Tusk zaczyna kampanię. Efektownie i efektywnie

Wywiad dla „Wprost” to początek kampanii wyborczej. Nie tej samorządowej. Premier postanowił bardzo wcześnie zdefiniować pole gry i narzucić stawkę w wyborach parlamentarnych. I udało mu się to bardzo dobrze.

Aby wygrać wybory trzeba przede wszystkim trzech rzeczy. Prawidłowo zdefiniować stawkę całego "procesu wyborczego". Prawidłowo zdefiniować przeciwnika. I wreszcie prawidłowo zdefiniować siebie. A później trzeba to jeszcze „wdrożyć” w coraz bardziej chaotycznym i pokawałkowanym świecie medialnej demokracji.

Zarysy tych wszystkich trzech rzeczy widzimy w wywiadzie dla „Wprost”. Stawka jest oczywista – to dobro naszego kraju, tożsame z wyborczym sukcesem Platformy. Bardzo mnie cieszy, że premier Tusk nie boi się użyć słowa „odpowiedzialność” w kontekście państwa którym (lepiej lub gorzej) rządzi. Tusk mówi:

„Dlatego nie jest dla mnie jedyną ważną rzeczą wygrać przyszłoroczne wybory, ale jest dla mnie rzeczą ważną, żeby tak rządzić, by wygrać następne wybory. Platforma jest pierwszą dojrzałą partią polityczną, która stara się rządzić odpowiedzialnie. Ewentualne alternatywy dla Platformy mogą więc oznaczać dla Polski bardzo poważne kłopoty".

Szkoda tylko, że ten kontekst jest na wskroś polityczny. W takim definiowaniu sprawy wszyscy którzy życzą Platformie źle życzą jednocześnie źle Polsce.  To niezwykle sprytne zagranie, które prawidłowo „poprowadzone” może sprawić opozycji – która i tak ma dużo własnych problemów – spore kłopoty. Stawka przyszłorocznych wyborów jest już określona.

Podobnie jest z opozycją. Z jednej strony (lewicowej) jest infantylna. PiS za to jest „rozedrgany emocjonalnie.” Chociaż pojawiają się tu i ówdzie głosy, że już czas na Polską wersję „ruchy herbacianego” (Tea Party) z USA, to w tym momencie trudno o powstanie takiego ruchu, który mógłby zagrozić precyzyjnej układance Tuska. Ale to temat na inny tekst.

No i w końcu Tusk definiuje siebie i całą Platformę.

Naszym zadaniem jest krok po kroku, konsekwentnie, bez szaleństwa robić swoje, budować, modernizować i dbać o bezpieczeństwo.

Z jednej strony trudno nie przyznać premierowi racji. Romantyczna rewolucja nie rozwiąże bardzo skomplikowanych problemów, które dotykają takiego kraju jak Polska w przededniu drugiej dekady XXI wieku. Trudno spodziewać się, że w dywersyfikacji dostaw energii albo przeorientowaniu naszej gospodarki i systemu edukacyjnego na konkurencję w świecie opartym na informacji  zrywy rewolucyjne będą skuteczne czy wręcz możliwe. Z drugiej strony, nad tym planem PO wisi cały czas pytanie, czy taktyka małych kroków wystarczy, by zabezpieczyć nas przed mogącymi pojawić się w dalszej lub bliższej przyszłości problemami o których tak wyraziście w swoim głośnym wywiadzie mówił na przykład Krzysztof Rybiński. Istnieje spore pole do manewru między „rewolucją” a stabilizacją, i sądzę że jest to pole które Platforma może zagospodarować.

Donald Tusk w efektywny i efektowny sposób wytyczył kurs. Poza PO do wyboru jest albo skręt w lewo albo cała wstecz. Kapitan zaś planuje małe poprawki kursowe, które mają pchnąć nasz statek – o olbrzymiej bezwładności – we właściwą stronę.

Pozostaje tylko mieć nadzieję, że góry lodowe nie pojawią się za szybko na naszym kursie. Inaczej kapitan zostanie zapamiętany jako kapitan Titanica. Dla naszego dobra lepiej, żeby tak się nie stało.

 

 

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych