Proces upolitycznienia, ideologizacji sztuki doprowadził do całkowitego wyeliminowania wartości estetycznych, a to oznacza, że sztuka znika
— mówi Maciej Mazurek, krytyk sztuki, poeta, malarz, publicysta, autor książki „O Sztuce. Krytyka, Teoria, Rozmowy”, dostępnej już w księgarniach.
Wydana właśnie pana książka „O Sztuce. Krytyka, Teoria, Rozmowy” poświęcona jest sporom o sztukę współczesną. Wyszła w momencie, kiedy przestrzeń sztuki staje się nierzadko miejscem demonstracji nihilistycznych, antypolskich poglądów. Jak Pan, jako konsekwentny obserwator pewnych zjawisk już od połowy lat dziewięćdziesiątych, ocenia to, co się obecnie dzieje w teatrach i salach wystawienniczych? Mam na myśli m. in. „Klątwę”.
To, że coś się wydarza na scenie teatralnej albo w galerii, nie oznacza, że mamy automatycznie do czynienia ze sztuką. Proces upolitycznienia, ideologizacji sztuki doprowadził do całkowitego wyeliminowania wartości estetycznych, a to oznacza, że sztuka znika. „Klątwa” to polityczna agitka o wyraźnie bolszewickim charakterze. Ta „sztuka” wpisuje się w pewne bardzo niebezpieczne podskórne prądy o destrukcyjnym dla demokracji charakterze i tak należy na nią patrzyć. Mnie to oburza i nie oburza jednocześnie. Nie oburza, gdyż widzę na przestrzeni dwóch dekad narastającą falę tego ideologicznego ataku i rozpoznaje mechanizmy. Oburza, bo to wnukowie Lenina i Trockiego stoją za tym. Wystarczy poczytać trochę o pierwszej fazie rewolucji bolszewickiej albo o Republice Weimarskiej i porównać z tym, co dzieje się w części teatrów czy w salach wystawienniczych. To wiele rozjaśnia.
Dlaczego właśnie to przestrzeń sztuki jest miejscem tej ofensywy?
Przyczyn jest wiele. Bolszewicy i naziści pierwsi dostrzegli potencjał propagandowy sztuki. Propaganda za sprawą sztuki jest subtelniejsza. Ideologia dzięki takiemu narzędziu może udawać, że nie jest tym, czym jest w swej istocie, czyli ideologią. Ponadto artysta w zlaicyzowanej kulturze to ciągle ktoś wyjątkowy. Taka nowoczesna „święta krowa”. Mit artysty, mit wolności twórczej dają także takie zasłony ochronne. Liberalna demokracja chroni wolność wypowiedzi. Biorąc pod uwagę skalę tego ataku, trzeba przemyśleć, czy demokrację stać na taki luksus, aby tolerować osobników, którzy ją kontestują, udając, że pracują nad „więcej wolności”, gdyż w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie.
W takim razie, co jest celem tego ataku, czyli „poszerzania sfer wolności twórczej”?
Atak na tradycyjną rodzinę, to atak na siłę i tożsamość jednostki. Oligarchiczny system władzy potrzebuje ludzi bezwolnych, więźniów swych namiętności. To dobrze jest opisane już u Platona jako efekt przejścia od demokracji do tyranii. Ponadto, ludzie deklarujący przywiązanie do tradycyjnych wartości, wierzący i praktykujący są nieformalną siłą polityczną. Przeważnie cenią demokratyczne państwo narodowe. Bo to jest struktura, która w najpełniejszy sposób gwarantuje człowiekowi wolność, jeśli takie państwo jest oczywiście sprawne. I to jest zasadniczy powód ataku na Kościół katolicki, a także na polskość. Tu nie o dogmaty chodzi, choć nie sposób nie dojrzeć w tym wszystkim obsesyjnej chrystianofobii. Władza globalizacji i towarzyszący jej kapitalizm kasyna wytwarzaj a ideologiczne fluidy o nieograniczonej wolności jednostki, bo taki kapitał nie zna ograniczeń, jest, na swój sposób, totalitarny. A to spotyka się z oczekiwaniami całej rzeszy artystów, których liczba idzie w miliony. Te miliony mają złe samopoczucie, bo tylko nieliczni zaliczą szczyty powodzenia i sukces. Te złe samopoczucie zdradzają właśnie takie dzieła sztuki jak przywołana „Klątwa”. I taka sytuacja jest szansą dla całej rzeszy cwaniaków pozbawionych talentu. Komunizm był atrakcyjny, bo dozorca i sprzątaczka, z całym szacunkiem dla tych zajęć, gdy byli żarliwymi komunistami, mogli awansować w strukturze władzy i poddać ocenie profesora medycyny czy fizyki pod kątem ich żarliwości. Tu się rzecz ma podobnie. Im wykazujesz się większą pomysłowością, żarliwością w niszczeniu tego, co wartościowe w kulturze, tym większa szansa na karierę i rozgłos. Nienawiść do tradycji, deprecjonowanie arcydzieł wynika z zawiści, bo nigdy mnie nie będzie stać na stworzenie czegoś wartościowego. Profesorów fizyki i medycyny ocenianych przez ciecia i sprzątaczkę zastąpił Szekspir i Cézanne. Szekspir na śmietnik, Cézanne na śmietnik, bo to rzekomo esteci niewrażliwi na przemoc tkwiąca w tradycji. Jakoby, brak im wrażliwości. Zatem całe to towarzystwo sztuki nowoczesnej zżera resentyment. Patos równości jest patosem zawiści, jak zauważył Bierdiajew, stąd w tej „sztuce” tyle agresji i nienawiści.
Walka o wolność przez wzniecanie nienawiści. Ciekawe?
Tym źródłem represji jest patriarchalny porządek. Skąd takie absurdalne przekonanie? Złe samopoczucie wynikające z braku samorealizacji, albo co gorsza z koszmarnego trybu życia musi mieć przecież jakieś źródło. Przecież nie powiem sobie, że jestem nieciekawym zblazowanym pozbawionym talentu indiwiduum. Jestem wolnym ciemiężonym artystą, który ma misję wyzwolenia wszystkich z opresji, zwłaszcza tych, którzy tego nie chcą, bo nie dorośli do tzw. teorii krytycznej. Ta neurotyczna obsesja na punkcie osobistej wolności od wszystkiego, koszmarna mentalna projekcja, to taka transcendencja do wewnątrz. Ten proletariat artystyczny jest mobilizowany do walki, tak jak onegdaj motłoch był mobilizowany do walki z mieszczaństwem, przez zawodowych rewolucjonistów, pośród których wielu z tego motłochu się rekrutowało. Używam słowo motłoch w tym znaczeniu jakie nadała mu Hannah Arendt, znaczeniu opisowym. Ci „artyści” są częścią wielkiego mechanizmu politycznego, który daje im istnienie, a czego nie może zagwarantować im talent czy zdolności, bo tego nie posiadają. Jest jeszcze kategoria średnio-utalentowanych. Ci są najgorsi.
Jak ten polityczny mechanizm wpływa na to co nazywamy sztuką współczesną?
Wydaje się że jest wyraźna wspólnota mentalna między tymi którzy obsługują międzynarodowe korporacje a światkiem, albo półświatkiem artystycznym. To świetnie pokazane jest w powieści Bronisława Wildsteina „Ukryty”, ale także w „Dolinie nicości”. Tę wspólnotę tworzy amoralizm czyli funkcjonowanie poza dobrem a złem, co jest dla wielu ekscytujące. Tym się właśnie różni motłoch od masy. Masa musi jednak mieć jakieś reguły życia. Tak jak kapitał kasyna nie zna moralności i musi mieć nieograniczoną niczym swobodę poruszania się oraz niszczenia, tak artysta także musi być otwarty, nieskrepowany niczym, gotowy na wszelakie doświadczenia i eksperymenty twórcze. Ci, którzy go krytykują a nie daj boże zakazują działalności za pieniądze podatników, to faszyści. Trochę to trąci marksizmem ta analogia. Nie szkodzi.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Proces upolitycznienia, ideologizacji sztuki doprowadził do całkowitego wyeliminowania wartości estetycznych, a to oznacza, że sztuka znika
— mówi Maciej Mazurek, krytyk sztuki, poeta, malarz, publicysta, autor książki „O Sztuce. Krytyka, Teoria, Rozmowy”, dostępnej już w księgarniach.
Wydana właśnie pana książka „O Sztuce. Krytyka, Teoria, Rozmowy” poświęcona jest sporom o sztukę współczesną. Wyszła w momencie, kiedy przestrzeń sztuki staje się nierzadko miejscem demonstracji nihilistycznych, antypolskich poglądów. Jak Pan, jako konsekwentny obserwator pewnych zjawisk już od połowy lat dziewięćdziesiątych, ocenia to, co się obecnie dzieje w teatrach i salach wystawienniczych? Mam na myśli m. in. „Klątwę”.
To, że coś się wydarza na scenie teatralnej albo w galerii, nie oznacza, że mamy automatycznie do czynienia ze sztuką. Proces upolitycznienia, ideologizacji sztuki doprowadził do całkowitego wyeliminowania wartości estetycznych, a to oznacza, że sztuka znika. „Klątwa” to polityczna agitka o wyraźnie bolszewickim charakterze. Ta „sztuka” wpisuje się w pewne bardzo niebezpieczne podskórne prądy o destrukcyjnym dla demokracji charakterze i tak należy na nią patrzyć. Mnie to oburza i nie oburza jednocześnie. Nie oburza, gdyż widzę na przestrzeni dwóch dekad narastającą falę tego ideologicznego ataku i rozpoznaje mechanizmy. Oburza, bo to wnukowie Lenina i Trockiego stoją za tym. Wystarczy poczytać trochę o pierwszej fazie rewolucji bolszewickiej albo o Republice Weimarskiej i porównać z tym, co dzieje się w części teatrów czy w salach wystawienniczych. To wiele rozjaśnia.
Dlaczego właśnie to przestrzeń sztuki jest miejscem tej ofensywy?
Przyczyn jest wiele. Bolszewicy i naziści pierwsi dostrzegli potencjał propagandowy sztuki. Propaganda za sprawą sztuki jest subtelniejsza. Ideologia dzięki takiemu narzędziu może udawać, że nie jest tym, czym jest w swej istocie, czyli ideologią. Ponadto artysta w zlaicyzowanej kulturze to ciągle ktoś wyjątkowy. Taka nowoczesna „święta krowa”. Mit artysty, mit wolności twórczej dają także takie zasłony ochronne. Liberalna demokracja chroni wolność wypowiedzi. Biorąc pod uwagę skalę tego ataku, trzeba przemyśleć, czy demokrację stać na taki luksus, aby tolerować osobników, którzy ją kontestują, udając, że pracują nad „więcej wolności”, gdyż w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie.
W takim razie, co jest celem tego ataku, czyli „poszerzania sfer wolności twórczej”?
Atak na tradycyjną rodzinę, to atak na siłę i tożsamość jednostki. Oligarchiczny system władzy potrzebuje ludzi bezwolnych, więźniów swych namiętności. To dobrze jest opisane już u Platona jako efekt przejścia od demokracji do tyranii. Ponadto, ludzie deklarujący przywiązanie do tradycyjnych wartości, wierzący i praktykujący są nieformalną siłą polityczną. Przeważnie cenią demokratyczne państwo narodowe. Bo to jest struktura, która w najpełniejszy sposób gwarantuje człowiekowi wolność, jeśli takie państwo jest oczywiście sprawne. I to jest zasadniczy powód ataku na Kościół katolicki, a także na polskość. Tu nie o dogmaty chodzi, choć nie sposób nie dojrzeć w tym wszystkim obsesyjnej chrystianofobii. Władza globalizacji i towarzyszący jej kapitalizm kasyna wytwarzaj a ideologiczne fluidy o nieograniczonej wolności jednostki, bo taki kapitał nie zna ograniczeń, jest, na swój sposób, totalitarny. A to spotyka się z oczekiwaniami całej rzeszy artystów, których liczba idzie w miliony. Te miliony mają złe samopoczucie, bo tylko nieliczni zaliczą szczyty powodzenia i sukces. Te złe samopoczucie zdradzają właśnie takie dzieła sztuki jak przywołana „Klątwa”. I taka sytuacja jest szansą dla całej rzeszy cwaniaków pozbawionych talentu. Komunizm był atrakcyjny, bo dozorca i sprzątaczka, z całym szacunkiem dla tych zajęć, gdy byli żarliwymi komunistami, mogli awansować w strukturze władzy i poddać ocenie profesora medycyny czy fizyki pod kątem ich żarliwości. Tu się rzecz ma podobnie. Im wykazujesz się większą pomysłowością, żarliwością w niszczeniu tego, co wartościowe w kulturze, tym większa szansa na karierę i rozgłos. Nienawiść do tradycji, deprecjonowanie arcydzieł wynika z zawiści, bo nigdy mnie nie będzie stać na stworzenie czegoś wartościowego. Profesorów fizyki i medycyny ocenianych przez ciecia i sprzątaczkę zastąpił Szekspir i Cézanne. Szekspir na śmietnik, Cézanne na śmietnik, bo to rzekomo esteci niewrażliwi na przemoc tkwiąca w tradycji. Jakoby, brak im wrażliwości. Zatem całe to towarzystwo sztuki nowoczesnej zżera resentyment. Patos równości jest patosem zawiści, jak zauważył Bierdiajew, stąd w tej „sztuce” tyle agresji i nienawiści.
Walka o wolność przez wzniecanie nienawiści. Ciekawe?
Tym źródłem represji jest patriarchalny porządek. Skąd takie absurdalne przekonanie? Złe samopoczucie wynikające z braku samorealizacji, albo co gorsza z koszmarnego trybu życia musi mieć przecież jakieś źródło. Przecież nie powiem sobie, że jestem nieciekawym zblazowanym pozbawionym talentu indiwiduum. Jestem wolnym ciemiężonym artystą, który ma misję wyzwolenia wszystkich z opresji, zwłaszcza tych, którzy tego nie chcą, bo nie dorośli do tzw. teorii krytycznej. Ta neurotyczna obsesja na punkcie osobistej wolności od wszystkiego, koszmarna mentalna projekcja, to taka transcendencja do wewnątrz. Ten proletariat artystyczny jest mobilizowany do walki, tak jak onegdaj motłoch był mobilizowany do walki z mieszczaństwem, przez zawodowych rewolucjonistów, pośród których wielu z tego motłochu się rekrutowało. Używam słowo motłoch w tym znaczeniu jakie nadała mu Hannah Arendt, znaczeniu opisowym. Ci „artyści” są częścią wielkiego mechanizmu politycznego, który daje im istnienie, a czego nie może zagwarantować im talent czy zdolności, bo tego nie posiadają. Jest jeszcze kategoria średnio-utalentowanych. Ci są najgorsi.
Jak ten polityczny mechanizm wpływa na to co nazywamy sztuką współczesną?
Wydaje się że jest wyraźna wspólnota mentalna między tymi którzy obsługują międzynarodowe korporacje a światkiem, albo półświatkiem artystycznym. To świetnie pokazane jest w powieści Bronisława Wildsteina „Ukryty”, ale także w „Dolinie nicości”. Tę wspólnotę tworzy amoralizm czyli funkcjonowanie poza dobrem a złem, co jest dla wielu ekscytujące. Tym się właśnie różni motłoch od masy. Masa musi jednak mieć jakieś reguły życia. Tak jak kapitał kasyna nie zna moralności i musi mieć nieograniczoną niczym swobodę poruszania się oraz niszczenia, tak artysta także musi być otwarty, nieskrepowany niczym, gotowy na wszelakie doświadczenia i eksperymenty twórcze. Ci, którzy go krytykują a nie daj boże zakazują działalności za pieniądze podatników, to faszyści. Trochę to trąci marksizmem ta analogia. Nie szkodzi.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/333036-maciej-mazurek-o-wspolczesnej-sztuce-to-ze-cos-sie-wydarza-na-scenie-teatralnej-nie-oznacza-ze-mamy-do-czynienia-ze-sztuka-wywiad?strona=1