To miał być zwykły komentarzyk po obejrzanym w niemal pustym kinie filmie Ireneusza Dobrowolskiego „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały”. Nie z mojego wyboru będzie dotyczyć czegoś więcej.
Ten skromny film, mieszający szczątkową fabułę z dokumentalnymi zdjęciami, jest dowodem na to, że chyba nie doczekamy się już, choć wielu czekało, na monumentalne dzieło filmowe poświęcone Powstaniu Warszawskiemu. W zamian mamy kolejne skromne wycinki, migawki, osobiste refleksje, można by rzec wariacje na temat, raz bardziej udane, raz mniej. Dlaczego tak się dzieje? Chyba nikt nie jest w stanie udźwignąć tematu, bo przecież Instytut Sztuki Filmowej kusił odpowiednimi pieniędzmi.
Tylko że akurat refleksja Dobrowolskiego jest wyjątkowo udana. Nie przepadam za kinem dydaktycznym, ale tu dość proste tezy z klarowną i dobitną nauką dla nas wszystkich nie śmieszą, nie odrzucają, przeciwnie wzruszają, mnie przynajmniej bardzo mocno.
Film pociąga autentyzmem osobistego związku autora z powstańczą legendą. Skromność środków wyrazu czyni z Powstania to, czym staje się ono w istocie – punktem odniesienia do środowisk trochę zepchniętych na margines, prawie niszowych. Nie przesądza, czy to Powstanie miało polityczny sens, ba cytuje głosy ówczesnego starszego pokolenia, które było wojennymi wyborami swoich dzieci i wnuków zwyczajnie przerażone. Ale w przywiązaniu do tej tradycji odnajduje inne sensy. Nie tylko skądinąd podstawowy obowiązek uczczenia zmarłych. Ale o tym za chwilę.
Tak się składa, że zaraz po obejrzeniu obrazu przeczytałem tekst publicysty „Gazety Wyborczej” Pawła Wrońskiego. Użalając się nad losem Piotra Zychowicza gnojonego podobno za „Obłęd 44”, Wroński najpierw przyznaje, że podzielił on prawicowe środowiska nawet w poprzek poszczególnych redakcji, aby zaraz uderzyć w takich ludzi jak ja czy Michał Karnowski cepowatą konkluzją: bronimy powstańczej tradycji, bo zależy na niej Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Redukcja wszystkiego do sporu z Kaczyńskim i jego rzeczywistymi i wydumanymi interesami to jeden z przejawów szaleństwa liberalno-lewicowych elit w Polsce. W imię tego szaleństwa gotowe są czasem sprzymierzyć się z tym, co powinno je niepokoić dużo bardziej. Także z historyczną wizją Zychowicza, która w obu swoich książkach agituje post factum w imię Mackiewiczowskiego antykomunizmu i proniemieckich sympatii za ułatwianiem póki się da życia i zwycięstw III Rzeszy. Najbardziej absurdalni są w tej roli ludzie pochodzenia żydowskiego (Daniel Passent), ale całe to środowisko powinno się nad swoimi igraszkami historią głęboko zastanowić. Jedyną ich racją jest zagranie na nosie obrzędowemu patriotyzmowi prawdziwych i rzekomych pisowców. Uzasadnienia, argumenty, logiczne ciągi myślenia, znikają w ogóle. A ponieważ Wroński z nich rezygnuje, przypisuje podobną rezygnację innym.
Ja rzeczywiście mam podobny jak Kaczyński pogląd na rolę Powstania (choć nie na generała Andersa, odsyłam do interesującego wywiadu w „Do Rzeczy”), ale sądzę, że powstańcza tradycja jest potrzebna nie tyle prezesowi PiS, ile nam wszystkim, Polakom. Jeszcze kilka lat temu rozumiała to i część przynajmniej środowisk skupionych wokół „Wyborczej”. Dziś Wroński drwi sobie, że nie będzie z czego uczyć dzieci w szkołach. To takie zabawne i pociągające: wizja narodu rezygnującego z własnych wzorców, zrywającego pokoleniową ciągłość? Współczuję w takim razie tego rechotu, bo odnajduję w nim rys może nie osobistej (żyje się z tego dobrze), ale grupowej autodestrukcji.
Przypominam to, co pisałem wiele razy: i Wrzesień 39, i Powstanie są nam potrzebne, ale nie upierałbym się przy podtrzymywaniu mitów, gdyby solidny historyk wykazał mi, że są one do podważenia. Tymczasem w pierwszej z książek mój dawny kolega z „Rzeczpospolitej” kreśli zupełnie nierealistyczny scenariusz, wedle którego Polska współdziałając z Hitlerem staje się mocarstwem. A w drugiej operuje inwektywą i zniesławieniem – oskarżając autorów planu Burza o „kolaborację” z Sowietami czy rzucając bezzasadne podejrzenia o agenturalność na Leopolda Okulickiego.
Mam się tym zachwycać w imię tego, że coś się podważa i coś obala? Przecież to absurd: nie ruch jest wartością, ale racje. Nie oburzamy się na to na naszym portalu, jak twierdzi Wroński, w imię konkurowania z „Do rzeczy” - mieliśmy takie samo zdanie dyskutując o tym w jednej jeszcze redakcji – „Uważam Rze”, odsyłam do świadectwa Pawła Lisickiego, który mówi o tym w swojej książce. I także nie w imię obsługiwania interesów Kaczyńskiego. Przeciwnie: to z powodu naszego mocnego przekonania, Kaczyński jest nam w tej sprawie bliższy niż Zychowicz czy Wroński.
I na koniec uwaga: właśnie film Dobrowolskiego szczególnie dobrze pokazuje, po co nam ten mit. Nie do kultywowania antyniemieckich pretensji (choć u ludzi, którzy to piekło przeżyli, są one naturalne), i nie tylko do czczenia zmarłych. Jego opowieść jest spójną, sugestywną pochwałą cywilnej odwagi, także i w dzisiejszej rzeczywistości. Łatwiej ją rozumieć, mając poczucie życia na grobach tych, którzy nie mieli wątpliwości, że trzeba iść, spełnić swój obowiązek, coś poświęcić.
Czytam teraz książkę Dariusza Gawina „Wielki zwrot” – o zupełnie innych czasach, między rokiem 1956 i 1976. Pokazuje ewolucję dawnej rewizjonistycznej lewicy od komunizmu do utożsamienia się (niekiedy niestety przejściowego) z narodowymi aspiracjami Polaków. Jednym z elementów tej ewolucji był tekst Leszka Kołakowskiego z początku lat 70. Szukając programu dla nieistniejącej jeszcze, antypeerelowskiej opozycji, znany filozof wskazał na ważny jej element: godność. To obrona godności była fundamentalnym tematem lat 70. Nie tylko dla nielegalnych pisemek, ale np. w twórczości artystycznej, choćby w kinie tzw. moralnego niepokoju.
Przekonanie, że ten problem zniknął wraz z końcem dyktatury komunistycznej jest błędem. Przeciwnie, temat godności, postępowania zgodnie z sumieniem, cywilnej odwagi, jest nadal ważny, nawet jeśli w realiach ułomnej demokracji i ułomnego wolnego rynku nie każdy wybór jest czarno-biały. To na wzorcach powstańców z 1944 roku można wychowywać dzieci tak, aby to rozumiały i odczuwały. Potrzebujemy Powstania my wszyscy. Także pan Wroński, nawet jeśli się zagubił, i tego kompletnie nie pojmuje.
CZYTAJ TAKŻE: "Na tym filmie płakali mężczyźni". Piotr Skwieciński o "Sierpniowym niebie. 63 dniach chwały"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/167860-o-sensie-powstania-warszawskiego-po-raz-151-ale-to-nie-ja-wracam-do-tematu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.