Zalewają nas ulotki z burdeli

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. YouTube
Fot. YouTube

Już kilka lat temu przekonałem się, że nie da się przejść wieczorem po krakowskim Rynku, by nie dostać co najmniej kilku propozycji odwiedzenia „klubu ze striptizem”. Naganiacze stoją wszędzie, a pod Bazyliką Mariacką wręcz biją się o miejsca. Cóż, widocznie pod Wawelem chcą budować drugi Bangkok, a nie Wiedeń -

pisze Robert Mazurek na portalu wPolityce.pl

Publicysta zauważa, że skaza dotknęła również Wrocław, w którym właśnie przebywa. Naganiaczki do klubu go go zaczepiają przechodniów na rynku miasta.

Nie wiem czy opiewany w (uzależnionych od municypalnych reklam) lokalnych mediach prezydent Dutkiewicz bywa w centrum po zmroku. Polecam mu spacer z przyjacielem – naganiaczki nie dadzą wam dojść do słowa, ale też o czym tu rozmawiać, gdy wszystko jasne -

relacjonuje Mazurek.

Felietonista "wSieci" zauważa, że promocja podobnych miejsc coraz częściej opuszcza seksualne ghetto, aby zalewać zabytkowe i - mogłoby się wydawać - reprezentatywne dzielnice miast.

Wiem, że takie miejsca nie znikną. Wiem jednak, że nie muszą straszyć w historycznych centrach miast, bo to jest właśnie równanie do Manili, nie do starej Europy. Jasne, w Londynie czy Paryżu bez trudu można znaleźć takie przybytki, ale nikt nie atakuje z ulotkami pod pałacem Buckingham czy w Luwrze -

przekonuje Mazurek.

Publicysta zauważa, że jedynym prezydentem miasta, który próbował walczyć z tą plagą był śp. Lech Kaczyński.

Wszystkim panom korzystającym z tych lokali szczerze życzę, bo zobaczyli tam kiedyś swoje córki. To będzie niezapomniane spotkanie -

puentuje felietonista "wSieci".

Cały felieton Roberta Mazurka na wPolityce.pl

AM/wPolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych