Obejrzeliśmy właśnie przedstawienie "Margaret Thatcher ze wsi Głucha Dolna"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Marcin Obara
Fot. PAP/Marcin Obara

**Żarliwość z jaką premier Ewa Kopacz przekonywała Monikę Olejnik, iż zespół rządowy już od siedmiu miesięcy trudził się nad planem restrukturyzacji górnictwa, od razu wydała mi się podejrzana.** Zwłaszcza to zdanie, że w tych herkulesowych pracach uczestniczył wicepremier Janusz Piechociński. To zestawienie – Piechociński i ciężka merytoryczna praca – było po prostu absurdalne na pierwszy rzut oka.

No i nie minęło wiele godzin, kiedy dowiedzieliśmy się, że program naprawy górnictwa poprzez likwidację kopalń napisała zagraniczna firma konsultingowa. To mnie trochę osłabiło, gdyż mimo wszystko myślałem, że rząd PO-PSL ma do dyspozycji jakichś specjalistów od likwidacji i posługuje się nimi sprawnie. W końcu tyle już zakładów oraz całych gałęzi gospodarki zlikwidowali, że mogli nabrać wprawy, a może i biegłości. Tymczasem klops, nawet likwidować sami nie potrafią. To już jest dno, każdy przyzna. Chociaż nie całkiem dno , bo kasę od skarbu państwa wyciągać potrafią perfekcyjnie. Powiedzmy więc, że to jest takie pierwsze dno.

Podobnie zresztą w przypadku samego porozumienia z górnikami - premier pomimo nadludzkich wysiłków i pomocy ze strony zbulwersowanej dziennikarki nie potrafiła wytłumaczyć, na czym polega kompromis ze strony górniczych związków. Bo na czym polega kompromis ze strony rządu, natychmiast stało się jasne – rząd wycofał się z zamiarów likwidacji kopalń i dodał górnikom więcej niż sam obiecał.

W kontekście tej firmy konsultingowej przyszła na mnie jednak refleksja, że mimo wszystko są okoliczności łagodzące względem osoby premier Kopacz. Nie ze wszystkim i wcale niestuprocentowo wina za ten cały bałagan leży po jej stronie. Ona bowiem w kwestii górnictwa znalazła się pomiędzy młotem a kowadłem, a konkretnie pomiędzy Piechocińskim a Tuskiem. Czyli mówiąc kolokwialnie, między burakiem a cwaniakiem.

Donald Tusk dał górnikom absolutne przekonanie, że nic złego nie może ich spotkać, sytuacja jest pod kontrolą, a rząd ma szczere chęci oraz środki, żeby kroplówka dla górnictwa płynęła nieprzerwanym strumieniem. Pojechał nawet na Śląsk i bujał się wraz z koleżanką Bieńkowską w takt śląskich przyśpiewek piwnych. A potem, jak mówią górnicy – Tusk wziął tyłek w troki i odjechał do Brukseli. Zresztą wraz z koleżanką Bieńkowską oraz swoim osobistym Grasiem. Ja mam silne przeczucie, że  co i raz będą wypadać podobne trupy z szafy stojącej w gabinecie prezesa rady ministrów. Chyba że Kopacz wymieniła szafę, ale jak wynika z przypadku górnictwa, raczej nie wymieniła.

Z kolei drugi delikwent z tej hultajskiej dwójki, wicepremier Piechociński jest człowiekiem wybitnie „bojowym”, czyli jak ognia boi się wszelkiej odpowiedzialności, a jego brak przywiązania do danego słowa stał się już legendarny. Tak było, gdy zaklinał się, że podda się pod ocenę swoich partyjnych towarzyszy, aby po kilku dniach zaprzeczyć samemu sobie. Identycznie zarzekał się, że jeśli koalicjant  nie wyjaśni afery taśmowej do końca wakacji, to on wyjdzie z koalicji. Wyszedł, ale tylko na chwilę,  do toalety.

Dzisiaj Piechociński przyznaje, że wiedział o beznadziejnej sytuacji Kompanii Węglowej i nawet – uwaga! – był przekonany, że Tusk nie ma racji, obiecując górnikom, że żadna kopalnia nie zostanie zamknięta. Wiedział, ale nie powiedział. Taki zamknięty w sobie jest z natury. Przy Piechocińskim  to były prezes stronnictwa Waldemar Pawlak jawi się,  jak nie przymierzając Zawisza Czarny. I to jest prawdziwa ironia losu, iż takiej figurze podlega właśnie górnictwo, miał je zreformować. Pusty śmiech człowieka ogarnia i przestaje się dziwić - rząd musiał zamówić swoją restrukturyzację górnictwa w zagranicznej firmie, żeby miała chociaż przyzwoitą formę, skoro nie mogła mieć treści.

No, ale z drugiej, strony pomiędzy tymi dwoma mętnymi figurami znalazła się nieszczęsna Kopacz – jeden zostawił jej spaloną ziemię, a drugi nie nadaje się nawet na stróża do tego pogorzeliska. Co mogła więcej zrobić, niż zagrać rolę Żelaznej Damy? No i wyszło z tego przedstawienie „Margaret Thatcher we wsi Głucha Dolna”. To się nie mogło inaczej skończyć. Jednak nie ma co Kopacz zbytnio żałować, gdyż już starożytni Rzymianie twierdzili, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Nikt jej nie zmuszał, żeby babrała się w zgniliźnie po Tusku.

Ale jedno się tej Kopacz udało, a mianowicie unieważniła stare powiedzenie, że „nikt nie da nam więcej, niż Tusk obieca”. Kopacz bowiem dała górnikom znacznie więcej, niż Tusk kiedykolwiek obiecał.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych