Zaprogramowani na „ile da się jeszcze wyciągnąć od obywateli” urzędnicy Rostowskiego, chcąc sprostać wymaganiom szefa, odjeżdżają na całego. Czasem jednak i ich myśl zostaje wyprzedzona. Tak pewnie było na stadionie ponoć Narodowym. Ledwo ukazały się pierwsze wiadomości o zbliżającym się podatku od deszczu, chłopcy od stadionu wymyślili ripostę – nie odprowadzimy wody ze stadionu, nie będziemy płacić. I jazda na płaszczyznę boiska z cieniutką trawką. Niech się Anglicy martwią, ale woda stąd nie odpłynie. Jedni wybrańcy Tuska wymyślają przepisy, drudzy główkują, jak je od razu utopić.
Ciekawe, co będzie się działo, gdy wejdą w życie reguły o płatnościach za jazdę służbowym samochodem. Tu już żartów nie będzie tym bardziej. Przecież gołym okiem widać, jak cała ta czereda ważniejszych i pomniejszych czynowników nieprzerwanie powiększa korki, a często wpycha się w nie pędząc na sygnale, jakby mieli do załatwienia naprawdę coś ważnego. Tymczasem, najczęściej jadą do kumpla na piwo, albo do knajpy, jak ostatnio poseł Schetyna.
Zbliża się jednak jeszcze gwałtowniejsza konfrontacja prawa z prymitywną i sobiepańską rzeczywistością. Jeśli trzeba będzie płacić za jazdę służbowym samochodem, to dlaczego nie za latanie służbowym samolotem? Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie nazwie cotygodniowych lotów premiera, w czwartek w jedną stronę, w poniedziałek w drugą, przelotami służbowymi. Premier może przecież korzystać z warszawskiego mieszkania, ale jeśli chce mieszkać w Gdańsku – jego wola. Ale wówczas powinna być i jego kasa. Jak jest do tej pory – wszyscy wiedzą. Któraś z popołudniówek obliczyła nawet ile milionów to kosztuje.
Ten przypadek ilustruje ogólną tendencję podatkową państwa pod kuratelą Rostowskiego i jego mocodawcy. Ściągać ile się tylko da, ale potem rozprowadzać dobra głównie wśród swoich. Ogromne pieniądze w postaci rozmaitych premii i nagród, właściwie za nic, przedstawiano niedawno w prasie. Miliony dla ministerialnych urzędników, to samo w warszawskim ratuszu.
Po podatku od deszczu trzeba teraz sięgnąć jeszcze po opłaty od śniegu, mrozu, rosy, mgły, chmur, wiatrów, koloru trawy itp. Piotr I dał przykład. Ilość okien, kominów, drzwi, brody bojarów – wszystko to było przedmiotem opodatkowania. Pięknie opisał ten czas prof. Władysław Serczyk. Minister Rostowski powinien sobie tę lekturę przypomnieć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/142741-deszcz-snieg-rosa-czyli-podatki-ministra-rostowskiego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.