UJAWNIAMY nowe fakty w sprawie śmierci Andrzeja Leppera. "Jest tam drugie dno. W tych ostatnich godzinach wydarzyło się coś, co go do tego popchnęło"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: Pojawia się pomysł, dziś szeroko omawiany w mediach, by w Zielnowie, rodzinnej miejscowości Andrzeja Leppera, w jakiś sposób go upamiętnić. Mówi się o zmianie nazwy miejscowości, co jest dość dziwnym pomysłem, ale także o jakiejś izbie pamięci. Jak pan to ocenia?

ARTUR BALAZS, polityk konserwatywny, trzykrotny minister rolnictwa:

Na pewno inicjatywa i jej forma należy do mieszkańców Zielnowa, do ludzi, którzy go dobrze znali, z których wyszedł. Osobiście uważam, ze byłby to piękny, ludzki gest.

 

Pan znał dobrze Andrzeja Leppera?

Dosyć dobrze, do ostatnich chwil jego życia byliśmy w kontakcie, co jakiś czas rozmawialiśmy. Znałem go długo i była to ostatnia osoba, którą bym podejrzewał o to iż może targnąć się na swoje życie, że może popełnić samobójstwo. Była w nim wielka wola walki, życia, wiedział, że z różnych tarapatów człowiek może wyjść. Miał też dokąd wracać, miał piękne gospodarstwo, rodzinę, która do końca za nim stała. Miał chorego syna, który potrzebował leczenia. To zawsze ojców motywuje do walki, a nie do samobójstwa.

 

Może tych problemów było już za dużo? Zwłaszcza finansowych.

Jest faktem, że miał różne problemy, najbardziej przeżywał chorobę syna, który obecnie jest po przeszczepie wątroby, a wtedy choroba była w stadium bardzo poważnym. Podkreślam jednak, nie popełnia się samobójstwa z powodu choroby syna, odwrotnie, walczy się do końca. A te finansowe też nie były nie do przejścia.

 

To prawda, że starał się pan, bardzo konkretnie, pomóc wyjść mu z kłopotów w gospodarstwie?

Tak, ale nie chcę o tym mówić bo robiłem to bezinteresownie. Ważne jest to, że widziałem iż daleko było Andrzejowi do poddania się, wiedział, że nie ma spraw, których nie można by wyprostować, walczył.

 

Co więc się stało? Jak to wszystko rozumieć?

Nie wiem, im dłużej o tym myślę, tym bardziej zagadkowo ta sprawa wygląda. Myślę, że mogę opowiedzieć o jednej z moich rozmów z żoną Andrzeja Leppera, Ireną, którą znam i z którą rozmawiam co jakiś czas. Opowiedziała mi o ostatnim dniu życia Andrzeja z jej perspektywy.

Przypomnijmy, że Andrzej Lepper miał popełnić samobójstwo 5 sierpnia 2011 roku.

Opowiadała mi, że był w domu w przededniu śmierci, był bardzo wystraszony, wręcz roztrzęsiony. Jakby się czegoś bał. Mówiła mi, że rozmawiali bardzo poważnie, zachęcała go by sobie dał spokój z polityką, że gospodarstwo, jak już mówiłem, bardzo piękne, go potrzebuje. To była według jej relacji bardzo dobra, pozytywna, porządkująca pewne sprawy rozmowa. Andrzej nocował w domu, a rano miał stwierdzić, że rzeczywiście żona ma rację, że jego czas w polityce minął, trzeba dać sobie spokój.

Powiedział jednak, że musi tylko jeszcze pojechać do Szczecina, załatwić coś ważnego. Powiedział, ze wróci wieczorem i jeszcze pogadają.

Irena mówiła, że upiekła na wieczór kaczkę, które bardzo lubił. Ale Andrzej się nie pojawił. Zaczęła więc do niego wydzwaniać. Dodzwoniła się dopiero w nocy. Był już zupełnie inny, bardzo ciężko przestraszony, nie umiał jej wytłumaczyć dlaczego nie przyjechał. Rzucał tylko nerwowo słowa: "musiałem pojechać do Warszawy, wiesz, coś się wydarzyło, jutro będę się z tobą kontaktował".

Opowiadała, że to brzmiało tak nienaturalnie, tak dziwnie, że nie mogła w nocy spać, czuła, że coś złego się dzieje. Od rana zaczęła do niego znów wydzwaniać.

 

Nie odbierał?

Telefon odbierano w  sekretariacie biura Samoobrony w Warszawie, musiał być przekierowany. W ten sposób łączyła się z dwiema osobami, w tym z Januszem Maksymiukiem. Mówiono jej, że Andrzej jest, ale niedostępny, nie mogą go poprosić do telefonu, że nie życzy sobie połączenia z nią, nie kazał odbierać telefonu. Takie bajki jej opowiadali.

 

A zwykle od niej odbierał?

Tak, niezależnie gdzie był i co robił dla niej był zawsze dostępny telefonicznie. Dlatego ją to tak dziwiło.

 

Co było dalej?

Rodzina była zdenerwowana, to nie była normalna sytuacja. Syn się w pewnym momencie zdenerwował, wziął telefon i powiedział do tych co odebrali w Warszawie: "słuchajcie, co się dzieje, dajcie mi ojca, bo jak tam wpadnę to was powystrzelam, chcę natychmiast rozmawiać z ojcem, chcę wiedzieć co się z nim dzieje, co się stało, bo się boimy i martwimy".

 

Jest piąty sierpnia 2011 roku. Która godzina?

To działo się około południa. Niedługo potem zaczynają się dziać rzeczy niepojęte. Wpada do ich domu w Zielnowie policja, ekipa w kominiarkach. Skuli kajdankami syna i mówią, że szykuje na kogoś zamach. Zabrali mu broń myśliwską, którą miał. Rozpoczynają normalne procedury, widać, że robią poważną sprawę. I właśnie w tym momencie dostają informację, że Andrzej Lepper nie żyje.

Ta sytuacja jest co najmniej dziwna, budzi rozmaite pytania. Wskazuje, że przed śmiercią działo się z nim i wokół niego coś niezmiernie dziwnego. Ba, ludzie, którzy zdecydowali się donieść na syna Leppera na policję, oskarżyć o planowanie zamachu chłopaka, który w strasznym zdenerwowaniu, w  strachu o ojca, słowo za dużo powiedział, musieli wiedzieć już w tym momencie, wcześniej niż utrzymują, że on nie żyje.

 

Prokuratura ustaliła, że Lepper miał się powiesić między godziną 10, kiedy widziano go po raz ostatni, a godziną 16, kiedy znaleziono ciało. Media zaczęły o sprawie informować pomiędzy 17 a 18.


 

Powtarzam:  mojej ocenie ci, którzy zdecydowali się na taki donos na syna Leppera musieli już wiedzieć, że on nie żyje. Bo zdawali sobie sprawę, że Lepper by im czegoś takiego nie darował. Musiało się to więc stać po jego śmierci. Wygląda jakby wcześniej zaglądali do jego pokoju tylko nic nie mówili. Dlaczego? Niezrozumiałe.

Oto wydzwania zdenerwowana żona do której zawsze Andrzej oddzwaniał, wydzwania syn, który też jest roztrzęsiony milczeniem ojca. A oni nie wchodzą do pokoju, nie sprawdzają co się dzieje tylko powiadamiają policję o groźbach syna. Czy jest w tym jakakolwiek logika? W mojej ocenie nie ma żadnej.

Możliwe, że Lepper sam targnął się na życie, ale coś go do tego pchnęło. Jest w tym wszystkim jakieś drugie dno, w tych ostatnich godzinach musiało się wydarzyć coś co go do tego popchnęło.


Czego to może dotyczyć?

Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie. Wiem natomiast, bo mam poczucie, że mi ufał, iż nosił się z zamiarem ujawnienia pewnych rzeczy związanych z upadkiem rządu PiS. Chciał ujawnić pewne kulisy, rolę pewnych ludzi, fakty, które zmieniłyby powszechnie przyjęty obraz tych wydarzeń. Andrzej czuł się bardzo oszukany przez ludzi, którzy go wcześniej do pewnych działań pchnęli. Na pewno byli tacy, którzy mieli powody obawiać się tej wiedzy.

 

CZYTAJ: Prokuratura umarza śledztwo w sprawie śmierci Andrzeja Leppera: "był osobą skrytą, nie dzielił się swoimi problemami"

rozm. jmk

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych