Moi znajomi piszą nawet o arcydziele. Moim zdaniem po części w zderzeniu z tym co działo się do tej pory.
Od lat czekaliśmy na powrót teatru telewizji i poniedziałkowe wieczory ziały pustką. Inscenizacji było niewiele, najczęściej przenoszono spektakle z teatrów, choć przecież telewizyjny teatr doczekał się własnego języka. Na dokładkę – przepraszam za uogólnienie, bo wciąż powstaje wiele świetnych przedstawień - inscenizacje teatralne stały się symbolem pustki, albo natrętnej mocno lewicowej publicystyki albo jałowego eksperymentatorstwa.
A tu przychodzi mało znany reżyser filmowy i teatralny Wawrzyniec Kostrzewski (niestety w tym fachu debiutuje się późno) i robi spektakl, który ogląda się z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej sekwencji.
Po pierwsze, przy zapaści dramaturgii sięga po ważny tekst. „Listy z Rosji” markiza Astolphe’a de Custine’a – moje pokolenie wychowywało się na tym. Ta opowieść o podróży francuskiego dyplomaty z roku 1839 staje się opowieścią o Rosji, o odkrywaniu jej przez ludzi Zachodu, o fascynacji nią i strachu przed nią. Ale to także proroczy traktat o rodzeniu się w obrębie starego porządku, monarchii absolutnej dawnego typu, nowoczesnego totalitaryzmu. Custine był wieszczem.
Pewne sceny markiz chyba wymyślał albo koloryzował (jak Malaparte na kanwie apokalipsy II Wojny Światowej), a jednak uchwycił ducha tego co widział. Był dziennikarzem a zarazem wielkim pisarzem, nie tylko politycznym.
Mamy więc dramat o czymś. Zamiast rozbełkotanej ahistorycznej narracji, pełne dyscypliny intelektualnej wywody oddające realia epoki, które jednak brzmią bardziej współcześnie niż dywagacje niedouczonych dekonstruktorów. Używa się tu zresztą świetnych zabiegów stylistycznych. Sceny balowe na carskim dworze zarazem kojarzą się z wielką polską tradycją literacką (Bal u Senatora z „Dziadów”) jak korzystają z dorobku współczesnej kinematografii kreacyjnej posługującej się groteską, symbolem, skrótem.
Mamy naturę Rosji – pytania o nią są niepokojąco aktualne. A zarazem mamy budzący grozę traktat o skłonnej do okrucieństwa naturze człowieka, która w rosyjskim bezkresnym krajobrazie, gdzie „wszystko jest wielkie – ból i nadzieja”, staje się okrutna jeszcze bardziej. Custine błąkający się po zakamarkach Imperium przypomina chwilami bohatera „Procesu” Kafki. Jest przejmujący w swojej opowieści o zabiciu człowieka na ulicy i przeraźliwie aktualny, kiedy od uwag o znikomości życia na rosyjskich bezkresach przechodzi do lęku przed własnym zniknięciem, „bo w Rosji wszystko jest możliwe”. Ten lęk udziela się nam widzom.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Moi znajomi piszą nawet o arcydziele. Moim zdaniem po części w zderzeniu z tym co działo się do tej pory.
Od lat czekaliśmy na powrót teatru telewizji i poniedziałkowe wieczory ziały pustką. Inscenizacji było niewiele, najczęściej przenoszono spektakle z teatrów, choć przecież telewizyjny teatr doczekał się własnego języka. Na dokładkę – przepraszam za uogólnienie, bo wciąż powstaje wiele świetnych przedstawień - inscenizacje teatralne stały się symbolem pustki, albo natrętnej mocno lewicowej publicystyki albo jałowego eksperymentatorstwa.
A tu przychodzi mało znany reżyser filmowy i teatralny Wawrzyniec Kostrzewski (niestety w tym fachu debiutuje się późno) i robi spektakl, który ogląda się z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej sekwencji.
Po pierwsze, przy zapaści dramaturgii sięga po ważny tekst. „Listy z Rosji” markiza Astolphe’a de Custine’a – moje pokolenie wychowywało się na tym. Ta opowieść o podróży francuskiego dyplomaty z roku 1839 staje się opowieścią o Rosji, o odkrywaniu jej przez ludzi Zachodu, o fascynacji nią i strachu przed nią. Ale to także proroczy traktat o rodzeniu się w obrębie starego porządku, monarchii absolutnej dawnego typu, nowoczesnego totalitaryzmu. Custine był wieszczem.
Pewne sceny markiz chyba wymyślał albo koloryzował (jak Malaparte na kanwie apokalipsy II Wojny Światowej), a jednak uchwycił ducha tego co widział. Był dziennikarzem a zarazem wielkim pisarzem, nie tylko politycznym.
Mamy więc dramat o czymś. Zamiast rozbełkotanej ahistorycznej narracji, pełne dyscypliny intelektualnej wywody oddające realia epoki, które jednak brzmią bardziej współcześnie niż dywagacje niedouczonych dekonstruktorów. Używa się tu zresztą świetnych zabiegów stylistycznych. Sceny balowe na carskim dworze zarazem kojarzą się z wielką polską tradycją literacką (Bal u Senatora z „Dziadów”) jak korzystają z dorobku współczesnej kinematografii kreacyjnej posługującej się groteską, symbolem, skrótem.
Mamy naturę Rosji – pytania o nią są niepokojąco aktualne. A zarazem mamy budzący grozę traktat o skłonnej do okrucieństwa naturze człowieka, która w rosyjskim bezkresnym krajobrazie, gdzie „wszystko jest wielkie – ból i nadzieja”, staje się okrutna jeszcze bardziej. Custine błąkający się po zakamarkach Imperium przypomina chwilami bohatera „Procesu” Kafki. Jest przejmujący w swojej opowieści o zabiciu człowieka na ulicy i przeraźliwie aktualny, kiedy od uwag o znikomości życia na rosyjskich bezkresach przechodzi do lęku przed własnym zniknięciem, „bo w Rosji wszystko jest możliwe”. Ten lęk udziela się nam widzom.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/331438-powrot-teatru-telewizji-w-wielkim-stylu-listy-z-rosji-przejda-do-historii-polskiej-kultury
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.