Napisał Wiktor Świetlik o "najbrzydszej dwudziestolatce w Polsce", czyli ustawie o radiofonii i telewizji i już sam tytuł, na dwa dni przed rocznicą, charakteryzuje stosunek Autora do tego narzędzia "brudnych dealów polityczno-biznesowych".
CZYTAJ WIĘCEJ: Najbrzydsza dwudziestolatka w Polsce. Dwadzieścia lat funkcjonowania brudnego dealu politycznego - obowiązującej ustawy medialnej
Innych brzydkich ustaw Autor nie wspomina - ani tej o kolejach, która by przetrwała dwadzieścia lat, ani tej o służbie zdrowia, stoczniach czy innych sferach życia, równie lub bardziej ważnych od telewizji, i równie - źle lub dobrze, ale trwale uregulowanych.
O tej jednej, jedynej brzydkiej nikt się nie odezwał - ani Sejm, ani Krajowa Rada, ani wszelkiej maści specjaliści medialni, którzy wiedzą wszystko.
Świadczyć to może o powszechnej zgodzie z postawioną diagnozą lub abstrahowaniu od emocjonalnego tekstu.
Nie wiadomo, więc piszę, bo i z ustawą i jej funkcjonowaniem miałem jakiś związek.
Powstała 29 grudnia 1992 roku, po trzech latach debat w niepodległej Polsce i starciu się pomysłów podporządkowania telewizji - jak wcześniej - premierowi albo marszałkowi sejmu, albo ministrowi łączności.
Byli tacy, którzy chcieli "zaorać" Radiokomitet i wszystko zacząć od zera, tyle, że nie wiedzieli jak to zrobić, choć wiedzieli po co, wszak amatorów demontowania - jak chcieli jedni, czy rozgrabienia - jak mawiają drudzy - nie brakowało.
I nie są to zapewne bohaterowie Pana snów - Panie Wiktorze.
Więc pierwsze pytanie - czy trzeba było wprowadzać ustawę, czy puścić wszystko na żywioł? Może nie trzeba było ratować resztek Radiokomitetu i budować miraży telewizji publicznej. Może, chętnych do rozbiórki było wielu.
Może nie trzeba było wymyślać koncesji, warunków, kontroli? Może...
Afery Rywina by nie było, bo przecież przeszkadzała tylko ustawa.
Wymyślona została Krajowa Rada jako organ niezależny od rządu i władz wszelkich. Pierwsza składała się z członków delegowanych przez wszystkie ówczesne partie. Tak powołuje się też Trybunał Konstytucyjny.
Ten działa ciągle, pierwsza Rada też działała, ale do czasu. Gdy była zbyt niezależna od władzy, to władza ją - na oczach szerokiej publiczności - zdemontowała.
Nigdy już potem nie byli w niej ludzie reprezentujący wszystkie nurty polityczne, ale to już nie wina ustawy.
Pan Prezydent wbrew Konstytucji odwołał wówczas przewodniczącego Rady i przed Trybunał Stanu za to nie trafił. Mówiło się, że to za koncesję dla Polsatu, aż tu - ledwo tydzień temu - na rocznicy Polsatu odczytano list gratulacyjny Prezydenta Wałęsy, w którym wyraził swą radość z rocznicy i działania stacji. Ja pierwszy otrzymałem za to gratulacje Pana Prezydenta na piśmie, tyle, że dwadzieścia lat wcześniej, a pismo było odwołaniem ze stanowiska.
Dość to śmieszne, przynajmniej dla obserwatorów.
Pan Wiktor, w którym podziwiam wszystko i wiek także, może nie pamięta czasów sprzed lat dwudziestu. Nie pamięta Polski, której wmówiono wówczas niewidzialną rękę rynku, a ta zmiotła niemal wszystko, akurat poza Telewizją, Polski, w której migiem prasa znalazła zagranicznych właścicieli, Polski, gdzie w Sejmie zapewniano, że nie ma i nie będzie mafii, a lustrację wprowadzono dopiero pięć lat później i to na krótko.
Pan Wiktor nie pamięta też o Konstytucji, która zakładała i zakłada koncesjonowanie mediów elektronicznych.
Trzeba więc zadać pytanie - czy naiwna może wiara, że trzeba ustawowo zabezpieczyć majątek Radiokomitetu, który spokojnie sobie istniał jeszcze do początku 1994, że trzeba poddać kontroli prywatnych nadawców i proces rozdawania publicznego dobra, jakim były częstotliwości i kanały, w dużej jeszcze części blokowane wówczas przez wojsko, że trzeba stworzyć zasady działania także nadawców społecznych i to w ustawie właśnie - więc czy ta naiwna wiara była, czy nie była uzasadniona, jak patrzy się na to po latach?
Pierwszy proces koncesyjny przygotowała sama Rada, wszystko robiąc, by był publiczny i przejrzysty. Łącznie z publicznymi wysłuchaniami w Sejmie każdego z kandydatów, którzy się stawili. To Rada prosiła, by kandydatów prześwietlały wszystkie wywiady i kontrwywiady i już przy tym powstała pierwsza afera, bo różne informacje instytucje te przekazały Radzie, Premierowi i Prezydentowi - aż Sejm musiał to badać i zbadał.
Przy koncesjach paliwowych, czy na budowę autostrad nikomu do głowy publiczne wysłuchania nie przyszły i nie przychodzą, ale to nikogo nie martwi.
Pierwszą koncesję telewizyjną Rada przyznała jednogłośnie - było dziewięć głosów i żadnego przeciw, przyznano koncesje radiowe, w tym Radiu Maryja, także głosami lewicowca, ludowca i liberałów.
Ładny wzór działania, na gruncie wciąż tej samej ustawy.
Decyzję koncesyjną podpisałem po miesiącu i po publicznej prośbie, by przedstawić realne przeszkody, realne, a nie wydumane przez zwolenników innych kandydatów.
Miałem nie podpisać? A na jakiej podstawie, jeśli poważnie mówić o prawie?
Pisze Pan Wiktor o brudnym dealu polityczno-biznesowym.
Musiałby on wtedy łączyć profesora Bendera z posłem Siwcem i senatorem Szafrańcem, i Bolesławem Sulikiem, i Maciejem Iłlowieckim, i Andrzejem Zarębskim oraz Lechem Dymarskim z Ruchu Odbudowy Polski.
Proszę to badać, choć jest już zbadane tysiąc razy, i nic...
Może nie warto było wprowadzać precyzyjnych kryteriów koncesji, a rozdawać je według zasług, jak w innych sferach życia publicznego miało to i ma miejsce?
Może... Tylko proszę o przykłady...
Na kogo wówczas byłaby zgoda?
Ustawa pozwoliła też przekształcić podległy premierowi Radiokomitet w niezależną telewizję publiczną. Na pierwsze posiedzenie jej władz nie przybył ówczesny Prezydent, bo się na kogoś obraził.
Pierwszy prezes - Wiesław Walendziak - powołany został przez Radę za rządów lewicy i nie został przez nią odwołany - sam odszedł, pozbawiony wsparcia dzisiejszych znawców i amatorów demokracji. Gdzie wtedy byli?
Wszystko działo się na oczach zadziwionej widowni, w pierwszym etapie działania ustawy, ale też i w następnych.
Miała Telewizja mieć mniej reklam, by była publiczna, ale Sejm zasadę tę zmienił, miała mieć tyle kanałów, na ile by starczyło abonamentu, ale sama stworzyła więcej i potem już tylko obecny Pan Premier pomógł, krytykując publicznie opłaty, więc ich zabrakło.
Ustawa tu niewinna, a Pan Premier, ale już z definicji, niewinny jest.
Pierwsze koncesje telewizyjne wydano na dziesięć lat, radiowe na siedem.
Teraz są już nowe - przyznane na oczach szerokiej publiczności, ale w oparciu o tę samą ustawę. Dostali ci sami, co wcześniej - czy protestowano?
Wiele razy usiłowano ustawę zmienić. Nawet za spore pieniądze nie udało się to Rywinowi w siedzibie Agory, dwa razy była wetowana, a każdy kolejny pomysł był gorszy od poprzedniego.
Może więc było naiwnością jej tworzenie i wiara w prawo jednakowe dla wszystkich?
To może najważniejsze pytanie w tym sporze o najbrzydszą dwudziestolatkę, gdy tyle innych - pięknych sławą zasłużoną się cieszy.
Inne ustawy, które tyle nie przeżyły, jeśli w ogóle powstały - ładne są czy brzydkie?
Czy winne jest narzędzie, czy ręce, w które je dano?
To już nie mnie oceniać, ale - Panie Wiktorze - proszę powiedzieć jasno - jak Pana zdaniem miało to być dwadzieścia lat temu i jak ma być dzisiaj?
Jeśli pretekstem jest los Telewizji Trwam - to już zupełnie inna dyskusja.
W oparciu o tę samą ustawę Radio Maryja koncesję dostało i to ogólnopolską, choć pierwotnie wcale o taką nie prosiło. Problemem było skłonienie wnioskodawcy, by wniosek był poprawny i tu Rada bardzo pomogła, bo mogła, jak i dziś może, ale też i chciała.
Problemem nie było - czy radio takie jest potrzebne - naiwnie się bowiem Radzie wydawało, że trzeba budować szeroki horyzont mediów.
I taki powstał. Wciąż w oparciu o tę samą ustawę.
Pytaniem i to historycznym jest jednak - kto i jak przewidywał rozwój mediów, kto i jak je nadzorował, kto i jak z ustawą w ręce budował ład medialny, jak w każdym kraju Europy się go buduje, a kto źle z tego narzędzia korzystał lub korzysta.
Historia pokazała, że każdej opcji w Polsce czytelna regulacja przeszkadzała, że każdemu - z każdej strony - roiło się, że telewizja jemu tylko ma służyć lub on tylko wie, jak ją budować.
Kruk z Czarzastym na jednej siedzieli gałęzi.
Znieśmy więc ustawę i wszystko się naprawi, podobnie pieniądze na tworzenie biznesu i kodeks karny.
Przecież wystarczy powszechnie nam znana powszechna przyzwoitość.
A tak na marginesie Panie Wiktorze - gdzieś za lasami i górami - trwająca lat dwadzieścia ustawa byłaby powodem do zadowolenia jako zła lub dobra, ale trwała.
Dlaczego nie u nas i czy to ustawy wina?
Może moja, jak sądzi kilku nad podziw stałych komentatorów moich tekstów?
Nie odpowiadam na zaczepki, każdy może mieć swoje zdanie albo cudze.
Ja z satysfakcją wspominam budowę czegoś trwałego z niczego i przy tylu przeszkodach, wcale nie chwalebnymi intencjami podszytych, i to także, że jeśli na stosowanie prawa wtedy się umówiliśmy, to prawo zostało wykonane, jasno wobec wszystkich.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/147543-fotoplastikon-markiewicza-brzydka-dwudziestolatka-moze-wiec-bylo-naiwnoscia-tworzenie-ustawy-i-wiara-w-prawo-jednakowe-dla-wszystkich