Ewa Stefańska, tłumacz książki o Stasi: "To zastanawiające, że Niemcy tak niewiele wiedzą o życiu kanclerz Merkel w byłej NRD"

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Nasi niemieccy sąsiedzi zaczynają "babrać się w teczkach", jakby to ujął któryś z "autorytetów moralnych" zgrupowanych wokół środowiska Adama Michnika. I to "babranie się w teczkach" nie dotyczy byle kogo, bo kanclerz Angeli Merkel.

CZYTAJ TAKŻE: Janecki: W Niemczech nikt nie zakazuje książki o NRD-owskiej przeszłości Merkel. W Polsce z jednego zdania Kaczyńskiego rozpętano histeryczną kampanię

W cieniu postaci Merkel jakby skrył się prezydent Joachim Gauck - dla wielu legendarna postać, której świetlana przeszłość jako dysydenta z NRD nie podlega dyskusji. A tymczasem okazuje się, że jest sporo osób, które mają zastrzeżenia co do zachowania się wobec Stasi pierwszego szefa Instytutu Gaucka, jak nazwano niemiecki odpowiednik polskiego IPN.

O prezydencie Joachimie Gaucku i o tym, co może mieć do ukrycia ze swej przeszłości, rozmawiamy z Ewą Stefańską, tłumaczką książki Uwe Müllera i Grit Hartmann - "Stasi. Zmowa niepamięci".

 

wPolityce.pl: Na czele państwa niemieckiego stoją dwie osoby pochodzące z NRD: Angela Merkel - kanclerz i Joachim Gauck - prezydent. Z sprawą dwóch książek - "Matka Chrzestna" i z opisów tej która wkrótce się ukaże: "Pierwsze życie Angeli M." wiemy już, że kanclerz Merkel nie jest i nie była świetlaną postacią, także jako obywatelka Niemiec wschodnich. A czy jest coś, co Niemcy i inni zainteresowani tym krajem powinni wiedzieć o przeszłości Joachima Gaucka?

Ewa Stefańska: Wydaje się, że sprawa przeszłości Merkel dojrzała do tego, aby stać się przedmiotem publicznej dyskusji w Niemczech. Tak naprawdę wiadomości, które teraz do nas docierają, były już od dawna omawiane na niezależnych forach i blogach niemieckich. Na przykład to, że po ukończeniu studiów na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Karola Marksa w Lipsku należała do kierownictwa Wolnej Młodzieży Niemieckiej w Berlińsko-Brandenburskiej Akademii Nauk, w której sprawowała funkcję sekretarza FDJ ds. agitacji i propagandy. Ona sama zapewniała dotąd, że była tam pełnomocnikiem ds. kultury i zajmowała się jedynie załatwianiem biletów do teatru. A przecież dla kogoś znającego realia NRD taka wypowiedź jest po prostu śmieszna. Nawet Oskar Lafontaine, czołowy polityk „Die Linke” w 2008 roku szydził ze swoich chadeckich kolegów: „Wybraliście na stanowisko kanclerza młodą komunistkę, młodą zdeklarowaną komunistkę. Czy w ogóle jesteście tego świadomi?”. To zastanawiające, że Niemcy tak niewiele wiedzą o życiu kanclerz w byłej NRD mimo wszystko może dziś zastanawiać. Z kolei autorka „Matki chrzestnej” Getrud Höhler powiedziała ciekawą rzecz, że tajemnica Merkel nie dotyczy jej przeszłości, tylko przyszłości. To co kanclerz próbuje przemilczeć na temat swojej przeszłości, jest dalece mniej istotne niż jej projekt przyszłości Niemiec, którego w zasadzie nikt nie zna. Wszystko zaczyna się od fałszywie postawionego problemu przez media, które postrzegają Merkel jako osobę, która się dosiadła do zachodniego systemu politycznego, a nie tę, która z niego wysiada. Ale oczywiście sprawa jakiejkolwiek współpracy ze Stasi jest zarzutem ciężkiego kalibru, z którym niemiecka kanclerz będzie się musiała prędzej czy później zmierzyć.

 

A jak wygląda na tym tle enerdowski rodak kanclerz Merkel – Joachim Gauck?

Jeżeli chodzi o prezydenta Gaucka, to sprawa jest bardziej złożona. Polecam w tym miejscu lekturę książki „Stasi. Zmowa niepamięci”, która została całkowicie przemilczana w Niemczech, ale także w Polsce. Tymczasem dowiadujemy się z niej, że powszechnie szanowany Instytut Gaucka (oficjalna nazwa tego Instytutu to: Urząd Pełnomocnika Federalnego ds Akt Stasi – przyp. red.) został  już u samego zarania obarczony grzechem pierworodnym, ponieważ współtwórczynią koncepcji założycielskiej tej instytucji była... sama Stasi, której agenci po cichu weszli w struktury Instytutu. Około 70 byłych pełnoetatowych pracowników Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwa (MfS) byłej NRD działało w największym niemieckim imperium akt Stasi, co skrzętnie ukrywał Joachim Gauck.

 

Wśród byłych dysydentów wschodnioniemieckich krąży opinia o Gaucku, że pastor nie zasługuje na miano dysydenta. O co chodzi?

Już na początku lat. 90. współpracownicy Instytutu Gaucka, wśród których było bardzo wielu byłych dysydentów, alarmowali swojego prezesa i opinię publiczną, że oficerowie enerdowskiego MfS mają niekontrolowany dostęp do dokumentów Stasi. Tymczasem Gauck starał się kanalizować ich niezadowolenie. Jego gwałtowna obrona postkomunistycznego personelu nie pasowała do obrazu „rewolucyjnego pastora”. Wielu jego współpracowników odeszło lub zostało wyrzuconych z pracy w Instytucie, ponieważ nie godziło się na to, aby prześladowani obywatele byłej NRD spotykało swoich oprawców w archiwum, które w znacznej mierze zostało utworzone dla nich. Jednym z nich był znany opozycjonista enerdowski Jürgen Fuchs, który powiedział otwarcie, że nie można akceptować sytuacji, w której byli oficerowie Stasi mają wgląd do teczek swoich ofiar. Wielu byłych wschodnioniemieckich opozycjonistów zarzuca Gauckowi konformizm. Jednym z nich jest teolog Heiko Lietz, długoletni towarzysz Gaucka z czasów NRD. Podczas gdy Gauck robił karierę w Kościele urzędowym, Litez wchodził w konflikt ze strukturami Kościoła Ewangelickiego w NRD.

 

Coś zachowało się w aktach Stasi na ten temat?

Podczas Ewangelickiego Zgromadzenia Kościelnego, które odbywało się w 1988 roku w Rostoku Lietz wdał się w otwarty spór z Gauckiem. Chciał bowiem zamanifestować swój protest przeciwko państwu SED (Socjalistyczna Parti Jedności Niemiec, enerdowski odpowiednik PZPR – przyp. red.) , podczas gdy Gauck, który był organizatorem całej imprezy, dążył do storpedowania jego akcji. W aktach Stasi czytamy, że zadaniem Gaucka było „dyscyplinować Lietza a także inne osoby poprzez fachowe wskazówki oraz kontrolę i w ten sposób prewencyjnie zapobiegać prowokacjom”. O tym wszystkim możemy się dowiedzieć z bardzo dobrze udokumentowanej książki „Stasi. Zmowa niepamięci”, autorstwa Uwe Müllera i Grit Hartmann.

 

Joachim Gauck ma opinię, także wśród polskich środowisk prawicowych, bezkompromisowego bojownika lustracyjnego. Tymczasem jego następca na urzędzie Instytutu Gaucka - Roland Jahn, ma dziś spory problem, gdyż Gauck - jak pani wspomniała - zatrudnił w instytucie... byłych funkcjonariuszy Stasi. Czy wiadomo skąd taka słabość do przedstawicieli reżimu komunistycznego u "bezkompromisowego bojownika lustracyjnego"?

Żeby zrozumieć postępowanie Gaucka w zjednoczonych Niemiec, należy przywołać pewne doświadczenia z jego życia w byłej NRD. O prześladowaniu Gaucka przez komunistyczny reżim świadczy 500-stronicowa teczka na jego temat. Stasi interesowała się nim już w 1974 roku. Zdaniem agentów miał on uporczywie propagować antypaństwowe treści, co sprawiło, że w 1983 założono mu teczkę sprawy operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Larwa”. Tymczasem w kwietniu 1984 roku synowie Gaucka, Christian i Martin, złożyli wbrew woli ojca wniosek o zezwolenie na wyjazd za granicę, co skutkowało odebraniem Gauckowi przysługującego zwyczajowo pastorom przywileju podróżowania na zachód. Jednocześnie MfS zakazało wjazdu do NRD zachodnim krewnym i znajomym pastora. Kilka miesięcy później oficerowie służby bezpieczeństwa odnotowali, że Gauck „ograniczył zarówno swoją wrogą aktywność, jak i twórczą inspirację” i jest „zdezorientowany”. Po latach on sam całkiem inaczej tłumaczył tę zmianę: „Chciałem zorganizować Ewangelickie Zgromadzenie Kościelne i musiałem pójść na kompromis”.

 

Opłaciło się pastorowi pójście na kompromis?

W grudniu 1987 roku, po ponad trzyletnim okresie oczekiwania, pozwolono synom Gaucka opuścić NRD. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego odnotowało wcześniej w 10-stronicowym sprawozdaniu okresowym, że podczas przygotowań do Ewangelickiego Zgromadzenia Kościelnego Gauck „nie wykazywał zainteresowania żadnym tematem, który uderzałby w stosunki panujące w NRD”. Jeden z tajnych współpracowników przytaczał słowa Gaucka, że „Ewangelickie Zgromadzenie Kościelne w 1988 roku zostało zorganizowane po to, by je świętować, a nie po to, by przy tej okazji demonstrować”. „Obietnicę” tę — zdaniem MfS — pastor „zrealizował”. W lipcu 1988 roku z prośbą o spotkanie zwrócił się do Gaucka kapitan Wolfgang Terpe z rostockiego urzędu powiatowego MfS. Podczas rozmowy pastor chwalił reformatorski kurs Gorbaczowa jako sposób na „wypracowanie długofalowej, prawdziwej, wewnętrznej więzi ludzi z NRD”. Obiecał też namawiać wiernych swojej parafii, by nie przenosili się za granicę, ale „pozostawali w Niemczech Wschodnich”. Pod koniec spotkania „funkcjonariusz oznajmił Gauckowi, że odpowiednie organa państwowe wydały zgodę na wyjazd jego dzieci do Republiki Federalnej”. Gauck wydawał się „głęboko poruszony” tą decyzją. Zdaniem Terpego podczas rozmowy dominował ton „wzajemnej akceptacji”. Dlatego wnosił on o zakończenie operacyjnego rozpracowania „Larwa” i rozpoczęcie procedury początkowej dla pozyskania Gaucka jako tajnego współpracownika. Ostatecznie jednak odstąpiono od tego zamiaru. Teczka sprawy „Larwa” trafiła do archiwum 21 listopada 1988 roku.

 

Czyli nie był formalnym agentem? A może nie można znaleźć teczki?

Dla Petera-Michaela Diestela, dawnego przeciwnika Gaucka z czasów pracy w Izbie Ludowej w 1990 roku  (parlament NRD – przyp. red.), zawartość teczki Gaucka jest świadectwem jego konszachtów ze Stasi. Sformułował on nawet tezę, że Gauck był „beneficjentem” tej instytucji. Mimo to Gauck początkowo nie chciał sięgać po środki prawne i ograniczył się jedynie do określenia Diestela mianem „człowieka pozbawionego zdolności honorowych”. W 2000 roku, kilka miesięcy przed ustąpieniem z funkcji prezesa Instytutu, Gauck zdecydował się jednak na podjęcie czynności procesowych. Wyższy Sąd Krajowy w Rostoku zaproponował obu stronom „rozmowę w cztery oczy”, po której Gauck wycofał powództwo, natomiast Diestel pozostał przy swoim twierdzeniu, że Gauck był „beneficjentem Stasi” — ogłosił jedynie, że „osobista uczciwość Gaucka nie podlega dyskusji”. Niewiele gazet podało do wiadomości, że Gauck zrezygnował z dalszych kroków prawnych. Kiedyś Joachim Gauck przyznał, że system komunistyczny w pewnym stopniu go ukształtował i zdeformował. I dodał: „Nikt nie wychodzi z dyktatury bez szwanku”. Może właśnie w tym miejscu odkrywamy istotną różnicę między Joachimem Gauckiem a Angelą Merkel?

 

Komu posłużyło wykreowanie legendy Gaucka?

Akta byłej Stasi to materiały zawierające wielce niewygodne informacje dla wielu stron. Sowieci obawiali się, że w ręce „wrogich” służb dostaną się informacje o ich szpiegowskiej agenturze w NRD oraz podejmowanych wspólnie z MfS operacjach przeciwko Zachodowi. Także na Zachodzie panował strach, że światło dzienne ujrzą informacje o zachodnioniemieckich agentach pracujących dla Stasi, w tym także polityków. Także w wielu innych środowiskach panował strach przed ujawnieniem materiałów o współpracy ze Stasi. Być może potrzebny był człowiek, który miał stanąć na czele archiwum i pilnować, aby ich zawartość nie trafiła w niepowołane ręce. Pełnomocnikiem federalnym ds. Akt Stasi mianowano Joachima Gaucka, który nie był „politycznym ryzykantem”, ale budził zaufanie w wielu wschodnioniemieckich środowiskach. Tak właśnie powstała legenda Gaucka, która z czasem zaczęła żyć własnym życiem. Była przydatna różnym ludziom w różnych celach. Poza tym sama w sobie historia niezłomnego pastora zakończona happy-endem jest bardzo nośna i estetyczna oraz łatwa do asymilacji przez szeroką opinię publiczną zarówno w samych Niemczech jak i za granicą. Dla wspomnianego już dysydenta enerdowskiego Jürgena Fuchsa, Urząd ds. Akt Stasi z Joachimem Gauckiem jako prezesem był niczym innym jak „poskromieniem rewolucji”.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.