Nie zgrzałeś się syneczku? – takimi słowami zwróciła się mama do damskiego boksera, który właśnie sprał swoją żonę. To pointa kawału jeszcze z czasów PRL, który zapamiętałem. W takim tonie odbywa się od soboty usprawiedliwianie, ba pocieszanie Stefana Niesiołowskiego. Politycy PO przedstawiają go jako może nieco zbyt krewkiego, ale w sumie usprawiedliwionego wujaszka, którego sprowokowali źli ludzie. Dziennikarze maistreamowi idą jeszcze dalej: dla nich problemu języka Niesiołowskiego, jego zachowania, po prostu nie ma.
W latach 1983-1987 dorabiałem sobie do studiów pracą na pół etatu w charakterze sanitariusza w szpitalu psychiatrycznym – w Warszawie na ulicy Nowowiejskiej. Była to niezła szkoła życia, ale miałem też sporo okazji aby poznać pacjentów, obserwować ich cechy, styl bycia, nawyki. A teraz obserwuję posła Niesiołowskiego, jego dziwny, czasem wystraszony, czasem nieobecny wzrok, jego mechaniczne uśmiechy, słucham jego nagłych wybuchów podrażnienia, albo jego monotonnego głosu, kiedy rozdziawionymi szeroko z uciechy ustami wyrzuca z siebie obelgi. I nie mogę się opędzić od skojarzeń.
Specjalistom zostawiam odpowiedź na pytanie, czy mamy tu do czynienia z klasycznym rozpadem osobowości, który towarzyszy chorobie, czy tylko z psychopatycznymi odkształceniami charakteru, które chorobę przypominają, ale nią nie są.
Wiem jedno: mówiąc o Niesiołowskim jako postaci niepoczytalnej prezes SDP Krzysztof Skowroński dotknął problemu, o którym politycy, także PO, mówią między sobą czasami, na ogół szeptem.
Nie naruszając jednak publicznie tego tabu, skoro liderzy jego ugrupowania, czy zapraszający go w kółko do swoich programów dziennikarze, udają, że niczego nie zauważają. Temat ten poruszył także poseł PSL Stanisław Żelichowski, gdy broniąc z kolei koalicyjnego polityka opisał go jako postać „skrzywioną przez więzienie”. I była jakaś szansa aby nie mówiąc może głośno całej prawdy, otoczyć Niesiołowskiego kordonem sanitarnym. Nie pozwalać mu na tyle co do tej pory, zmarginalizować.
Dzień dzisiejszy pokazał, że jest to niemożliwe. I nie tylko z woli PO, która nie jest wszechmocna. Posłowie Adam Hofman z PiS i Jacek Kurski z Solidarnej Polski zdecydowali się wziąć udział w programie Tomasza Lisa ze Stefanem Niesiołowskim. Nie jako przedmiotem, tematem dyskusji, przypadkiem chorobowym. Nie - jako z pełnoprawnym komentatorem rzeczywistości, występującym w imieniu największej partii w Polsce. Nie poczuwającym się do winy, rozprawiającym ze swadą o „prowokatorce”, a przy tym rozdającym cenzurki, chwalącym i ganiącym, o co postarał się odpowiednio prowadzący ten program Lis.
Miałem zamiar pytać w następne dni polityków Platformy, jak się czują podczas permanentnej biesiady ze Zwariowanym Kapelusznikiem (postać i sytuacja z „Alicji w krainie czarów”). Czy nie mają poczucia narastającej śmieszności? Ale okazuje się, że w nieco innej konwencji na udział w takiej biesiadzie przystaje (nadal) i opozycja. Że cenzurki rozdawał także poseł Andrzej Rozenek, wieloletni redaktor „Nie”, wystawiający Niesiołowskiemu świadectwo moralności, nie ma co się w tej sytuacji dziwić. A o poczucie śmieszności samego Lisa trudno w ogóle pytać.
Godząc się na udział w programie i na partnerską dyskusję z posłem Niesiołowskim, panowie Hofman i Kurski rozegrali zarazem widowiskową pyskówkę między sobą. Niesiołowski musiał ich wręcz rozdzielać, godzić, rozsądzać. Naprawdę. Trudno w to uwierzyć, a jednak…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/132486-niesiolowski-pelnoprawnym-uczestnikiem-dyskusji-gdzie-naturalnie-u-lisa-za-zgoda-hofmana-i-kurskiego