Gdybyśmy nie znali filmów Stanisława Barei, nie uwierzylibyśmy, że to możliwe. A jednak: 22 marca premier Donald Tusk otworzył dawno otwartą warszawską oczyszczalnię ścieków Czajka.
Tę samą, która działa od czerwca 2012 r. Tę samą, którą 29 października 2012 r. otwierała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Dlaczego premier ją otwierał, choć była już otwarta? „Bo ludzie nie wierzą, że działa”. Mieliśmy scenę jak z „Misia”, porównywalną do ustawiania atrap budynków na początku filmu Barei.
Premier nie bardzo miał co innego otwierać nie tyle z powodu zimowej wiosny, ile dlatego, że wielkie rządowe ofensywy dawno zdechły. A inwestycje ledwie się tlą lub są totalną kompromitacją - jak lotnisko Modlin. Ale prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział wyjazd w Polskę, więc Donald Tusk musiał jakoś to skontrować. I skontrował. Teraz premier ma szansę swoją recyklingową ofensywę kontynuować, gdyż jest przecież tyle inwestycji i przedsięwzięć do ponownego, a nawet trzeciego z rzędu otwarcia, ze Stadionem Narodowym na czele.
Na „Misia” rząd przywitał wiosnę, czyli zimę - z jednodniowym opóźnieniem i groteskowo. Rzecznik Paweł Graś ogłosił 22 marca na Twitterze, że rząd włączy się 23 marca w akcję „Godzina dla Ziemi” i o 20:30 na godzinę zgasną światła w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Oznacza to, że albo w sobotę wieczorem premier wyśle brygadę pracy socjalistycznej do KPRM, żeby najpierw zapaliła światła, a potem na godzinę je zgasiła, czyli żeby odstawiła szopkę, albo pracujący o tak późnej porze w sobotę (w co naprawdę trudno uwierzyć) nie będą mogli nic robić z braku oświetlenia.
Całe szczęście, że nikt z rządu z powodu zimna nie musiał wraz z przyjściem wiosny-zimy topić Marzanny, bo ta ekipa mogłaby przy okazji wywołać jakiś wielki pożar, choć to przecież trudne w takich warunkach atmosferycznych. Ale niezawodny w robieniu bareizmów rząd i tak nie zawiódł. Oto minister zdrowia Bartosz Arłukowicz postanowił zrewolucjonizować organizację finansowania ochrony zdrowia, czyli powołać nowe urzędy centralne i nowe instytucje, żeby koledzy mieli gdzie zarabiać, a ci, którzy odejdą dostali stosowne odprawy.
Plan Arłukowicza to czysty Bareja, bo tym jest likwidacja centrali Narodowego Funduszu Zdrowia i zastąpienie jej innym molochem mającym nadzorować regionalne oddziały NFZ. Dlaczego to będzie lepsze? Bo tak nas zapewnia minister Arłukowicz. Na tej samej zasadzie, zamiany stryjka na kijek, a wręcz wystrugania nowego kijka, ma powstać Urząd Ubezpieczeń Zdrowotnych, który będzie wyceniał usługi i procedury medyczne. Oczywiście w sposób znakomity i bezstronny, czyli tak, żeby pacjentowi należało się jak najmniej, ale za to, żeby jak najwięcej zapłacił poza składką zdrowotną. Minister Arłukowicz przećwiczył to już przy reformie refundacji leków, więc można mu wierzyć.
U ministra Arłukowicza wszystko jest zresztą z „Misia”, bo od półtora roku mówi, że coś będzie: zaprojektowane, zrobione, zreorganizowane, przekształcone, naprawione, udoskonalone. Na każdej kolejnej konferencji przybywa tego, co ma być, a w rzeczywistości ochrony zdrowia ubywa tego, co jest i jako tako funkcjonowało. Ale na tym polega fenomen ministra Arukowicza i całego rządu Donalda Tuska: coś kiedyś będzie. A jeśli Polacy tego nie dożyją, to tym lepiej dla służby zdrowia i dla systemu emerytalnego.
„Misiem” poleciał jeszcze w Sejmie na inaugurację wiosny-zimy minister skarbu Mikołaj Budzanowski. Odkrył ten rządowy mędrzec, że z firmą LOT coś jest nie tak. Nie odkrył, że tak jest od dobrych kilku lat, czyli zarówno za rządów poprzedniego ministra Aleksandra Grada, jak i od półtora roku, gdy resortem skarbu dowodzi on sam. I to on dobrze wiedział o fatalnym zarządzaniu spółką na długo przed tym, jak poprzednie kierownictwo LOT urządziło cyrk z witaniem w Polsce pierwszego Dreamlinera. Budzanowski odkrył za to, że wszystko co złe, to na pewno przez rządy PiS w latach 2005-2007. Bo wszystko jest przez rządy PiS, nawet topnienie lodowca na Grenlandii.
Niby przyzwyczailiśmy się do groteski serwowanej przez rządy Misia i jego kompanów, przypominających węglarzy z kultowego filmu Barei, ale coraz bardziej ta groteska zamienia się w dramat. Bo można się pośmiać z rządowych nieudaczników i ich skeczów, tyle że to nas wszystkich bardzo drogo kosztuje. A jeszcze więcej kosztuje przyszłe pokolenia. Może więc Miś i jego węglarze zabraliby się i dali nam spokój. A Polską zająłby się ktoś może mniej zabawny, ale za to poważny, odważny i odpowiedzialny. Przedłużany na siłę występ kabaretowy zawsze staje się nie do zniesienia.
PS. Podaję nazwisko bohatera „Misia” w wersji Ochudzki, bo tak jest w oryginalnym scenariuszu, a owo „u” pozostało po pierwotnym nazwisku - Nowohucki, na które nie zgodziła się cenzura.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/153629-donald-tusk-to-wspolczesny-ryszard-ochudzki-bohater-misia-stanislawa-barei-a-jego-ministrowie-to-ekipa-weglarzy-z-tego-filmu