Nie było wielu informacji, które powinny być upublicznione z automatu, bo dotyczyły gospodarowania publicznymi środkami. Tymczasem one nie były publikowane, a wręcz były zatajane, albo informowanie o nich przesuwane było w daleką przyszłość, co stawało się już nieistotne dla bieżącej polityki. Tego typu mechanizmy wychodzą, zobaczymy co będzie dalej
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl reżyser Rafał Wieczyński, członek Rady PISF.
wPolityce.pl: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zleciło audyt w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej. Dlaczego?
Rafał Wieczyński: Ministerstwo musiało mieć jakieś powody, żeby ten audyt zarządzić. Zobaczymy, co z niego wyniknie.
Chociażby to, że przez lata PISF nie wspierało wielu ważnych patriotycznych produkcji, np. o tematyce dotyczącej Żołnierzy Wyklętych?
PISF nie oddychał wszystkimi płucami środowiska, bardziej tym z lewej strony. Ale to jest tylko jedna ze spraw. Druga może poważniejsza kwestia, to brak transparentności. Nie było wielu informacji, które powinny być upublicznione z automatu, bo dotyczyły gospodarowania publicznymi środkami. Tymczasem one nie były publikowane, a wręcz były zatajane, albo informowanie o nich przesuwane było w daleką przyszłość, co stawało się już nieistotne dla bieżącej polityki. Tego typu mechanizmy wychodzą, zobaczymy co będzie dalej.
To znaczy, że tych nieprawidłowości w PISF było znacznie więcej?
Okazuje się, że istniała grupa producentów przez PISF uprzywilejowana względem pozostałych. Przeciętnego uczestnika rynku musi uderzać szczególna pozycja istniejących od czasów PRL tzw. studiów państwowych, których beneficjentami jest w rzeczywistości garstka uprzywilejowanych twórców. Studia te otrzymały siedziby i cały czas korzystają z dochodów uzyskiwanych z obrotu prawami do dorobku filmowego całego okresu PRL, który jest dobrem narodowym. Ustawa o kinematografii, która tworzyła PISF, jednocześnie nakazywała ich komercjalizację i z czasem prywatyzację, aby tę nierówność zlikwidować. Proces ten został zatrzymany przez trick formalny. Otóż za poprzednich rządów, dopisano tym studiom do statutu działalność na polu edukacji i upowszechniania kultury filmowej. Teraz w samej Warszawie mamy więc sześć Państwowych Instytucji Kultury, które dublują swoje zadania. W praktyce jednak robią głównie to, co robiły wcześniej, czyli produkują filmy, mając, jak pokazuje praktyka, łatwiejszy dostęp do dotacji niż konkurujący z nimi producenci prywatni. Oto przykład: średnio w roku do PISF składanych jest ok. 150 projektów fabularnych, z czego do 30 otrzymuje dofinansowanie z rekomendacji ekspertów. Czyli ok. 120 zostaje odrzuconych. Producenci składają często odwołania od tych decyzji. Według danych ze strony PISF z tytułu odwołań w roku 2016 była dyrektor przyznała 18,6 mln zł. W tym 18,5 mln otrzymały owe studia i podmioty realizujące projekty osób ściśle związanych z liderami tzw. samorządu środowiska. Tylko jeden producent nie związany z „establishmentem” otrzymał z odwołania dofinansowanie w wysokości 0,1 mln zł. Tymczasem mamy całe nowe pokolenie producentów i twórców, którzy chcieliby być traktowani na równych prawach. To są rzeczy, które mogą budzić zaniepokojenie i wymagają na pewno sprawdzenia.
Od tej pory PISF ma rozdzielać pieniądze bardziej sprawiedliwie? Wdrożone zostaną nowe mechanizmy?
Tu, jeśli chodzi o wyrównanie szans, jest np. całe środowisko, które skupione jest wokół Festiwalu „Niezłomni, Niepokorni, Wyklęci” Arka Gołębiewskiego. Jest cały nurt twórczości tożsamościowej, który do tej pory funkcjonował właściwie poza obiegiem PISF. Rocznie takich dokumentów robi się ok. 120-150 i to za grosze, bo średni budżet takich filmów to 20-50 tys. zł. Tymczasem średni budżet dokumentu w Instytucie, to ok. 300 tys. zł. Trzeba więc dążyć do tego, żeby całe środowisko było traktowane jako jedno. Należy też uwzględnić fakt, że interesariuszami kinematografii nie są jedynie filmowcy, lecz cała społeczność widzów. PISF nie jest bowiem tylko domeną filmowców, ale należy do społeczeństwa.
Pojawiły się informacje, że chce Pan startować do konkursu na dyrektora PISF. To prawda?
Nie. Opowieści, że jestem jednym z kandydatów na dyrektora PISF nie są prawdą. W ogóle nie zamierzam startować do konkursu. Co istotne, zaproszenie do komisji konkursowej zostało skierowane szeroko, jest otwarte na różne środowiska, a nie do kilku wybranych organizacji jak było wcześniej. I to jest zmiana jakościowa, bo w poprzednich latach zarządy kilku organizacji wyznaczały swoich kandydatów i wszystko odbywało się w pewnym zamkniętym kręgu. W tej chwili mamy do czynienia z rzeczywistym konkursem, nikt nie wie z góry kto wygra.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nie było wielu informacji, które powinny być upublicznione z automatu, bo dotyczyły gospodarowania publicznymi środkami. Tymczasem one nie były publikowane, a wręcz były zatajane, albo informowanie o nich przesuwane było w daleką przyszłość, co stawało się już nieistotne dla bieżącej polityki. Tego typu mechanizmy wychodzą, zobaczymy co będzie dalej
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl reżyser Rafał Wieczyński, członek Rady PISF.
wPolityce.pl: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zleciło audyt w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej. Dlaczego?
Rafał Wieczyński: Ministerstwo musiało mieć jakieś powody, żeby ten audyt zarządzić. Zobaczymy, co z niego wyniknie.
Chociażby to, że przez lata PISF nie wspierało wielu ważnych patriotycznych produkcji, np. o tematyce dotyczącej Żołnierzy Wyklętych?
PISF nie oddychał wszystkimi płucami środowiska, bardziej tym z lewej strony. Ale to jest tylko jedna ze spraw. Druga może poważniejsza kwestia, to brak transparentności. Nie było wielu informacji, które powinny być upublicznione z automatu, bo dotyczyły gospodarowania publicznymi środkami. Tymczasem one nie były publikowane, a wręcz były zatajane, albo informowanie o nich przesuwane było w daleką przyszłość, co stawało się już nieistotne dla bieżącej polityki. Tego typu mechanizmy wychodzą, zobaczymy co będzie dalej.
To znaczy, że tych nieprawidłowości w PISF było znacznie więcej?
Okazuje się, że istniała grupa producentów przez PISF uprzywilejowana względem pozostałych. Przeciętnego uczestnika rynku musi uderzać szczególna pozycja istniejących od czasów PRL tzw. studiów państwowych, których beneficjentami jest w rzeczywistości garstka uprzywilejowanych twórców. Studia te otrzymały siedziby i cały czas korzystają z dochodów uzyskiwanych z obrotu prawami do dorobku filmowego całego okresu PRL, który jest dobrem narodowym. Ustawa o kinematografii, która tworzyła PISF, jednocześnie nakazywała ich komercjalizację i z czasem prywatyzację, aby tę nierówność zlikwidować. Proces ten został zatrzymany przez trick formalny. Otóż za poprzednich rządów, dopisano tym studiom do statutu działalność na polu edukacji i upowszechniania kultury filmowej. Teraz w samej Warszawie mamy więc sześć Państwowych Instytucji Kultury, które dublują swoje zadania. W praktyce jednak robią głównie to, co robiły wcześniej, czyli produkują filmy, mając, jak pokazuje praktyka, łatwiejszy dostęp do dotacji niż konkurujący z nimi producenci prywatni. Oto przykład: średnio w roku do PISF składanych jest ok. 150 projektów fabularnych, z czego do 30 otrzymuje dofinansowanie z rekomendacji ekspertów. Czyli ok. 120 zostaje odrzuconych. Producenci składają często odwołania od tych decyzji. Według danych ze strony PISF z tytułu odwołań w roku 2016 była dyrektor przyznała 18,6 mln zł. W tym 18,5 mln otrzymały owe studia i podmioty realizujące projekty osób ściśle związanych z liderami tzw. samorządu środowiska. Tylko jeden producent nie związany z „establishmentem” otrzymał z odwołania dofinansowanie w wysokości 0,1 mln zł. Tymczasem mamy całe nowe pokolenie producentów i twórców, którzy chcieliby być traktowani na równych prawach. To są rzeczy, które mogą budzić zaniepokojenie i wymagają na pewno sprawdzenia.
Od tej pory PISF ma rozdzielać pieniądze bardziej sprawiedliwie? Wdrożone zostaną nowe mechanizmy?
Tu, jeśli chodzi o wyrównanie szans, jest np. całe środowisko, które skupione jest wokół Festiwalu „Niezłomni, Niepokorni, Wyklęci” Arka Gołębiewskiego. Jest cały nurt twórczości tożsamościowej, który do tej pory funkcjonował właściwie poza obiegiem PISF. Rocznie takich dokumentów robi się ok. 120-150 i to za grosze, bo średni budżet takich filmów to 20-50 tys. zł. Tymczasem średni budżet dokumentu w Instytucie, to ok. 300 tys. zł. Trzeba więc dążyć do tego, żeby całe środowisko było traktowane jako jedno. Należy też uwzględnić fakt, że interesariuszami kinematografii nie są jedynie filmowcy, lecz cała społeczność widzów. PISF nie jest bowiem tylko domeną filmowców, ale należy do społeczeństwa.
Pojawiły się informacje, że chce Pan startować do konkursu na dyrektora PISF. To prawda?
Nie. Opowieści, że jestem jednym z kandydatów na dyrektora PISF nie są prawdą. W ogóle nie zamierzam startować do konkursu. Co istotne, zaproszenie do komisji konkursowej zostało skierowane szeroko, jest otwarte na różne środowiska, a nie do kilku wybranych organizacji jak było wcześniej. I to jest zmiana jakościowa, bo w poprzednich latach zarządy kilku organizacji wyznaczały swoich kandydatów i wszystko odbywało się w pewnym zamkniętym kręgu. W tej chwili mamy do czynienia z rzeczywistym konkursem, nikt nie wie z góry kto wygra.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/364449-nasz-wywiad-wieczynski-o-audycie-w-pisf-okazuje-sie-ze-istniala-grupa-producentow-przez-pisf-uprzywilejowana?strona=1