Rafał Ziemkiewicz (który deklarował, że „nigdy z Hajdarowiczem nie będziem w aliansach”, bo „nie zamierzam nigdy mieć nic wspólnego z żadnym przedsięwzięciem, z którym związany jest p. Grzegorz Hajdarowicz”) na łamach należącego do ww.przedsiębiorcy „Plusa-Minusa” opublikował odpowiedź na mój (wydrukowany tamże, tylko że ja nie składałem takich deklaracji…) tekst o uprawianym przez niego historycznym rewizjonizmie.
Cytowałem w nim mi.in. wypowiedź Ziemkiewicza z dyskusji, odbytej w siedzibie Fundacji Republikańskiej. Mówił on wtedy, że polska prawica przegrywa jego zdaniem dlatego, że usiłuje rzekomo wtłoczyć do głów mas plebejskich „anachroniczny, szlachecki model patriotyzmu”, „oparty na legendzie II wojny światowej”, który jest podobno nieatrakcyjny. Dlatego trzeba zmienić ten model patriotyzmu na jakiś inny („zastanowić się nad polską duszą i na nowo sformułować jej tożsamość”). I osiągnięciu tych politycznych celów służy – wynikało z wywodów Ziemkiewicza – jego historyczny rewizjonizm, polegający na sugerowaniu, że w 1939 roku Polska powinna pójść z Hitlerem).
Koszty zbytniej gorliwości
Ziemkiewicz sugeruje, że taka interpretacja jego wywodu jest nieprawdziwa, nie twierdzi tego jednak wprost, no bo byłoby to trudne (przecież komuś mogłoby się zachcieć przebrnąć gdzieś w internecie przez zapis video i wtedy stwierdziłby, jaka jest prawda…). Ogłasza natomiast, że czuje się bardzo obrażony tym, że skomentowałem jego tezy słowami „znowu ktoś chce „uczyć Polaków myśleć poprawnie i bez alienacji”, na razie bez pomocy obcych bagnetów” (nawiązuję tu do słów marksistowskiego filozofa Tadeusza Krońskiego „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji”). Pisze, że zarzucam mu tym samym „przygotowywaną zdradę Ojczyzny i kolaborację z mającym nas w niedalekiej przyszłości podbić okupantem”.
Jeśli Ziemkiewicz nie rozumie, że w cytowany fragment ostrzega przed intelektualnymi konsekwencjami, do jakich każdego może doprowadzić zbytnia niechęć do własnego narodu (autor „Samobójstwa” dawał tej emocji upust wielokrotnie) i zbytnia gorliwość w jego reformowaniu, w próbach stworzenia jakiejś jego wersji 2.0 – to trudno. Sądzę jednak, że rozumie to doskonale. Ale wygodniej mu robić minę skrzywdzonej, prześladowanej niewinności. To zresztą poza, jaką on i jego ideowi adherenci ostatnio uwielbiają. Choć tym pieszczochom mediów średnio ona pasuje.
Ziemkiewicz pisze, że ja rzekomo zarzucam mu, iż chce on „swoim pisarstwem zmieniać sposób myślenia czytelników”, i że to absurd, bo każdy piszący ma przecież taki cel. Oczywiście udaje, że nie rozumie, iż nie o to zupełnie mi chodzi – tylko o to, że pisząc na tematy historyczne ujawnił on motywacje stricte polityczne. Czyli że dywagacje nad historią mają w jego intencji służyć nie tyle dojściu do historycznej prawdy, ile osiągnięciu celu politycznego.
Biernie czekać na zagładę?
Autor „Samobójstwa” kompletnie nie odnosi się do mojego argumentu, iż w ’39 roku Polska mogła oczywiście podjąć inną decyzję, tylko że byłaby to decyzja głupia. Decyzja będąca zgodą na pozostanie w samotności wobec dwóch wrogich nam totalitaryzmów, wrogich nam ze swej natury (bo ze swej natury niepodległemu państwu polskiemu wrogi był bolszewizm, a także dyszące żądzą odebrania ziem zaboru pruskiego Niemcy – i jedni i drudzy mogli co najwyżej do pewnego momentu symulować, że są w stanie pogodzić się z istnieniem Rzeczpospolitej, nie będącej co najmniej satelitą czy to Berlina, czy to Moskwy).
Dlaczego inna decyzja byłaby zgodą na pozostanie wobec nich w samotności? Dlatego, że w pierwszym etapie Hitlerowi chodziło o bierność Polski wobec ofensywy niemieckiej na Zachodzie. A weźmy pod uwagę, że Polskę uważano wówczas w Europie za wprawdzie nie mocarstwo (to były nasze sny, ułudy), ale jednak za państwo silne, którego udział w wojnie będzie istotny. Więc to subiektywnie silne państwo miałoby przyglądać się biernie, jak eliminowane są jedyne potęgi, które nie były z nami fundamentalnie zantagonizowane, jedyne które mogłyby nam pomóc?
Na ten (i w zasadzie żaden inny) mój argument Ziemkiewicz nie odpowiada, za to określa mnie mianem „brązownika historii”. Myślałem, że z jego strony nie zdziwi mnie nic, to jednak zdumiewa. Choćby dlatego, że w tekście, na który replikuje Ziemkiewicz, napisałem m.in, że sądzę, iż „postanowienie polskich władz z 1939 roku o odrzuceniu niemieckich propozycji i pójściu na wojnę było trafne. Mimo tego, że zarazem uważam, iż nie tylko te władze, również i opozycja, i niestety również całe prawie ówczesne polskie społeczeństwo były wówczas ogarnięte chorobliwą megalomanią. Że szczerze wierzono w polską mocarstwowość. Że ostatni ambasador II RP w Moskwie, Wacław Grzybowski, który pod koniec ’38 roku mówił, że ZSRR właśnie pada, „problem rosyjski dojrzewa”, i troszczył się już zapobiegliwie tylko o to, by Polska nie musiała dzielić się w pokonanej Moskwie wpływami z Niemcami, był niestety w jakimś zakresie reprezentatywny dla sporej części ówczesnych polskich elit. I że te nastroje, ta megalomania miały jakiś wpływ na decyzję o niezgodzie na oferty Hitlera i wojnie”.
Czy w świetle choćby tego tylko cytatu (a o naszej historii pisałem więcej…) można nazywać mnie „brązownikiem”? Chyba tylko wtedy, jeżeli tym mianem określa się każdego, kto pisząc o historii trzyma się faktów, a nie swoich politycznie motywowanych rojeń.
Logiczne konsekwencje
Ziemkiewicz pisze, iż rzekomo zarzucam mu zdradę narodową. Oczywiście nie czynię tego. Chciałbym jednak, by uzmysłowił sobie, że nasze dyskusje nie toczą się w próżni. By zastanowił się bodaj przez chwilę co odpowiedziałby komuś, kto odniósłby wrażenie, że rewizjoniści historyczni sugerują związek między sytuacją z ’39 roku a obecną? Że suflują opinię, iż tak jak wtedy nie obronili nas Francuzi i Anglicy, tak teraz na pewno nie obronią nas Amerykanie i Niemcy?
O tym, że w ’39 roku alianci zachodni (tj.Francja, bo to ona a nie Anglia miała wtedy takie możliwości) nie wykonali swoich zobowiązań wobec Polski, wie (i bez Ziemkiewicza wraz z Zychowiczem) w naszym kraju każde dziecko. I to wie od dawna. Zaś dyskurs publiczny wygląda dziś zupełnie inaczej, niż pod koniec lat 30 – dominuje w nim nie ślepa wiara i entuzjazm wobec naszych obecnych zachodnich sojuszników, tylko właśnie sceptycyzm. Współcześni Polacy w ogromnej większości wcale nie entuzjazmują się (jak czynili to nasi dziadowie w ’39) obecnymi sojusznikami, tylko trzeźwo uważają, że choć nie jest oczywiste, iż w razie czego NATO nas obroni, to zarazem jest pewne, że bez NATO nie obroni nas nikt.
Jaka byłaby logiczna konsekwencja przekonania Polaków, że ta druga możliwość jest nierealna?
Taką logiczną konsekwencją byłaby zmiana przymierzy, może nie formalna ale faktyczna.
Warto byłoby, żeby Ziemkiewicz uświadomił sobie, że istnieje i taka możliwość zinterpretowania jego kampanii. Że takie mogłyby być jej nawet niekoniecznie cele, ale efekty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/221275-niech-ziemkiewicz-zastanowi-sie-nad-logicznym-efektem-swej-kampanii
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.