wPolityce.pl: Klip z Twojego programu, zatytułowany "Tu się urodziłem, tu chcę żyć, tylko jak?", pokazujący desperację oszukanych przez firmę DSS przedsiębiorców szukających sprawiedliwości w parlamencie, bije kolejne rekordy w sieci. Obejrzało go - to stan na dziś - ponad 525 tys. osób. Czy to jest większa publiczność niż w telewizji?
Jan Pospieszalski: To jest porównywalna wielkość w tej chwili. Bo na youtube jest ponad pół miliona, ale ten klip trafił również do innych serwisów tego typu. I powrócił, mimo że - z tego co wiem - ten nasz klip był chyba usuwany, zapewne na wniosek właściciela praw autorskich [TVP-red.]. Oczywiście, sieć rządzi się innymi prawami, ona premiuje małe fragmenty, ale zostawmy to na razie na boku. Bo ważniejsze jest co innego: pewnych spraw nie da się już przemilczeć. Wystarczy, że coś ciekawego raz przemknie w mediach tzw. oficjalnych, i jeżeli jest dostępne w internecie, to już żyje i nie da się zabić. Każdy może do tego wrócić, przesłać czy pokazać znajomym, mogą toczyć się internetowe dyskusje wokół sprawy. Tak więc gdy coś zostanie pokazane kamerą, gdy dziennikarze ujawnią coś istotnego społecznie, to ten materiał dzięki sieci uzyskuje pełne prawo obywatelstwa, może konkurować z propozycjami mainstreamu, albo - jak mówi autorka klipu z Niesiołowskim - "reżimu". Nawet jeżeli ktoś inny chciałby go zablokować.
Dla Ciebie sukces tego nagrania w internecie to ważny moment? Bo z pewnością żyjemy w okresie redefinicji roli telewizji, redefinicji roli dziennikarza.
Mam taką refleksję, a także olbrzymią satysfakcję, że oto autorzy takich filmów jak "Krzyż", "Wolność i Solidarność", "Lista Pasażerów", "Solidarni 2010", "Dopóki żyję", mówią w imieniu ludzi, którzy czują się skrzywdzeni przez państwo. Bo charakterystyczne jest właśnie to, że oba materiały - zarówno Ewy Stankiewicz o Niesiołowskim, jak i ten nasz o oszukanych podwykonawcach autostrad, mają tę wspólną cechę. Obóz władzy nie chce z tymi ludźmi rozmawiać, delegacji "Solidarności" nie wpuszczono na salę obrad w czasie głosowania reformy emerytalnej, a wcześniej zignorowano 2 miliony podpisów pod wnioskiem o referendum. W ich imieniu mówi Ewa Stankiewicz, autorka reportażu z tamtych wydarzeń. Z kolei nasza kamera zarejestrowała krzyk oszukanego człowieka, którego błędne decyzje państwowych urzędów pozbawiły dorobku życia. Pan Dariusz krzyczy z bezsilności po czterech godzinach "bla bla bla" na komisji, która uciekając w procedury roluje problem na wieczne nigdy....
Tak więc znów autorzy dokumentów: "Solidarni 2010, "Krzyż" "Lista pasażerów", "Wolność i Solidarność" a także "Dopóki Żyję" mówią głosem pomijanych, często wykluczonych i pogardzanych. I to jest dla mnie wielki powód do dumy. To znaczy, że nie zboczyłem z kursu, jestem tam, gdzie być powinienem.
CZYTAJ TAKŻE: Reportaż Ewy Stankiewicz z blokady Związkowców "Solidarności" przed Sejmem
Popularność klipów w sieci wymusza na telewizjach prorządowych zajmowanie się tematem, który inaczej zostałby zamieciony pod dywan.
Tak, internet pełni funkcję korygującą w stosunku do głównego przekazu informacyjnego. Monopol informacyjny tych stacji, które w większości albo są na usługach władzy, albo same z siebie dbają o dobry wizerunek rządzących, zostaje nadkruszony. To nie jest jeszcze równorzędna konkurencja, wciąż nie ta skala jednak, ale już nie da się tak bezczelnie kłamać, pewnych rzeczy nie da się przemilczeć. Charakterystyczne zjawisko: dopiero po sukcesie naszego materiału w sieci zaczęli do mnie dzwonić inni dziennikarze, prosząc o kontakty do tych ludzi, dopytując, prosząc o parę zdań komentarza. To jest ważne: tymi materiałami, które w sieci zwiększają znacząco swój zasięg, można pomóc wielu ludziom, można skutecznie zwrócić uwagę opinii publicznej, w tym wypadku na problem skandalicznego wycofania się państwa z elementarnego nadzoru nad kontraktami na budowę autostrad. Z kolei materiał Ewa Stankiewicz zwrócił uwagę na skandaliczne zachowanie parlamentarzysty wobec dziennikarki, i tej sytuacji nie da się już inaczej zinterpretować, choć są tacy, którzy próbują. Bo jednak gdy ktoś twierdzi, że Niesiołowski był ofiarą, to zderza się z faktem, że setki tysięcy Polaków widziało, jak było naprawdę, jak kłamliwa i szyta to wersja.
Ale z drugiej strony to jest tak, że te materiały powstały dzięki pracy dziennikarzy, a nie internautów. Dziennikarzy, którzy mają legitymacje, swoje programy albo przynajmniej jakieś środowiskowo-instytucjonalne zaplecze, niezbędne pieniądze na kamerę, itd. Gdyby Ciebie nie było na posiedzeniu tej komisji, świat by tego nie zobaczył.
Przede wszystkim prawdopodobnie nie wpuszczono by mnie na tę komisję z kamerą. Gdybym nie pracował w telewizji, gdybym nie miał przepustki, nie wszedłbym do budynku. I jednak ważne, że mogłem i chciałem tam zostać do końca. Na posiedzeniu tej komisji była jeszcze jedna ekipa telewizyjna, ale po zrobieniu zdjęć i nagraniu paru wypowiedzi poszła sobie. Więc muszą istnieć także, nawet w dobie internetu, programy, które takie sprawy uważnie, starannie śledzą. To jest kwestia i wyczucia, i dbałości o rzetelność przekazu.
To też jest uderzające. Jest jeden Pospieszalski w telewizji, czy szerzej: w telewizjach, który jest trochę traktowany jako listek figowy pluralizmu. I właśnie ten Pospieszalski nagrywa tak gorący materiał, choć przecież mógłby to nagrać teoretycznie każdy dziennikarz z kilkunastu już chyba stacji telewizyjnych.
To działa w obie strony. Wiele osób, wiele środowisk mających poczucie krzywdy zwraca się właśnie do nas, a nie do innych. Mają widocznie poczucie, co jest dla nas ogromnym wyróżnieniem, że my ich nie zawiedziemy. To dorobek kilkunastu lat, całej naszej redakcji, całego zespołu, który sprawia, że ludzie nam ufają. Więc to nas poinformowano, że będzie komisja, nam dostarczono materiały. W poczuciu, że nie zamieciemy tej sprawy pod dywan.
Czy program "Jan Pospieszalski: bliżej", emitowany w czwartki o 2230 w TVP Info, jest bezpieczny?
Poziom bezpieczeństwa wyznacza liczba odcinków, które mam zagwarantowane podpisami. Obecnie są to 3 odcinki. Teraz negocjujemy nową umowę na jesień, na wrzesień, niestety już na gorszych warunkach, z mniejszym budżetem, a więc ze skromniejszymi możliwościami działania. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
To jest porównywalna wielkość w tej chwili. Bo na youtube jest ponad pół miliona, ale ten klip trafił również do innych serwisów tego typu. I powrócił, mimo że - z tego co wiem - ten nasz klip był chyba usuwany, zapewne na wniosek właściciela praw autorskich (TVP). Oczywiście, sieć rządzi się innymi prawami, ona premiuje małe fragmenty, ale zostawmy to na razie na boku. Bo ważniejsze jest co innego: pewnych spraw nie da się już przemilczeć. Wystarczy, że coś ciekawego raz przemknie w mediach tzw. oficjalnych, to jeżeli jest dostępne w internecie, powoduje, że to żyje. Każdy może do tego wrócić, przesłać czy pokazać znajomym, mogą toczyć się internetowe dyskusje wokół sprawy. Tak więc gdy coś zostanie pokazane kamerą, gdy dziennikarze ujawnią coś istotnego społecznie, to ten materiał dzięki sieci uzyskuje pełne prawo obywatelstwa, może konkurować z propozycjami mainstreamu, albo - jak mówi autorka klipu z Niesiołowskim - "reżimu". Nawet jeżeli ktoś inny chciałby go zablokować.
Dla Ciebie sukces tego nagrania w internecie to ważny moment?
Mam taką refleksję, że oto autorzy takich filmów jak "Krzyż", "Wolność i Silidarność", "Lista Pasażerów", "Solidarni 2010", "Dopóki żyję", mówią w imieniu ludzi, którzy czują się skrzywdzeni przez państwo. Bo charakterystyczne jest własnie to, że oba materiały - zarówno Ewy Stankiewicz o Niesiołowskim, jak i ten nasz o oszukanych podwykonawcach autostrad, mają tę wspólną cechę. Obóz władzy nie chce z tymi ludźmi rozmawiać, delegacji "Solidarności" nie wpuszczono na salę obrad w czasie głosowania reformy emerytalnej, a wczesniej zignorowano 2 miliony podpisów pod wnioskiem o referendum. W ich imieniu mówi Ewa Stankiewicz, autorka reportażu z tamtych wydarzeń. Z kolei nasza kamera zarejestrowała krzyk oszukanego człowieka, którego błędne decyzje państwowych urzedów pozbawiły dorobku życia. Pan Dariusz krzyczy z bezsilności po czterech godzinach "bla bla bla" na komisji, która uciekając w procedury roluje problem na wieczne nigdy....
Tak więc znów autorzy dokumentów: "Solidarni 2010, "Krzyż" "Lista pasażerów", "Wolnośc i Solidarnośc" a także "Dopóki Żyję" mówią głosem pomijanych często wykluczonych i pogardzanych. I to jest dla mnie wielki powód do dumy. To znaczy, że nie zboczyłem z kursu, jestem tam, gdzie być powinienem.
Popularność klipów w sieci wymusza na telewizjach prorządowych zajmowanie się tematem, który inaczej zostałby zamieciony pod dywan.
Tak, internet pełni funkcję korygującą w stosunku do głównego przekazu informacyjnego. Monopol informacyjny tych stacji, które w większości albo są na usługach władzy, albo dbają o dobry wizerunek rządzących, zostaje nadkruszony. To nie jest jeszcze równorzędna konkurencja, wciąż nie ta skala jednak, ale jednak już nie da się tak bezczelnie kłamać, pewnych rzeczy nie da się przemilczeć. Charakterystyczne zjawisko: dopiero po sukcesie naszego materiału w sieci zaczęli do mnie dzwonić inni dziennikarze, prosząc o kontakty do tych ludzi, dopytując, prosząc o parę zdań komentarza. To jest ważne: tymi materiałami, które w sieci zwiększają znacząco swój zasięg, można pomóc wielu ludziom, można zwrócić uwagę opinii publicznej, w tym wypadku na skandaliczne wycofanie się państwa z elementarnego nadzoru nad kontraktami na budowę autostrad. Z kolei materiał Ewa Stankiewicz zwrócił uwagę na skandaliczne zachowanie parlamentarzysty wobec dziennikarki, i tej sytuacji nie da się już inaczej zinterpretować, choć są tacy, którzy próbują. Bo jednak gdy ktoś twierdzi, że Niesiołowski był ofiarą, to zderza się z faktem, że setki tysięcy Polaków widziało, jak było naprawdę, jak kłamliwa i szyta to wersja.
Ale z drugiej strony to jest tak, że te materiały powstały dzięki pracy dziennikarzy, a nie internautów. Dziennikarzy, którzy mają legitymacje, swoje programy, niezbędne pieniądze na kamerę, itd. Gdyby ciebie nie było na posiedzeniu tej komisji, świat by tego nie zobaczył.
Przede wszystkim prawdopodobnie nie wpuszczono by mnie na tę komisję z kamerą. Gdybym nie pracował w telewizji, gdybym nie miał przepustki, nie wszedłbym do budynku. I jednak ważne, że mogłem i chciałem tam zostać do końca. Na posiedzeniu tej komisji była jeszcze jedna ekipa telewizyjna, ale po zrobieniu zdjęć i nagraniu paru wypowiedzi poszła sobie. Więc muszą istnieć także, nawet w dobie internetu, programy, które takie sprawy uważnie, starannie śledzą. To jest kwestia i wyczucia, i dbałości o rzetelność przekazu.
To też jest uderzające. Jest jeden Pospieszalski w telewizji, czy szerzej: w telewizjach, który jest trochę traktowany jako listek figowy pluralizmu. I ten Pospieszalski właśnie nagrywa tak gorący materiał, choć przecież mógłby to nagrać teoretycznie każdy dziennikarz z kilkunastu już chyba stacji telewizyjnych.
To działa w obie strony. Wiele osób, wiele środowisk mających poczucie krzywdy zwraca się właśnie do nas, a nie do innych. Mają widocznie poczucie, co jest dla nas ogromnym wyróżnieniem, że my ich nie zawiedziemy. To dorobek kilkunastu lat, całej naszej redakcji, który sprawia, że ludzie nam ufają. Więc to nas poinformowano, że będzie komisja, nam dostarczono materiały, w poczuciu, że nie zamieciemy tej sprawy pod dywan.
Czy program "Jan Pospieszalski: bliżej", emitowany w czwartki o 2230 w TVP Info jest bezpieczny?
Poziom bezpieczeństwa wyznacza liczba odcinków, które mam zagwarantowane podpisami. Obecnie są to 3 odcinki. Teraz negocjujemy nową umowę na jesień, na wrzesień, już na gorszych warunkach, z mniejszym budżetem. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/132843-jan-pospieszalski-pan-dariusz-krzyczy-z-bezsilnosci-po-4-godzinach-bla-bla-bla-na-komisji-ktora-uciekajac-w-procedury-roluje-problem-na-wieczne-nigdy