W środowisku aktorskim rzeczywiście są „czarne listy", ale to raczej dzieło Opani czy Stuhra, nie Zelnika

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Jest zupełnie oczywiste, że ohydny, obrzydliwy numer pana „Wyjebuckiego”, jak postanowiłem od dziś nazywać pewnego chama, który przekroczył granice chamstwa, więc utracił dla mnie nazwisko, to numer czysto wyborczy i zrealizowany zgodnie z wytycznymi prorządowego Koła Idiotów Wielkomiejskich, odpowiedzialnego za wyborczą narrację partii rządzącej.

CZYTAJ WIĘCEJ: TYLKO U NAS. Zelnik demaskuje obrzydliwą manipulację Jakuba Wojewódzkiego. „To metody jak z PRLu”. Zobacz o czym NAPRAWDĘ rozmawiano z aktorem!

Jest również oczywiste, że ani sam „Wyjebucki” (aha, bym zapomniał – to od „wycia” i „buca” oczywiście, gdyby ktoś miał problemy z rozpoznaniem tego hejterskiego żartu) – numeru tego nie wymyślił, ani nie wykonał go bez polecenia wspomnianego Koła. To już nie jest historia w stylu żartów z gwałcenia kobiet z Ukrainy czy z ciemnego koloru skóry, gdy „Wyjebuckiego” po prostu poniosło jego niezmierzone (jak i cała reszta parametrów) poczucie humoru. To nie jest akcja z bieganiem po studiu w samych stringach i świeceniem przed panami na widowni gołym tyłkiem, ani wsadzanie polskiej flagi w imitację kupy.

W przypadku numeru z Zelnikiem wielki showman emeryt nie pozwoliłby sobie na to, na co pozwolili sobie przed wyborami prezydenckimi Lis z Karolakiem, czyli inwencję tfu-rczą. Dziś każdy głupi wie, że PO niedzielne wybory przegra i to z kretesem, bo społecznego gniewu na zaplątanych w liczne afery jej aparatczyków nie jest w stanie powstrzymać Ewa Kopacz, choćby do telewizji śniadaniowej przyszła z tysiącem wnuczków albo dwoma tysiącami imigrantów.

Więc trzeba bardzo, ale to bardzo uważać – będąc zwolennikiem PO – by czegoś dodatkowo nie zepsuć. Poparcie dla partii rządzącej przypomina bowiem chwiejącą się wieżę z zapałek, byle podmuch jest w stanie zniszczyć cały w pocie czoła budowany pijar, a wtedy już nie tylko córka premier Kopacz wyjedzie do Kanady, ale i ona sama, nie chcąc stanąć oko w oko z tysiącami rozgoryczonych „platformersów”. Numer z Zelnikiem był więc starannie przemyślany, podobnie jak błyskawiczne uruchomienie „społecznego wzburzenia” przez „autorytety” pokroju mądrej inaczej Agnieszki Holland czy mimo wszystko znacznie od niej mądrzejszej Karoliny Korwin-Piotrowskiej. O zaangażowaniu dziennikarzy „GW” wspominać nie trzeba, podobnie jak nie warto wspominać, że w agencjach towarzyskich muszą przebywać prostytutki, inaczej biznes nie ma sensu. Owszem, o dziwo, nawet wielkie dziwo, znalazł się w środowisku z Czerskiej jeden człowiek, czyli red. Grzegorz Sroczyński, który znalazł w sobie tyle uczciwości, że „przejechał się” po własnych kolegach obrzucających obelgami Bogu ducha winnego Zelnika. Mam szczerze gdzieś, czy to pocałunek śmierci, ale chylę czoła przed Sroczyńskim. Tak, to straszne, że trzeba dziś chylić czoła przed zwyczajną przyzwoitością, ale nie zmienia to faktu, że ma facet nabiał, co w przypadku Czerskiej… Zresztą, co ja będę Państwu takie oczywistości tłumaczył.

Wygląda nawet na to, że nabiał chciała mieć także red. Katarzyna Kolenda-Zaleska, bo napisała na Twitterze: „Szacun dla Grzegorza Sroczyńskiego”. Tyle że pani redaktor mogła przecież nakręcić o tej ohydnej prowokacji materiał do „Faktów”, prawda? Nie widziałem, może przeoczyłem. Czytałem za to opis Marcina Wikły dotyczący materiału Macieja Knapika, znanego antypisowskiego działacza telewizyjnego. Idealnie wpisywał się on w narrację Koła Idiotów Wielkomiejskich. Jak to możliwe, skoro sam Knapik na idiotę nie wygląda? Przekupili go? Szantażują? Też, jak panienka Holland, dał się wkręcić? Strasznie to tajemnicze.

Po cóż był sam numer z Zelnikiem? Ano, po to, by odwrócić rzeczywistość do góry nogami. By zamazać w ludzkiej pamięci oczywistą prawdę, że przez ostatnich osiem lat to zwolennicy PiS byli szykanowani nie tylko w światku artystycznym. Dość przypomnieć dzieje filmu „Smoleńsk” i szykany, jakie spotykały od początku jego twórców, a potem ostracyzm, w jaki próbowali wpędzić innych aktorów śmieszni, mali komedianci w rodzaju Mariana Opani czy Jerzego Stuhra. Tak, wiem, to byli kiedyś artyści wybitni. Proszę mi wierzyć – mnie także było przykro, gdy czytałem, jak ten drugi drwił ze scenariusza, który miał oceniać jako „ekspert PISF”, a dziś oznajmia, że „PO nigdy nie przekroczy granicy przyzwoitości”. I nie dość, że mówi to facet, który sam przekroczył tę granicę ostatnio kilka razy, choćby w swoim marnym filmie „Obywatel”, ale przecież mówi to także o partii, której medialną gwiazdą jest dziś Stefan Niesiołowski, a wczoraj był nią Janusz Palikot. To są według Stuhra ludzie, którzy „nigdy nie przekroczyli granic przyzwoitości”? Kto Stuhrowi napisał tę rolę? Czemu sam pisze sobie coś tak potwornie żenującego, że staje się na stare lata platformerskim „Wodzirejem”?

O szykanach, jakie dotykały, dotykają, a pewnie i będą dotykać artystów otwarcie popierających PiS, można książki pisać. Część z nich być może po wygranych wyborach zdecyduje się o nich opowiedzieć. Dość przypomnieć, że Tomasz Karolak, otwarcie wspierający całym sobą Platformę, bez przerwy dostaje role – w serialach, filmach i reklamach, a jego teatr zaczął się (według słów Karolaka, którym można wierzyć lub nie, osobiście – nie wierzę już w ani jedno) chwiać w posadach dopiero wtedy, gdy „pan dyrektor” publicznie nakłamał o córce Andrzeja Dudy. Karolak jest za PO, więc ma być gwiazdorem. Zelnik jest za PiS, więc ma być wyklęty. Olbrychski jest za PO i gra w „Klanie”, choć wcześniej nie grał. „Wyjebucki” jest za PO, więc PO o nim pamiętała, gdy szukała… reżysera koncertu z okazji polskiej prezydencji w UE. Próbował się odwdzięczać za tę pamięć, jak umiał - a to drwił ze śmierci ludzi w tragedii smoleńskiej, a to zaprosił Bronisława Komorowskiego, by go zaprezentować młodzieży jako swojaka. Niestety, ta „młodzież”, która „Wyjebuckiego” ogląda, nie chodzi na wybory, bo ma na Polskę, jak sama mawia, wysr… ne. „Wyjebucki” ma tak samo, ale wie, że gdy zmieni się władza, będzie mu nieco trudniej. Co gorsza – już sama zmiana władzy wskazywać będzie, że on i jemu podobne pieszczochy Platformy nie mają już wśród rodaków żadnego posłuchu. Stąd już tylko dwa kroki do zmiany zajęcia. Stringi mogą się przydać, ale reszta?

Na koniec myśl o wszystkich, którzy, jak dziś przyznają, dali się nabrać „Wyjebuckiemu”, bo uznali, że Zelnik naprawdę mógł „kablować” na kolegów popierających PO i Komorowskiego. Ciekawe, bo przecież i Artur Barciś, i Olgierd Łukaszewicz popierają PO od zawsze, byli też w komitecie poparcia Komorowskiego od samego początku. O jakim „kablowaniu” myśleliście? Kablować przecież można tylko na kogoś, kogo preferencje nie są powszechnie znane, czyż nie?

Tak czy siak – zachęcam z całego serca do większej wstrzemięźliwości przy analizie pracy dziennikarskiej znanego rasisty żartującego z gwałtów. Bo, z ręką na sercu, dać się wkręcić „Wyjebuckiemu” w cokolwiek, to trochę tak, jakby nagle pomylić głowę z tylną częścią ciała. Trzeba bardzo chcieć.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych