Mechanizm jest zawsze taki sam. Ktoś powie coś czy zrobi nie po naszej myśli. Natychmiast ustawia się kolejka chętnych do hejtu. Nie chodzi o to aby temu komuś dowieść, że nie ma racji, ale żeby opisać go w brzydkich barwach, zakpić z niego, poniżyć. To się staje społeczną chorobą.
Doświadczył tego ostatnio prezydent Andrzej Duda posądzony dosłownie z dnia na dzień przez Jerzego Targalskiego i Gazetę Polską Codziennie o uleganie wpływom WSI. Łatwość takich oskarżeń, i to wobec polityka, którego zaledwie wczoraj uważało się za własnego, powinna się wszystkim wydać śmieszna. Ale tak nie jest. Niestety są prawicowi czytelnicy i wyborcy, którzy łykają to równie łatwo jak prawowierni Sowieci dowiadujący się, też z dnia na dzień, że przykładny członek partii był od lat wrogiem i imperialistycznym szpiegiem. Odpowiadali wtedy sobie: widocznie Stalin i NKWD wiedzą.
Ja jednak nie o prezydencie, a o przypadku mniej spektakularnym, bo wpisanym w rytualną wojnę: rząd PiS kontra artyści. Wybitny aktor Piotr Fronczewski użyczył swojej wypowiedzi propagandowemu filmowi krytykującemu pisowski pakiet sądowych ustaw. Odpowiedzią stała się natychmiast fala pouczeń, szyderstw i wreszcie inwektyw.
Nie jestem entuzjastą zbyt mocnego angażowania się popularnych aktorów w obecną polityczną wojnę. Przestają być własnością wszystkich Polaków, a swoim rolom dają niespodziewany i chyba niepotrzebny kontekst. Niektórzy mają zresztą na swoich kontach wypowiedzi obsesyjne i niemądre – by przypomnieć Magdalenę Cielecką „czującą się jak żydowskie dziecko”, czy ostatnio Jacka Poniedziałka.
Tym niemniej każdy artysta jest również obywatelem. Akurat Fronczewski, inaczej niż wymienieni, inaczej niż Krystyna Janda czy Jerzy i Maciej Stuhrowie, do tej pory politycznych i ideologicznych zaangażowań unikał jak ognia. Czy nie miał prawa poczuć się zaniepokojony bardzo radykalnymi projektami? Nie zgadzacie się z nim? To polemizujcie. Ale nie próbujcie wdeptać kolejnej postaci w ziemię, bo jest po innej stronie niż wy.
Z przykrością przeczytałem na wPolityce.pl złośliwy tekst prof. Aleksandra Nalaskowskiego, który w sprawach edukacyjnych jest moim mistrzem i któremu trudno odmówić obywatelskiej troski. Rozumiem podrażnienie, rozumiem zawód, kiedy ulubiony aktor porzuca neutralność. Ale czy trzeba starszego od siebie i niewątpliwie zasłużonego człowieka kłuć kpinami wątpliwej próby? Pytać czy zażył coś w zupce Profesora Kleksa albo zestawiać jego finezję z finezją Franka Kimono. Naprawdę żeby mu dokuczyć, trzeba mieszać Fronczewskiego z jego rolami?
Czy byłoby nam obu miło, gdyby coś podobnego spotkało któregoś z aktorów też mocno angażujących się, ale po innej stronie. Jerzego Zelnika, Annę Chodakowską, Ewę Dałkowską? Takie retoryczne chwyty poniżej pasa, zresztą tych ludzi za ich obywatelską pasję spotykały. Szanujmy innych, jeśli chcemy być szanowani.
Nota bene prof. Nalaskowski zasugerował, że Fronczewski nie bardzo wie, o czym mówi. I zasypał go w odpowiedzi przykładami nieprawości polskiego wymiary sprawiedliwości. Niektóre z tych przykładów są nie na temat (co ma do uzdrawiania sądownictwa prokurator Parulski, to inna ustawa i inna instytucja), a pozostałe budzą jedno fundamentalne pytanie. Czy rzeczywiście receptą na wątpliwe decyzje sędziów (np. przy okazji sprawy Amber Gold), ma być uzależnienie kadr sędziowskich od jednej partii? A to jest istota rządowych propozycji.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Mechanizm jest zawsze taki sam. Ktoś powie coś czy zrobi nie po naszej myśli. Natychmiast ustawia się kolejka chętnych do hejtu. Nie chodzi o to aby temu komuś dowieść, że nie ma racji, ale żeby opisać go w brzydkich barwach, zakpić z niego, poniżyć. To się staje społeczną chorobą.
Doświadczył tego ostatnio prezydent Andrzej Duda posądzony dosłownie z dnia na dzień przez Jerzego Targalskiego i Gazetę Polską Codziennie o uleganie wpływom WSI. Łatwość takich oskarżeń, i to wobec polityka, którego zaledwie wczoraj uważało się za własnego, powinna się wszystkim wydać śmieszna. Ale tak nie jest. Niestety są prawicowi czytelnicy i wyborcy, którzy łykają to równie łatwo jak prawowierni Sowieci dowiadujący się, też z dnia na dzień, że przykładny członek partii był od lat wrogiem i imperialistycznym szpiegiem. Odpowiadali wtedy sobie: widocznie Stalin i NKWD wiedzą.
Ja jednak nie o prezydencie, a o przypadku mniej spektakularnym, bo wpisanym w rytualną wojnę: rząd PiS kontra artyści. Wybitny aktor Piotr Fronczewski użyczył swojej wypowiedzi propagandowemu filmowi krytykującemu pisowski pakiet sądowych ustaw. Odpowiedzią stała się natychmiast fala pouczeń, szyderstw i wreszcie inwektyw.
Nie jestem entuzjastą zbyt mocnego angażowania się popularnych aktorów w obecną polityczną wojnę. Przestają być własnością wszystkich Polaków, a swoim rolom dają niespodziewany i chyba niepotrzebny kontekst. Niektórzy mają zresztą na swoich kontach wypowiedzi obsesyjne i niemądre – by przypomnieć Magdalenę Cielecką „czującą się jak żydowskie dziecko”, czy ostatnio Jacka Poniedziałka.
Tym niemniej każdy artysta jest również obywatelem. Akurat Fronczewski, inaczej niż wymienieni, inaczej niż Krystyna Janda czy Jerzy i Maciej Stuhrowie, do tej pory politycznych i ideologicznych zaangażowań unikał jak ognia. Czy nie miał prawa poczuć się zaniepokojony bardzo radykalnymi projektami? Nie zgadzacie się z nim? To polemizujcie. Ale nie próbujcie wdeptać kolejnej postaci w ziemię, bo jest po innej stronie niż wy.
Z przykrością przeczytałem na wPolityce.pl złośliwy tekst prof. Aleksandra Nalaskowskiego, który w sprawach edukacyjnych jest moim mistrzem i któremu trudno odmówić obywatelskiej troski. Rozumiem podrażnienie, rozumiem zawód, kiedy ulubiony aktor porzuca neutralność. Ale czy trzeba starszego od siebie i niewątpliwie zasłużonego człowieka kłuć kpinami wątpliwej próby? Pytać czy zażył coś w zupce Profesora Kleksa albo zestawiać jego finezję z finezją Franka Kimono. Naprawdę żeby mu dokuczyć, trzeba mieszać Fronczewskiego z jego rolami?
Czy byłoby nam obu miło, gdyby coś podobnego spotkało któregoś z aktorów też mocno angażujących się, ale po innej stronie. Jerzego Zelnika, Annę Chodakowską, Ewę Dałkowską? Takie retoryczne chwyty poniżej pasa, zresztą tych ludzi za ich obywatelską pasję spotykały. Szanujmy innych, jeśli chcemy być szanowani.
Nota bene prof. Nalaskowski zasugerował, że Fronczewski nie bardzo wie, o czym mówi. I zasypał go w odpowiedzi przykładami nieprawości polskiego wymiary sprawiedliwości. Niektóre z tych przykładów są nie na temat (co ma do uzdrawiania sądownictwa prokurator Parulski, to inna ustawa i inna instytucja), a pozostałe budzą jedno fundamentalne pytanie. Czy rzeczywiście receptą na wątpliwe decyzje sędziów (np. przy okazji sprawy Amber Gold), ma być uzależnienie kadr sędziowskich od jednej partii? A to jest istota rządowych propozycji.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/352967-czy-hejt-to-dobra-odpowiedz-na-marginesie-sporu-z-piotrem-fronczewskim