Jarosław Kaczyński udowodnił dziś, że jest politykiem nie tylko z klasą ale i refleksem. A przy okazji pokazał kto jest, a kto nie jest jego przeciwnikiem.
Wezwanie Ewy Kopacz do zdjęcia „klątwy nienawiści” nosiło wszelkie znamiona prowokacji. To nie był apel o pokój. To było kolejne wypowiedzenie wojny. Zagrywka w stylu pytania: czy pan już przestał bić żonę? - proszę odpowiedzieć tak, lub nie.
Łatwo sobie wyobrazić, jak politycy PiS wyskakują na sejmową trybunę i krzyczą o obłudzie pani premier, wyciągając co pikantniejsze fragmenty wystąpień Stefana Niesiołowskiego, czy samego Donalda Tuska. Tym samym udowodniliby słuszność postawionej tezy. Jeśli nie o „nienawiści” samego prezesa, to przynajmniej jego współpracowników. I taka chyba byłą kalkulacja PR-owców pani premier. Jeden spontaniczny gest Kaczyńskiego te kalkulacje przekreślił. Cóż, w polityce liczy się refleks.
To zresztą nie pierwszy taki incydent w długiej historii trudnych relacji obu polityków. Podczas debaty telewizyjnej Tusk – Kaczyński w 2007 obaj przeszli niemal na ty, a Jarosław Kaczyński spontanicznie testował zdrobnienia imienia swego adwersarza: „Donaldku, Donaldusiu…” Ostatecznie stanęło na „Donku”.
Najdłużej i najcieplej obydwaj rozmawiali ze sobą przed wyborami 2005 roku, kiedy to szykowali się do wspólnych rządów w ramach koalicji PO-PiS-u. Wydawało się, że po latach nieufności datującej się co najmniej od czasów „Nocnej zmiany”, czyli obalenia rządu Jana Olszewskiego - naprawdę nawiążą trwałą współpracę.
Te „ocieplenia” nigdy nie okazały trwałe. Podobnie jak ostatnie „zawieszenie broni” w polityce zagranicznej po zajściach na Majdanie. O pojednaniu nie ma mowy. Natomiast taktyczne sojusze są wciąż możliwe. Niewątpliwie i Donald Tusk i Jarosław Kaczyński należą do tej samej politycznej ligi i umieją mówić tym samym językiem. Obaj rozumieją wagę gestów i słów. Ich spór ma charakter fundamentalny, ale do czasów Smoleńska nie było w nim osobistych akcentów.
Po 10 kwietnia 2010 – na pewno sytuacja się zmieniła, jednak próba wepchnięcia prezesa PiS w ciasną formułę osobistej rozgrywki i niskich emocji – to zabieg godny Stefana Niesiołowskiego.
Wyciągając rękę do Donalda Tuska Kaczyński pokazał nie tylko klasę, ale i wskazał swego przeciwnika. W polemikę z Ewą Kopacz się nie wdał. Na to pani premier musi sobie jeszcze zapracować.
Często mówi się, że gesty są puste i nic nie znaczą.
Niektóre jednak przechodzą do historii. Juliusz Słowacki, w którego relacjach z Adamem Mickiewiczem też nie brakowało akcentów prywatnych, ujął to chyba najwznioślej:
„Bądź zdrów! – a tak się żegnają nie wrogi Lecz dwa na słońcach swych przeciwnych – Bogi.”
Z zachowaniem proporcji, polityczny gest Kaczyńskiego był tej samej kategorii. Donald Tusk to zrozumiał. A Ewa Kopacz? No cóż, to już zupełnie inna liga…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/216267-prowokacja-rozbrojona-wyciagajac-reke-do-tuska-kaczynski-pokazal-klase-i-uniknal-pulapki
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.