Jacek Sapa: „Albo zaczniemy sprzyjać rodzinom, albo Polska się wyludni”. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Jerzy Wiktor
fot. Jerzy Wiktor

Ślizgamy się po różnych tematach, albo stawiamy problemy zastępcze, a Polacy emigrują i próbują ułożyć sobie życie za granicą

— mówi w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl Jacek Sapa, prezes Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia.

CZYTAJ WIĘCEJ: Niemen, Krawczyk, Zelnik: „Rodzina ma głos!”. Jak wybrać polityków przyjaznych rodzinie? NASZ WYWIAD

wPolityce.pl: Z czego wypływa akcja „Rodzina ma głos”? Czy z poczucia, że wartości rodzinne i szerzej - społeczne, etyczne – są w Polsce zagrożone?

Jacek Sapa: Rodzina, która stanowi podstawę życia społecznego, nie jest doceniania. Nie ma takiego myślenia u polityków, które stawiałoby na właściwym miejscu potrzeby obywateli upatrujących swego szczęścia przede wszystkim w szczęściu rodzinnym. Ślizgamy się po różnych tematach, albo stawiamy problemy zastępcze, a Polacy emigrują i próbują ułożyć sobie życie za granicą. Z badań wynika, że kobiety chcą rodzić trójkę dzieci, ale realizują ten zamiar  nie w Polsce, tylko w Anglii. Jeśli nie zaczniemy myśleć w kategoriach takich, żeby tworzyć atmosferę sprzyjającą funkcjonowaniu rodziny, to wyludnimy się na własne życzenie. A ponieważ samorząd jest miejscem, które jest najbliżej rodziny, mającym w obszarze swych zainteresowań i odpowiedzialności sferę bliską zwykłym ludziom, należy właściwie wykorzystać kampanię wyborczą do samorządów.

W jaki sposób?

Po pierwsze – odbudować poczucie wspólnoty i w tej wspólnocie lokalnej najłatwiej to zrobić. A później przenieść te wartości do życia publicznego, tak jak odbywało się to m.in. z Kartą Rodziny. Ona najpierw powstała na poziomie samorządowym, a później dopiero próbuje się ją wprowadzić szerzej. I bardzo dobrze. Tak należy odbudowywać relacje w życiu publicznym – najpierw w sferze, która jest nam najbliższa, wybory samorządowe są takim elementem, a dopiero później na wyższym poziomie. Tak się składa, że akurat w Polsce ułożyły się wybory w ten sposób, że najpierw mamy wybory samorządowe, później prezydenckie, a następnie parlamentarne. Chcemy tę szansę wykorzystać.

Z pewnością mają państwo świadomość, że nie jest łatwo w Polsce upominać się o wartości, walczyć o nie. Przykładem może być akcja „Szkoła przyjazna rodzinie”, która – oględnie mówiąc – spotkała się z niechętną reakcją MEN. Czy nie obawia się pan nieprzychylnych reakcji na kampanię „Rodzina ma głos”, np. takich, że przypinacie etykietki kandydatom, wedle własnego uznania?

Stawianie sprawy w takich kategoriach byłoby dowodem upadku życia publicznego. Wszystkim powinno zależeć na promowaniu aktywności społecznej i podnoszeniu standardów w życiu publicznym. Jeśli ktoś życie społeczne traktuje w kategoriach ideologicznych, a nie w kategoriach normatywnych, opartych o zdrowy rozsądek i doświadczenie, które mamy jako ludzie, to w takim przypadku na pewno będą kłopoty ze zrozumieniem naszej akcji. Ale większość Polaków, zmęczonych i znużonych inżynierią społeczną i brakiem zasad, bardzo chętnie nas poprze. I mamy tego dowód, bo zaangażowanie w kampanię „Rodzina ma głos” środowisk, z którymi współpracujemy, cały czas się poszerza.

Czy można dziś oszacować, jak wielu kandydatów wystartuje do wyborów z certyfikatem przyjazności rodzinie?

Trudno to określić. Chcemy oprzeć się na powiatach, których jest w Polsce ponad 350. Biorąc pod uwagę, że w każdym powiecie jest wielka ilość miast i miasteczek, trudno w tej chwili cokolwiek przewidywać. W tej części kampanii będziemy skupiać się głównie na tych środowiskach i w tych obszarach, w których mamy najlepsze rozeznanie. Nie chcielibyśmy nikogo skrzywdzić, a wręcz przeciwnie – chcemy promować tych najbardziej ambitnych. Stawiamy na podniesienie jakości służby publicznej i wsparcie tych, którzy już się wykazali i dają szansę faktycznych zmian. Bo przecież nie chodzi o propagandę, tylko o realną zmianę życia publicznego.

Rozmawiał Jerzy Kubrak

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych