Świat widziany okiem z Czerskiej: Muzeum Powstania Warszawskiego szkodzi polskiej nauce, a co piąty Polak to antysemita. Czy da się w tym znaleźć krztę sensu?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
rys. Andrzej Krauze
rys. Andrzej Krauze

Każda, nawet najmniejsza wyrwa w ciągle niedomkniętym systemie III Rzeczypospolitej powoduje olbrzymią frustrację nim zarządzających. Zwłaszcza jeśli dotyczy kultury i mentalności. Władza bowiem, choć wciąż jeszcze sprzyjająca, w końcu się zmieni, ale bardziej niepokoi ich stan rządu dusz, który przestaje być wierną kolonią karną. Jak choćby w przypadku przegranej przez mainstream batalii o pamięć o Wyklętych. Ależ gdyby to chodziło tylko o Niezłomnych, to problem można by zamknąć w pewnych ramach.

CZYTAJ WIĘCEJ: "Wyborcza" piórem niemieckiego dziennikarza ubolewa nad polskim patriotyzmem. Pamięć o Żołnierzach Wyklętych boli ich coraz mocniej

Warto zwrócić uwagę na trzy publikacje (wydarzenia): pozornie dotykające innych spraw, ale mające wspólny mianownik, który wiele mówi o polskiej rzeczywistości.

Mało który artykuł zirytował mnie tak w ostatnim czasie (a przy tym była tak symptomatyczna) jak tekst Romana Pawłowskiego w stołecznej "Gazecie Wyborczej". Pan redaktor postanowił bowiem udowodnić, że idea stojąca u podstaw budowy Muzeum Powstania Warszawskiego jest przeciwna Centrum Nauki Współczesnej. Jak to pogodzić? W niepozornym tekście poświęconym rywalizacji "na lajki" publicznych instytucji na Facebooku Pawłowski oznajmia:

Ktoś może powiedzieć, że obie instytucje są równie potrzebne, trzeba znać i historię, i współczesne zdobycze nauki. To prawda, jednak idee, które stoją za Muzeum Powstania i Centrum Kopernik, wykluczają się. Kiedy jedna placówka oswaja dzieci z wojną i gra na emocjach, druga tłumaczy złożony współczesny świat, uczy kreatywności i uruchamia rozum. Milion zwiedzających Centrum Nauki Kopernik jest dla mnie gwarancją, że szalony gest, jakim było Powstanie Warszawskie, nigdy się już nie powtórzy.

Nie miejsce, by spierać się o nazewnictwo, choć "szalony gest" zasługuje na dopisanie do długiej listy zagrań "Wyborczej" poniżej pasa w dyskusji o Sierpniu 1944. Zadziwia jednak sugestia, że pamięć o Powstaniu Warszawskim wyklucza zainteresowanie nauką, rozwój i indywidualne ambicje. Oto emocje, które serwuje nam Ołdakowski i spółka mają powodować opóźnienie dzieci w nauce, zablokowanie badań naukowych, a może także, kto wie, pogrzebanie szans na naukowego Nobla. Słychać w tym echo nieśmiertelnego, jak widać, hasła Aleksandra Kwaśniewskiego: "Wybierzmy przyszłość", skreślając przy tym wszystko, co wiąże się z przeszłością.

Najbardziej zadziwia jednak, że Pawłowski, znający przecież historię ostatnich kilkunastu lat Warszawy, zupełnie pomija fakt, że zarówno za ideą Muzeum Powstania Warszawskiego, jak i Centrum Nauki Kopernik stoi Lech Kaczyński. Człowiek, który całym swoją działalnością publiczną udowodnił, że pogodzenie historii z nauką i wyzwaniami przyszłości jest nie tylko możliwe, ale wręcz naturalne. To z miłości do Polski i zainteresowania jej historią może wypłynąć troska o przyszłość. Nie pasowało do tezy?

Z tekstem Pawłowskiego dziwnie współgra zamieszanie wokół Teatru Starego w Krakowie. Jan Klata, dyrektor placówki, w przypływie energii postanowił dołożyć przeciwnikom:

Druga strona jedynie deprecjonuje naszą twórczość, próbuje zamykać nam usta. Chciałbym, aby prawica odpowiadała na lewicowe spektakle swoimi spektaklami. Problem w tym, że prawicowego teatru na razie nie widać. (...) Mam więc apel do drugiej strony: nie palcie teatrów, róbcie swoje

- oznajmił reżyser.

CZYTAJ TAKŻE: Jan Klata oskarża swój zespół o nielojalność. "Wynosił informacje z prób do prawicowych mediów, stworzyło to trudną atmosferę..."

To nawet zabawne. Opanowali do granic możliwości i przyzwoitości publiczne muzea, teatry, media i setki innych placówek, za publiczne pieniądze promują największe absurdy i lewackie trendy, a gdy spotykają się z choćby delikatną krytyką, to z rozbrajającą szczerością wołają: ha, zróbcie swoje instytucje, a później narzekajcie! Dyrektor krakowskiego teatru ma nie lada tupet, bo przecież kulturalne projekty, o które apeluje - były tworzone. Dla przykładu -  Krzysztof Koehler w TVP Kultura musiał zostać zastąpiony przez Katarzynę Janowską, "podskakującą z zachwytu" na widok plujących na krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Ale wówczas Klata nie krzyczał o "budowaniu swoich teatrów" i instytucji. Gdy wreszcie z mozołem takie powstają - jak wspomniane Muzeum Powstania Warszawskiego, tygodnik "wSieci" czy dziesiątki mniejszych ruchów - rzucane są im kłody pod nogi.

I Pawłowski, i Klata są przedstawicielami jednej rodziny. Obaj świadomi tego, że reprezentują beneficjentów dzisiejszego układu władzy, ustawiają więc przeciwników według dowolnych, nawet najbardziej absurdalnych schematów, naginają rzeczywistość i drwią z tych, którzy ośmielają się spojrzeć inaczej. Zarzucić można nawet torpedowanie rozwoju polskiej nauki, kołtuństwo, a gdy już nie pozostanie nic innego - antysemityzm. Ulubiony i ostateczny argument.

Za rękę za antysemityzm złapać ich nie można, ale jest oczywiste, że sączą antysemicki jad

- przekonywała Dominika Wielowieyska, recenzując "Resortowe dzieci" - książkę, wokół której w ostatnim czasie oscyluje niemal każdy artykuł dotykający sporów ideologicznych.

Wcześniej ta sama gazeta podsumowywała dzisiejsze postawy Polaków, dowodząc - badaniami prof. Ireneusza Krzemińskiego - że wciąż mamy problem z antysemityzmem.

Deklaracja głębokiej wiary zdecydowanie sprzyja poglądom wyrażającym apologetyczny stosunek do narodu polskiego. Młodzi po prostu identyfikując się z tym światopoglądem politycznym, nabywają wraz z nim postaw antysemickich. (...) Antysemityzm nowoczesny określa przekonanie, że Żydzi rządzą kapitałem, mają żyłkę do zysku, zawsze dążą do rządzenia, ale zawsze niejawnie, i trzymają się ze sobą

- argumentował prof. Krzemiński, dodając, że największe skupiska antysemickich postaw można zaobserwować w środowiskach narodowo-konserwatywnych, wśród mieszkańców wsi i pochodzących z małych miasteczek. Oznajmił, że "co piąty Polak to antysemita", niepokoi go również coraz większa liczba antysemitów wśród młodzieży. Dziś te same wnioski przedstawił na sejmowej komisji mniejszości narodowych.

CZYTAJ WIĘCEJ: "Gazeta Wyborcza" poluje na antysemitów. Będzie ich szukać w Kościele i partiach prawicowych

Pozwolę sobie odpowiedzieć - jako spełniający wszelkie kryteria socjologa. Niedaleko mej rodzinnej miejscowości rok w rok na grób swojego cadyka przyjeżdżają chasydzi z całego świata. Tak się składa, że w tym roku zjazd ma specjalne znaczenie - Żydzi obchodzą bowiem dwusetną rocznicę śmierci Dawida Bidermanna, wcześniej wspomnianego rabina. Przed wojną 50% mieszkańców miejscowości było pochodzenia żydowskiego.

CZYTAJ WIĘCEJ: Do Lelowa zjeżdżają chasydzi z całego świata - 200. rocznica śmierci cadyka Dawida Bidermana

Styczniowe wizyty chasydów były olbrzymią atrakcją dla nas, młodych chłopców wybiegających ze szkoły w mroźne styczniowe popołudnia. Przyglądaliśmy się z zaciekawieniem ich dziwnym strojom, pejsom i kapeluszom. Przyjeżdżający Żydzi świętowali w osobliwy, charakterystyczny dla swojej wspólnoty sposób i - jak niemal wszędzie na świecie - trzymali się w swoim środowisku. Pamiętam jeden stricte antysemicki ewenement - gdzieś na początku lat 90., wieczorem, pojawiło się na murze hasło "Jude Raus". Zniknęło rano i nigdy więcej się nie pojawiło. A jeśli już coś nas złościło w tych wizytach, to zajmowana przez chasydów nasza mała gimnastyczna sala, która przez kilka dni była zamknięta, a po czasie pobytu naszych gości nie nadawała się przez dłuższy czas do gry w piłkę.

Z czasem zatęchła sala zmieniła się w nowoczesną halę, styczniowe wizyty chasydów przestały dziwić i stały się stałym elementem styczniowej codzienności. Od ładnych paru lat w sierpniu obchodzimy z Żydami wspólne święto kulturalno-kulinarne, choć ich przysmaki są po prostu ohydne. Na co dzień dbamy o swoją, "narodowo-katolicką", "antysemicką" kulturę, by raz do roku usiąść przy wspólnym stole i razem się bawić. A to żadna nadzwyczajna gmina - mieszkańcy co niedziela pojawiają się w kościele, plebani nie cytują z ambon homilii ks. Lemańskiego, a w wyborach - dziwnym trafem - nie wygrywa tu żadna ze światłych partii. Gdy zaczytuję się dziś w świetnych powieściach Angela Wagensteina, to zastanawiam się, co trzeba mieć w głowie, by na podstawie poglądów o "trzymaniu się Żydów ze sobą" i "żyłce do zysku" tworzyć piramidę polskiego antysemityzmu. Pewnie i ten tekst, a kto wie, może i książki Wagensteina, zostaną tak zakwalifikowane przez prof. Krzemińskiego, śmiało.

Ale może nie da się w tym wszystkim znaleźć sensu, bo przecież tu wcale nie chodzi o antysemityzm.

Jeśli się jest przeciw mainstreamowi, to choćby było się żydowskim ortodoksem, i tak zostanie się faszystą oraz antysemitą

- mówił w niedawnej rozmowie z "Rzeczpospolitą" Antoni Libera.

Ciężko o lepszą puentę.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych