Już kilka lat temu przekonałem się, że nie da się przejść wieczorem po krakowskim Rynku, by nie dostać co najmniej kilku propozycji odwiedzenia „klubu ze striptizem”. Naganiacze stoją wszędzie, a pod Bazyliką Mariacką wręcz biją się o miejsca. Cóż, widocznie pod Wawelem chcą budować drugi Bangkok, a nie Wiedeń -
pisze Robert Mazurek na portalu wPolityce.pl
Publicysta zauważa, że skaza dotknęła również Wrocław, w którym właśnie przebywa. Naganiaczki do klubu go go zaczepiają przechodniów na rynku miasta.
Nie wiem czy opiewany w (uzależnionych od municypalnych reklam) lokalnych mediach prezydent Dutkiewicz bywa w centrum po zmroku. Polecam mu spacer z przyjacielem – naganiaczki nie dadzą wam dojść do słowa, ale też o czym tu rozmawiać, gdy wszystko jasne -
relacjonuje Mazurek.
Felietonista "wSieci" zauważa, że promocja podobnych miejsc coraz częściej opuszcza seksualne ghetto, aby zalewać zabytkowe i - mogłoby się wydawać - reprezentatywne dzielnice miast.
Wiem, że takie miejsca nie znikną. Wiem jednak, że nie muszą straszyć w historycznych centrach miast, bo to jest właśnie równanie do Manili, nie do starej Europy. Jasne, w Londynie czy Paryżu bez trudu można znaleźć takie przybytki, ale nikt nie atakuje z ulotkami pod pałacem Buckingham czy w Luwrze -
przekonuje Mazurek.
Publicysta zauważa, że jedynym prezydentem miasta, który próbował walczyć z tą plagą był śp. Lech Kaczyński.
Wszystkim panom korzystającym z tych lokali szczerze życzę, bo zobaczyli tam kiedyś swoje córki. To będzie niezapomniane spotkanie -
puentuje felietonista "wSieci".
Cały felieton Roberta Mazurka na wPolityce.pl
AM/wPolityce.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/lifestyle/97302-zalewaja-nas-ulotki-z-burdeli