Czy III RP da się lubić tylko przy pogrzebach? Gdzie jest najniższy wspólny mianownik polskości, o który apeluje minister Sienkiewicz?

fot. PAP/Jakub Kamiński
fot. PAP/Jakub Kamiński

Pogrzeb Tadeusza Mazowieckiego był jedną z niewielu okazji, gdy tzw. zwykli obywatele mogli być zadowoleni, a może i jakoś dumni ze swojego państwa, z III Rzeczypospolitej. Nagle okazało się, że groźny opozycyjny faszysta, który stoi u bram i tylko czyha, by wprowadzić rządy katoszariatu w Polsce, okazuje się "Jarkiem", któremu można po prostu podziękować za przybycie. Z drugiej strony III RP na moment przeobraziła się z państwa, które niemal trzeba wyzwalać spod okupacji, w demokrację, gdzie mocno się atakujemy, zarzucamy błędy i złą wolę, ale w ostatecznym rozrachunku oddajemy szacunek.

Oczywiście to nieco naiwne, pięknoduchowskie spojrzenie na państwo. Prysło zresztą już w kilka godzin po pogrzebie byłego premiera, gdy Stefan Niesiołowski postanowił przy okazji wspomnienia zmarłego nawoływać do zdelegalizowania największej partii opozycyjnej, a niezawodna TVN zadbała, by odpowiednio opakować złowrogie milczenie Jarosława Kaczyńskiego na ceremonii.

Równolegle do tych wydarzeń mamy pierwsze - nie wątpię, że nie ostatnie - narzekania związane ze świętowaniem 11 listopada. Znów - argumentują i wytykają - nie razem, a osobno, nie za, ale przeciw, nie z kotylionami od prezydenta, a z racami, nie w stolicy na państwowych uroczystościach, ale w Krakowie, na Marszu Niepodległości czy gdzie tam jeszcze.

Oddajmy głos Bartłomiejowi Sienkiewiczowi:

To powinien być dzień święta, radości i podstawowego poczucia wspólnoty, tymczasem od dwóch lat porobiło się tak, że jest to dzień, w którym wszyscy skupiają się na pytaniu: jak będzie działała policja i czy sobie da radę? (...) Uważam, że to jest święto, w którym się powinno manifestować jedność, ten właśnie najniższy wspólny mianownik wspólnoty politycznej, poczucie że się jest w tym jednym dniu razem ze swoim państwem. Najniższy wspólny mianownik to jest to, że się jest obywatelem wolnej Polski - zaiste powód do świętowania. Już niżej nie można zejść, bo niżej jest koniec wspólnoty. (...) Być może jest to wyraz tego, że nie jesteśmy w stanie stworzyć - nawet jednego dnia w roku - wspólnoty politycznej

- powiedział minister spraw wewnętrznych w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym", dodając przy okazji, że dla niego, jako szefa resortu, taka sytuacja niewiele znaczy.

CZYTAJ WIĘCEJ: Sienkiewicz o świętowaniu 11 listopada: "PiS ucieka do Krakowa, boi się konfrontacji liczebnej. Kaczyński nie chce dać powodów do porównań"

W sukurs Sienkiewiczowi przychodzi tygodnik "Polityka".

Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie... Z kim dzisiaj walczą bojownicy o niepodległość

- czytamy na okładce ozdobionej obywatelem z biało-czerwoną opaską na oczach.

I tutaj z tekstów wybija się podobne przesłanie:

Od kilku lat święto niepodległości znacznie się ożywiło, ale służy głównie temu, aby jeszcze głębiej dzielić. Także w tym roku będzie kilka marszów, idących w różnych dniach i kierunkach, przeciwko sobie. Każdy nurt polityczny zdaje się mieć swoją własną odmienną niepodległość, wysnutą z bieżącego oglądu sytuacji. I własnych wrogów prawdziwej niepodległości. (...) Wciąż nie mamy prawdziwego, świątecznego Dnia Niepodległości

- ubolewają autorzy.

Wszystko na złość, na przekór. Wszystkiemu winna prawica, która pluje na własne państwo, gardzi nim i traktuje go w najlepszym wypadku jak Królestwo Kongresowe - twór niby rządzony przez Polaków, ale nie do końca niepodległy i suwerenny. Często, tu rozbrzmiewa zwyczajowy śmiech, porównywany do kondominium. Ubaw, zasmucenie i pogarda urzędników zatroskanych o jakość państwa.

Ale ani minister Sienkiewicz, ani redakcje "Polityki" i "Tygodnika Powszechnego" w całej swojej refleksji nad kiepską jakością polskiego świętowania niepodległości nie spróbowali zrozumieć, dlaczego tak wiele osób czuje się obco we własnym państwie.

Nikt z szanownych autorów nie podjął tropu transformacji ustrojowej, po której wiele osób walczących z komunizmem zostało wyrzuconych na margines III RP, często kosztem funkcjonariuszy poprzedniego reżimu. To boli ich do dziś, co obserwujący batalię o przyznanie choćby minimalnych rekompensat dla byłych opozycjonistów (jak dziś w Senacie) widzą dokładnie.

Warto pochylić się na przykład nad wypowiedzią Radosława Sikorskiego, któremu ostatnie chyba, co można zarzucić, to chęć wzmocnienia pozycji Prawa i Sprawiedliwości:

Po 45 latach potrzeba było przeżycia zbiorowego końca dyktatury, tego zabrakło. Można było wziąć szturmem Mysią, pamięta pani, co się tam mieściło? Naród potrzebuje festiwalu wolności, a tego nie mieliśmy

- przekonywał w rozmowie z tvn24.

Ułomności naszej pookrągłostołowej, niemal 25-letniej niepodległości można wyliczać długo. Wymiar sprawiedliwości nieradzący sobie z odpowiednią oceną komunistycznych zbrodniarzy, zacięta batalia o uczczenie Powstania Warszawskiego czy Wyklętych, pociągający za sznurki byli esbecy, kiepska pozycja na arenie międzynarodowej. Znów przychodzi na myśl porównanie, którego w swojej książce o Lechu Kaczyńskim użył Piotr Semka.

We want more!

- powtarzał za Oliverem Twistem, opisując nastroje na szeroko rozumianej prawicy.

Nie ma próby zrozumienia istoty problemu. W zamian otrzymujemy porcję kpin, szyderstw i jakże zabawnych, ugodowych rysunków (również ostatnia "Polityka"):

Jest jeszcze jeden aspekt tego problemu. Minister Sienkiewicz słusznie apeluje o szacunek do instytucji państwa, o - jak to celnie ujął - najniższy wspólny mianownik wspólnoty, o wzajemnie niewykluczanie się. Z chęcią podpiszę się pod apelem szefa MSW. Zaraz jednak po tym, jak ten sam Sienkiewicz zwróci się do premiera, by nie czyścił "pisiorów" spośród urzędników, by nie dożynano watah, by opozycję traktowano jako obywateli, a nie tych, którzy chcą zarżnąć państwowość. A przecież tak wyliczać można długo, że to była "ich" katastrofa, że to są "ci" do wytępienia. Znów usłyszymy o problemie zaburzonej symetrii, bo przecież to - jak malowniczo ujął Stefan Niesiołowski - "PiS napada na Platformę i Polskę jak Hitler"?

CZYTAJ TAKŻE: Nikt lepiej nie podsumował prawie 7 lat rządów PO niż sam Donald Tusk, mówiąc: "Pisior? Na mój nos on nie będzie długo dyrektorem"

Czy można wreszcie uwierzyć w dobre intencje, gdy Kościół - jedyna instytucja pozwalająca choćby w minimalnym stopniu zjednoczyć się Polakom z różnych stron barykady - jest tak zawzięcie atakowany? Gdy prof. Kleibera chce się wyrzucić z PAN, bo zaproponował debatę w najbardziej emocjonującej i dzielącej sprawie? Każda próba wyciągnięcia ręki, albo choćby i patronatu nad jakimkolwiek porozumieniem, kończy się frontalnym atakiem. O wiele więcej narzędzi, instytucji, redakcji i partii do podtrzymywania ognia jest po jednej ze stron. Co nie znaczy, że druga ma czyste sumienie.

Niech jedenastego listopada każda ze stron chwilę pomyśli o własnych błędach i tym, co ma na sumieniu. Może to pierwszy krok - jeśli nie do polubienia się, to do wzajemnego szacunku. Ckliwie, naiwnie? Być może, ale jak na razie jedyną okazją, by poczuć się wspólnotą, by zobaczyć najniższy wspólny mianownik polskości, są pogrzeby. Dla wielu z nas to za mało. We want more.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.