Kilka tygodni temu brałem udział w audycji w Radio Merkury. Gdy pojawiła się, jako poboczny temat, kwestia najnowszej książki Jurgena Rotha o Smoleńsku, zauważyłem, że jest to autorytet wśród niemieckich dziennikarzy śledczych. Obecny w audycji dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego” zakwestionował to stwierdzenie, przekonując, że to, co mówię, to duża przesada, po czym zasugerował, że nie dziwi się, że tak mówię, ponieważ reprezentuję określone środowisko i linię.
Protestowałem w przypadku Jurgena Rotha. I wyszedłem ze studia z pewnym niedosytem. Dlaczego? Nie przytoczyłem zasadniczego argumentu, że musi kolega także mówi , to co mówi, bo „Głos Wielkopolski” wydaje spółka Polska Press, która jest częścią Verlagsgruppe Passau, niemieckiej grupy medialnej obecnej w Niemczech i Polsce. Cała właściwie prasa regionalna i lokalna jest w gestii tej grupy, a jej tytuły czyta 6.3 mln osób! Dlaczego nie przyszła mi do głowy ta prosta myśl wtedy, w studiu? Otóż „Głos Wielkopolski” nie może być niepolski. To taka kalka myślowa, stereotyp. Wiele osób do dzisiaj jest do tej gazety przywiązanych, ze względu na tzw. „strony prawdy”, czyli nekrologi.
Dalej nie będę się nad tym rozwodził, bo takie myślenie u publicysty zdradza naiwność.
Mój śp. przyjaciel prof. Jerzy Mierzejewski, wybitny malarz, który uczył mnie nie tylko malarstwa, gdy analizowaliśmy czasopisma i teksty dotyczące tak niewinnej dziedziny jak sztuka, po moich popisach analitycznych, zwykł zauważać:
”No dobra, ale zobacz, kto na to daje pieniądze”.
Naiwni ludzie nie pytają, bo takie pytanie zdradza u nich mentalność spiskową. A to ciężki niewybaczalny grzech. Ta naiwność jest jednak wykorzystywana, bo przecież generalnie ludzie powinni wierzyć, że gazety nie manipulują. Zwłaszcza „Głos Wielkopolski”. Co innego „Wyborcza”, ale „Głos Wielkopolski”. Nigdy w życiu. Zawsze pisze prawdę z niemiecka solidnością. Dlatego poświęcę mu trochę uwagi, choć to nie łatwe. Od razu zbijam argument, że jestem zawistnikiem, bo nie spotkał mnie zaszczyt druku na tak prestiżowych łamach. Otóż drukowałem sporo tekstów o sztuce na łamach „Arkusza”, na początku lat dziewięćdziesiątych. Był to dodatek kulturalny do „Głosu”, redagowany przez znakomitą poetkę Bogusławę Latawiec i jej męża europejskiej klasy literaturoznawcę prof. Edwarda Balcerzana.
Otwieram ”Głos Wielkopolski” (środa, 23 listopada) Na stronie trzeciej artykuł pióra Aleksandry Giersz „Konsultacje Beaty Szydło w Izraelu i wypadek kolumny rządowej”.
Jezorolima. Premier Beata Szydło uczestniczyła w konsultacjach międzyrządowych w Izraelu. Planu wizyty nie zaburzył wypadek aut z kolumny rządowej. Do kolizji doszło w poniedziałek wieczorem, kiedy samochody z polską delegacją rządową jechały z lotniska w Tel Awiwie do Jerozolimy. Zderzyło się ze sobą kilka pojazdów, nie było wśród nich jednak auta premier Beaty Szydło.
Moją uwagę przykuło słowo „jednak”. Normalnie w takich sytuacjach pisze się „na szczęście”. Co ono oznacza? Sami sobie Państwo na to pytanie odpowiedzcie. Myśl jest podana chyba prosto i jednoznacznie?
Na tej samej stronie u góry jako zapowiedź tekstu na stronie 12, takie oto wyboldowane zdanie:
W pozwie przeciwko państwu polskiemu za aferę Amber Gold chcą, by została przesłuchana policjantka zajmująca się sprawą piramidy finansowej oraz przewodnicząca sejmowej komisji śledczej, więcej na stronie 12.
Wędrujemy na stronę 12, a tam wybity tłustym drukiem tytuł nad artykułem Szymona Zięby:
Chcą przesłuchać przewodniczą sejmowej komisji śledczej.
Policjantka jak widać zniknęła i sama na placu boju została Małgorzata Wasserman, która ma być przesłuchana. Nie wiadomo w zasadzie przez kogo? Zwykle przesłuchuje prokurator i policja, a sąd wydaje wyrok. Taki jest w ogólnych zarysach sens słowa przesłuchanie w polszczyźnie. W tytule nie jest podane, kto będzie przesłuchiwał Małgorzatę Wasserman. Nie przypadkowo. Bo w przestrzeń medialną ma popłynąć wiadomość, że przewodnicząca sejmowej komisji śledczej ds. afery Amber Gold Małgorzata Wassermann ma być przesłuchana. I tyle. A jaki jest powód przesłuchania? W tekście znów pojawia się policjantka jako główna bohaterka, która zniknęła w międzyczasie z tytułu. Wniosek o przesłuchanie złożył niejaki mecenas Piotr Bardecki, z kancelarii reprezentującej kobietę, pozywającą Skarb Państwa. Chodzi o odszkodowanie - 105 tysięcy złotych. Właśnie tyle utopiła poszkodowana z Amber Gold. Jak podaje gazeta:
Adwokatowi chodzi o nazwanie przez Małgorzatę Wassermann „porażającymi” wypowiedzi gdańskiej policjantki Katarzyny Tomaszewskiej-Szyrajew.
Mecenasowi chodzi o użycie tego, co mówiła policjantka o zaniedbaniach prokuratorów w precedensowym procesie przeciwko Skarbowi Państwa. Ale jaki jest sens przesłuchiwania Małgorzaty Wassermann? Oddajmy głos mecenasowi Bardeckiemu:
Chcemy przesłuchać panią poseł, aby nie pominąć żadnego istotnego dowodu. (…) Sąd oczywiście ma prawo uznać, że jest zbyt wcześnie na powołanie tego świadka i należy zaczekać, aż komisja śledcza zakończy swoją pracę. Z ostrożności procesowej taki wniosek chcemy jednak złożyć.
Czy o ostrożność procesową tutaj chodzi, czy nie czasem o to, aby takie gazety, jak „Głos Wielkopolski” i inne należące do koncernu Verlagsgruppe Passau i portale wrogie rządowi, mogły z tego uczynić wiadomość dnia, że będzie przesłuchiwana Małgorzata Wassermann? Bo taka informacja obiegła środki masowej komunikacji. Nie ma w tym teście czegoś, co jest nieprawdą. Jest tylko szeroko opisana jakaś poboczna kwestia, biorąc pod uwagę rozmiar afery Amber Gold, zamazująca obraz tego, co winno być najważniejsze, czyli ustalenia sejmowej komisji. Warto zwrócić uwagę na użycie czasu przyszłego. Wniosek dopiero zostanie złożony. Nie zaistniał żaden fakt, ale gazety i portale szeroko się nad nim rozwodzą jakby zaistniał.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Kilka tygodni temu brałem udział w audycji w Radio Merkury. Gdy pojawiła się, jako poboczny temat, kwestia najnowszej książki Jurgena Rotha o Smoleńsku, zauważyłem, że jest to autorytet wśród niemieckich dziennikarzy śledczych. Obecny w audycji dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego” zakwestionował to stwierdzenie, przekonując, że to, co mówię, to duża przesada, po czym zasugerował, że nie dziwi się, że tak mówię, ponieważ reprezentuję określone środowisko i linię.
Protestowałem w przypadku Jurgena Rotha. I wyszedłem ze studia z pewnym niedosytem. Dlaczego? Nie przytoczyłem zasadniczego argumentu, że musi kolega także mówi , to co mówi, bo „Głos Wielkopolski” wydaje spółka Polska Press, która jest częścią Verlagsgruppe Passau, niemieckiej grupy medialnej obecnej w Niemczech i Polsce. Cała właściwie prasa regionalna i lokalna jest w gestii tej grupy, a jej tytuły czyta 6.3 mln osób! Dlaczego nie przyszła mi do głowy ta prosta myśl wtedy, w studiu? Otóż „Głos Wielkopolski” nie może być niepolski. To taka kalka myślowa, stereotyp. Wiele osób do dzisiaj jest do tej gazety przywiązanych, ze względu na tzw. „strony prawdy”, czyli nekrologi.
Dalej nie będę się nad tym rozwodził, bo takie myślenie u publicysty zdradza naiwność.
Mój śp. przyjaciel prof. Jerzy Mierzejewski, wybitny malarz, który uczył mnie nie tylko malarstwa, gdy analizowaliśmy czasopisma i teksty dotyczące tak niewinnej dziedziny jak sztuka, po moich popisach analitycznych, zwykł zauważać:
”No dobra, ale zobacz, kto na to daje pieniądze”.
Naiwni ludzie nie pytają, bo takie pytanie zdradza u nich mentalność spiskową. A to ciężki niewybaczalny grzech. Ta naiwność jest jednak wykorzystywana, bo przecież generalnie ludzie powinni wierzyć, że gazety nie manipulują. Zwłaszcza „Głos Wielkopolski”. Co innego „Wyborcza”, ale „Głos Wielkopolski”. Nigdy w życiu. Zawsze pisze prawdę z niemiecka solidnością. Dlatego poświęcę mu trochę uwagi, choć to nie łatwe. Od razu zbijam argument, że jestem zawistnikiem, bo nie spotkał mnie zaszczyt druku na tak prestiżowych łamach. Otóż drukowałem sporo tekstów o sztuce na łamach „Arkusza”, na początku lat dziewięćdziesiątych. Był to dodatek kulturalny do „Głosu”, redagowany przez znakomitą poetkę Bogusławę Latawiec i jej męża europejskiej klasy literaturoznawcę prof. Edwarda Balcerzana.
Otwieram ”Głos Wielkopolski” (środa, 23 listopada) Na stronie trzeciej artykuł pióra Aleksandry Giersz „Konsultacje Beaty Szydło w Izraelu i wypadek kolumny rządowej”.
Jezorolima. Premier Beata Szydło uczestniczyła w konsultacjach międzyrządowych w Izraelu. Planu wizyty nie zaburzył wypadek aut z kolumny rządowej. Do kolizji doszło w poniedziałek wieczorem, kiedy samochody z polską delegacją rządową jechały z lotniska w Tel Awiwie do Jerozolimy. Zderzyło się ze sobą kilka pojazdów, nie było wśród nich jednak auta premier Beaty Szydło.
Moją uwagę przykuło słowo „jednak”. Normalnie w takich sytuacjach pisze się „na szczęście”. Co ono oznacza? Sami sobie Państwo na to pytanie odpowiedzcie. Myśl jest podana chyba prosto i jednoznacznie?
Na tej samej stronie u góry jako zapowiedź tekstu na stronie 12, takie oto wyboldowane zdanie:
W pozwie przeciwko państwu polskiemu za aferę Amber Gold chcą, by została przesłuchana policjantka zajmująca się sprawą piramidy finansowej oraz przewodnicząca sejmowej komisji śledczej, więcej na stronie 12.
Wędrujemy na stronę 12, a tam wybity tłustym drukiem tytuł nad artykułem Szymona Zięby:
Chcą przesłuchać przewodniczą sejmowej komisji śledczej.
Policjantka jak widać zniknęła i sama na placu boju została Małgorzata Wasserman, która ma być przesłuchana. Nie wiadomo w zasadzie przez kogo? Zwykle przesłuchuje prokurator i policja, a sąd wydaje wyrok. Taki jest w ogólnych zarysach sens słowa przesłuchanie w polszczyźnie. W tytule nie jest podane, kto będzie przesłuchiwał Małgorzatę Wasserman. Nie przypadkowo. Bo w przestrzeń medialną ma popłynąć wiadomość, że przewodnicząca sejmowej komisji śledczej ds. afery Amber Gold Małgorzata Wassermann ma być przesłuchana. I tyle. A jaki jest powód przesłuchania? W tekście znów pojawia się policjantka jako główna bohaterka, która zniknęła w międzyczasie z tytułu. Wniosek o przesłuchanie złożył niejaki mecenas Piotr Bardecki, z kancelarii reprezentującej kobietę, pozywającą Skarb Państwa. Chodzi o odszkodowanie - 105 tysięcy złotych. Właśnie tyle utopiła poszkodowana z Amber Gold. Jak podaje gazeta:
Adwokatowi chodzi o nazwanie przez Małgorzatę Wassermann „porażającymi” wypowiedzi gdańskiej policjantki Katarzyny Tomaszewskiej-Szyrajew.
Mecenasowi chodzi o użycie tego, co mówiła policjantka o zaniedbaniach prokuratorów w precedensowym procesie przeciwko Skarbowi Państwa. Ale jaki jest sens przesłuchiwania Małgorzaty Wassermann? Oddajmy głos mecenasowi Bardeckiemu:
Chcemy przesłuchać panią poseł, aby nie pominąć żadnego istotnego dowodu. (…) Sąd oczywiście ma prawo uznać, że jest zbyt wcześnie na powołanie tego świadka i należy zaczekać, aż komisja śledcza zakończy swoją pracę. Z ostrożności procesowej taki wniosek chcemy jednak złożyć.
Czy o ostrożność procesową tutaj chodzi, czy nie czasem o to, aby takie gazety, jak „Głos Wielkopolski” i inne należące do koncernu Verlagsgruppe Passau i portale wrogie rządowi, mogły z tego uczynić wiadomość dnia, że będzie przesłuchiwana Małgorzata Wassermann? Bo taka informacja obiegła środki masowej komunikacji. Nie ma w tym teście czegoś, co jest nieprawdą. Jest tylko szeroko opisana jakaś poboczna kwestia, biorąc pod uwagę rozmiar afery Amber Gold, zamazująca obraz tego, co winno być najważniejsze, czyli ustalenia sejmowej komisji. Warto zwrócić uwagę na użycie czasu przyszłego. Wniosek dopiero zostanie złożony. Nie zaistniał żaden fakt, ale gazety i portale szeroko się nad nim rozwodzą jakby zaistniał.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/317096-czarna-piana-gazet-ta-piekna-i-zlowieszcza-fraza-herberta-nie-stracila-aktualnosci-mimo-ze-komuny-juz-nie-ma