Od 1989 roku chcą, by mówić na nich „socjaldemokraci”. Zżymają się na „postkomunistów”, wskazując chociażby, że to już nie ta sama partia, że wychowali całe młode pokolenie lewicowych działaczy, z byłymi szefami ugrupowania Wojciechem Olejniczakiem i Grzegorzem Napieralskim na czele.
Nie pamiętają już, kto był sekretarzem, w którym komitecie wojewódzkim, albo i centralnym – jak towarzysz Miller. Nie mają nic wspólnego ze swoją poprzedniczką PZPR, nie pomagały im startować moskiewskie pieniądze, nie stali wiernie na straży totalitarnego zamordystycznego ustroju.
Ale raz na jakiś czas z naszej kochanej, socjaldemokratycznej lewicy wyłazi fizis PRL-owskich aparatczyków i ta ich nachalna propaganda.
Wydaje się, że tylko ćwierćinteligent "łyknie" i publicznie powtórzy rzeczy, które think tank SLD przygotował dla swoich frontowych polityków w specjalnym bryku nazwanym „Niezbędnikiem historycznym lewicy”.
Ale gdy przypomnimy sobie, jaką wiedzą z historii najnowszej potrafią błyszczeć posłowie lewicy, okaże się, że ta specyficzna ściąga może być przyjęta przez nich z pełną powagą, a zatem jej treść - chętnie rozpowszechniana.
Przypomnijmy krótko, jakie to dyrdymały tam stoją: w ’39 walczyliśmy z Niemcami, a Armia Czerwona tylko nas wyzwoliła; NSZ to antysemici, współpracownicy Hitlera i mordercy działaczy PPR; kartki na żywność gwarantowały „każdemu obywatelowi zakup określonej puli towarów po niskiej cenie" etc.
Teraz to dopiero lewica pokaże swoje prawdziwe oblicze. Działacze SLD gdy tylko wykują to, o czym przez dwadzieścia parę lat niektórzy mogli już zapomnieć, swój betonowy elektorat zabetonują lepiej niż reaktor w Czarnobylu.
Można nawet wskazywać przodowników pracy umysłowej, którzy jako pierwsi wezmą głęboki oddech i wygłoszą tezy z niezbędnika. Stawiam na błyskotliwego rzecznika SLD Dariusza Jońskiego – ten to lubi zadać szyku wiedzą historyczną… (ech, to Powstanie Warszawskie z 1988 r.).
Co ciekawe, niezbędnik został przygotowany przez Centrum Daszyńskiego – ośrodek analityczny na zapleczu SLD, na czele którego stoi niedawny rzecznik partii, bliski współpracownik Grzegorza Napieralskiego Tomasz Kalita – człowiek z frakcji raczej niechętnie widzącej się w bistorowej konfekcji.
Jedynym minusem tej samobójczej strategii SLD jest powolniejsza śmierć bandy Palikota - zbieraniny hodowców zwierząt futerkowych, mechaników, magazynierów, transseksualistów, bandytów, sprzedawców chińskiej tandety, amatorów bolącej pupy, których łączy zwierzęcy antyklerykalizm i brak poszanowania dla jakichkolwiek tradycyjnych wartości.
Dzięki takim inicjatywom zejdą oni ze sceny politycznej i z naszych oczu niestety trochę później. Dziwne, że Leszek Miller robi wiele, by ta – jak sam powiedział – „naćpana hołota” mogła walczyć o palmę pierwszeństwa z lewej strony.
Może politbiuro SLD uznało, że pojedynku na nowoczesność z Aleksandrem K. nie wygrają, więc chociaż spróbują sił w walce na old-schoolowość. Będzie zabawnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/152943-czerwone-zawsze-bedzie-czerwone-postkomunisci-z-sld-nie-potrzebuja-tego-przedrostka