To był długi i wyczerpujący (dla widza) program. Dlatego pominę połowę jego gwiazd w osobie Tomasza Lisa, od pierwszej do ostatniej minuty zażarcie walczącego o dobre notowania głowy państwa (opisaliśmy to zresztą tutaj), a skupię się na samym Bronisławie Komorowskim.
Prezydent z pierwszym – i od razu niezwykle trudnym pytaniem – poradził sobie doskonale. Redaktor zagaił o największy sukces dotychczasowej prezydentury. Odpowiedź mogła zaskoczyć.
Udało się skończyć ze złym obyczajem konfliktów w obszarze władzy państwowej. Dzisiaj nikt się nie spiera ani o samolot, ani o fotel, ani o krzesło, ani o inne tego rodzaju rzeczy. A to było istotne z punktu widzenia prezydencji Polski w Unii Europejskiej.
Innymi słowy – jest spokój, bo u władzy są sami swoi. Komorowskiemu już chyba udało się zapomnieć, w jakich okolicznościach do tego doszło.
Przy pytaniu o skandaliczne zachowanie Stefana Niesiołowskiego wobec Ewy Stankiewicz (oczywiście pytanie nie było tak sformułowane), prezydent dwukrotnie stwierdził, że choćby go Lis kroił, Niesiołowskiego się nie wyrzeknie. Zestaw myśli zakończył taką sentencją:
Przyjaźń zobowiązuje m.in. do tego, żeby publicznie nie dawać nikomu ani reprymendy, ani w jakiejkolwiek innej formie dawać upust swoim ocenom politycznym.
Jak widać, Bronisław Komorowski w swoich wystąpieniach coraz częściej nawiązuje do stylistyki pierwszej demokratycznie rozstrzygniętej prezydentury w III RP.
Spora część rozmowy dotyczyła tematyki międzynarodowej:
Jest powód, żeby z niepokojem, ale i z pewną nadzieją obserwować to, co się będzie działo w polityce rosyjskiej.
Na pytanie, z czego wynika ta nadzieja, prezydent z uśmiechem odparł:
Ze zdrowego rozsądku. To nie jest tak, że świat, także świat rosyjski, może abstrahować od tego, co się dzieje w relacjach z innymi krajami. I Polska jest cząstką Unii Europejskiej, cząstką NATO i my mamy wspólne interesy i wspólne spojrzenie na wiele spraw, także z punktu widzenia relacji NATO-Rosja, Unia Europejska – Rosja. Polska jest graczem rzeczywiście w tych sytuacjach.
Szkoda tylko, że prezydent nie wymienił kilku – ba, jednego! – sukcesu w tych chytrych grach polskiej dyplomacji. Dalej, mówiąc o stosunkach polsko-amerykańskich i komentując podsłuchaną obietnicę Obamy złożoną Miedwiediewowi nt. pójścia USA na rękę Rosji ws. tarczy antyrakietowej, Komorowski stwierdził.
Każdy ma prawo do błędu. Nie ma nikt prawa do naiwności. Polska naiwności nie wykazuje w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Wykazuje maksimum dobrej woli i zaangażowania w to, żeby te relacje były jak najmocniejsze.
A jak jest z polską naiwnością na kierunku wschodnim? I czy to jeszcze naiwność czy już daleko posunięta strategia?
Przy temacie zniesienia wiz do USA, prezydent wyraźnie się rozluźnił i zadął jeszcze donośniej w róg samouwielbienia:
Ja zerwałem z takim obyczajem trochę polskiego skamlenia o te wizy. Raczej, jak pan pamięta – bo pan trochę też złośliwie na ten temat pisał – pozwoliłem sobie na pewne drwiny w obecności prezydenta Stanów Zjednoczonych właśnie z tego systemu wizowego i w moim przekonaniu na tamtym etapie to pomogło, bo to prezydent USA z własnej woli zadeklarował, że do wyborów problem będzie rozwiązany.
To przykre, że prezydent Polski, budując swój wizerunek ucieka się do takiej tandety jak chwalenie się drwinami w obecności prezydenta USA. Dosłownie parę sekund później padł ofiarą własnych tanich sztuczek, gdy chciał błysnąć znajomością topografii Białego Domu:
Jest dzisiaj potrzeba nie tylko trzymania za słowo prezydenta Stanów Zjednoczonych – co jest możliwe ze względu na jego deklarację złożoną w mojej obecności w Waszyngtonie w Białym Domu, zresztą w owalnym… yyy, prawda, yyy, ss… salonie (…)
Nie przywiązujmy zbyt wielkiej wagi do tej pomyłki. Polski prezydent jest takim tytanem boju o miejsce Polski w świecie, że tak w gabinecie, jak i w salonie ciężko pracuje nad dyplomatycznymi trikami, którymi będzie motał wokół swego palca możnych tego świata.
Wracając na podwórko krajowe i wychwalając rząd, Bronisław Komorowski zaprezentował nowe spojrzenie na podwyższenie wieku emerytalnego. Stwierdził m.in. że:
Zmiany są wprowadzane tak, aby były społecznie jak najmniej dotkliwe, jest możliwość wyboru.
Czyli należy dziękować rządowi, że nie podwyższył wieku emerytalnego dla wszystkich od zaraz oraz że będziemy mogli pójść na emeryturę cząstkową, za którą co prawda nie kupimy na chleb już nic, ale za to będzie sobie można poleżeć.
Jeżeli to jeszcze obudujemy – trzeba obudować – rozwiązaniami, które by przynajmniej częściowo eliminowały albo uspokajały lęki Polaków… Bo co jest lękiem Polaków?
- zapytała retorycznie głowa państwa i dwa mrugnięcia później odpowiedziała:
No ludzie starsi mówią: no dobrze, będzie obligatoryjna forma pracy dłuższej, ale pracy nie będzie.
Tak! Właśnie tego wszyscy się boimy, że jak już trzeba będzie w tym wieku 66 lat kuśtykać do roboty, to nie będzie dokąd. Właśnie to spędza sen z powiek wszystkim przyszłym emerytom.
Trzeba pokazać Polakom, że taka sytuacja nie grozi
- uspokoił Pierwszy Obywatel.
Niestety prezydent zajął się też podsumowaniem osiągnięć rządu na froncie przygotowań do Euro:
Odbieram to jako błąd, także i wielu dziennikarzy, którzy świadomie chyba, albo nieświadomie, pozbawiają Polaków satysfakcji z tego, co się nam udało osiągnąć. No przecież panie redaktorze – po latach całych, po dziesięcioleciach będziemy mieli sytuacje taką, że stolica państwa polskiego będzie połączona z całym systemem autostrad europejskich. Będzie można jechać z Warszawy do Lizbony autostradami.
(…) Chcielibyśmy, żeby wszystko było na tip top, no chcielibyśmy, to jest miarą także polskich ambicji. Ale to wcale nie znaczy, że nie mamy cieszyć się z tego, ze 98% zostało zrobione. To już nawet nie ma co się kłócić o to, czy szklanka jest pół pusta czy do połowy pełna, bo to chodzi o dwadzieścia parę kilometrów autostrady. To nawet nie jest pół szklanki.
A wydawało się, że Sławomir Nowak wygrał w konkursie na największego optymistę z (nie)wybudowania autostrad.
Zapytany, czy wybiera się na wszystkie mecze, Komorowski odpowiedział:
Wybieram się oczywiście na inaugurację, także na finał igrzysk.
Co dla Elżbiety II może oznaczać, że w pierwszej połowie sierpnia zjedzie do niej uśmiechnięty pan z wąsem, a - co gorsza - może być w towarzystwie dwóch diabolicznych profesorów: Nałęcza i Kuźniara.
Zanim prezydent wybierze się na finał igrzysk, zamierza jednak obejrzeć kilka meczów w czasie Euro. I zrobi to z – UWAGA – loży prezydenckiej:
W Polsce loża prezydencka będzie tam, gdzie ja będę siedział. (…) Jeżeli coś się nazywa śniadanie redaktorskie, to niekoniecznie do pana ono należy. Jeżeli się coś nazywa w Polsce prezydenckie, nawet ser Prezydent, to nie jest moją własnością. Ale tam, gdzie ja będę w czasie tych wydarzeń sportowych, tam jest miejsce prezydenckie.
A tam, gdzie będzie prezydent, tam będzie radość, zgoda, optymizm, a raczej – euforia. Bo jest się czym cieszyć:
Nigdy stan państwa polskiego nie był tak dobry jak w tej chwili. Nigdy nie byliśmy tak bardzo zaawansowani w realizacji naszych polskich marzeń o kraju ludzi wolnych, o kraju niepodległym, kraju demokratycznym, kraju wolnego rynku, kraju szybko się rozwijającym. I warto o tym pamiętać, że tak jesteśmy postrzegani przez absolutną większość świata demokratycznego.
W całej tej długiej rozmowie padło wiele innych zdań będących kwintesencją nie tylko odlotu od rzeczywistości, ale zupełnego pustosłowia.
Ostatni fragment:
BK: - Dziś między mądrością a odwagą wiedzie racjonalna droga zmieniania Polski na lepsze.
TL: - A co dziś oznacza mądrzej?
BK: - Mądrzej to znaczy m.in. właśnie obudowywanie tych zmian rozwiązaniami, które by uśmierzały ludzkie obawy, które są trochę na wyrost, bo inni próbowali rozhuśtać te obawy polskie, aby utrudnić, aby coś zyskać politycznie. Ale niewątpliwie ze stratą dla Polski.
Prezydent to dopiero potrafi uśmierzyć słuchacza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/133340-ser-prezydent-nie-jest-moja-wlasnoscia-kopalnia-zlotych-mysli-bronislawa-komorowskiego-w-czasie-pogwarki-u-lisa