz brutalniejszym zwalczaniem obozu rządzącego i coraz bardziej usłużnym wspieraniem opozycji. Publicysta „wSieci” nie rozumie bowiem swojej roli nawet w przykładzie, który sam przywołał – owego linczu we Włodowie. Boleje nad tym, że policja tam zawiodła i solidaryzuje się z zabójcami. Ale nie jest w stanie zorientować się, że – by pozostać w tej metaforyce – w sporze między PO i PiS, to właśnie i on i ja jesteśmy ową policją. To my mamy w miarę obiektywnie, i zawsze niezależnie, oceniać obie strony. Warzecha jednak woli przyłączyć się do jednej ze stron i uczestniczyć w linczu. A mówiąc bardziej precyzyjnie – nie on, ale jego publicystka. Nie mogę i nie chcę mu w tym towarzyszyć, bo kiedyś będzie się tego bardzo wstydził.

Marek Migalski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych