Piszę na gorąco po obejrzeniu spektaklu „Klątwy” Olivera Frljicia (trudno nazywać je „Klątwą” Stanisława Wyspiańskiego). Kiedy wchodziłem w ostatniej chwili do Teatru Powszechnego, zobaczyłem w hallu członków Golgoty Młodych modlących się z różańcami w rękach. Nie zdążyłem podejść do nich i podziękować im za postawę. Robię to w tym tekście.
Dlaczego sam poszedłem na przedstawienie? Piszę duży tekst na jego temat do swojego tygodnika, żeby zauważyć każdy szczegół trzeba to jednak zobaczyć. Mnóstwo ludzi, także dobrej woli, zawsze w takich przypadkach łudzi się, że plotki są przesadzone, domaga się naocznego świadectwa. Na dokładkę uważam się za amatorskiego kronikarza polskiego teatru. A to zdarzenie zapisze się, to prawda czarnymi zgłoskami, w dziejach tego teatru.
Co powiedziawszy zadeklaruję, że absolutnie nie odmawiam prawa do wypowiadania się ludziom, którzy spektaklu nie widzieli, więcej, nie mają zamiaru go oglądać. W jednej z pierwszych scen najpierw jedna z aktorek drapie się krzyżem między nogami. Potem na scenę wjeżdża rzeźba Jana Pawła II z odsłoniętym długim penisem (przykro mi, że muszę coś takiego opisywać, ale żąda się dowodów). Pani aktorka podchodzi i długo ssie tego penisa.
Otóż te sceny zostały w ostatnich dniach opisane. Także, a może nawet przede wszystkim przez entuzjastów przedstawienia. Np. Jakuba Majmurka (nota bene systematycznego współpracownika „Tygodnika Powszechnego”). Nie było powodu aby im nie wierzyć. Żądanie aby wstrzymywać się z oceną takich sytuacji do momentu poznania „kontekstu artystycznego” to czysty absurd. Przyjmijcie do wiadomości, że w Polsce żyje sporo ludzi, którym do odrzucenia takiego sposobu opowiadania o świecie kontekst potrzebny nie jest. Po prostu go nie akceptują.
Nota bene żadnego kontekstu artystycznego nie ma. Z dramatu Wyspiańskiego streszczonego, zresztą pogardliwie, w pierwszej scenie, zostało może kilkadziesiąt zdań. To luźny zbiór scenek, można by rzec skeczy. Nic nie wynika z niczego, nie dowiemy się, jaki związek z owym ssaniem ma oskarżanie Kościoła np. o osłanianie pedofilów (pani aktorka jest z pewnością pełnoletnia). Sceny płyną w poetyce wszechogarniającego bluzgu – raz postaci wykonują ruchy frykcyjne z okrzykiem Polska na ustach, innym razem symulują seks z księdzem, jeszcze innym wieńczą przedstawienie ścięciem wielkiego drewnianego krzyża piłą mechaniczną.
– Nienawidzimy – to jedyne dające się odczytać przesłanie. Figurze papieża zakłada się na szyję stryczek, a aktorka rzeczywiście snuje rozważania o wynajęciu zabójcy, który zastrzeliłby Jarosława Kaczyńskiego (choć zastrzega się, że tę scenę „wycięto”). Czasem agresja zmienia się w drwinę. Dowcipasem jest to, że jedna z postaci oznajmia: „zginąłem w Smoleńsku, ale wróciłem”. Tematem innego fakt śmierci polskiego kierowcy w Niemczech z rąk terrorystów - w skeczu o lęku przed muzułmanami.
Wszystko razem sprawia wrażenie jakby niezamierzonej autoparodii – nagromadzono bowiem wszystkie możliwe obsesje polskiej i światowej lewicy: pedofilia księży, aborcja, strach przed nacjonalizmem, wojujący feminizm. Majmurek próbował przekonywać, że to właśnie świadczy o swoistym obiektywizmie Frljicia, który pokazuje stan umysłu lewicowego inteligenta. Rzeczywiście pojawiają się żarty z samego reżysera (świadczące skądinąd o jego gigantycznym ego), a bilans lewicowych neuroz wygląda zatrważająco.
Ale to tylko gadanie: aktorzy grają owe neurozy z pasją bolszewickich agitatorów przekonujących ciemnych Rosjan na początku lat 20. Nie ma tu mowy o dystansie, tym bardziej o jakiejś trwalszej autoironii. Jest za to coś w tym spektaklu najokropniejszego. Testowanie człowieczeństwa.
cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Piszę na gorąco po obejrzeniu spektaklu „Klątwy” Olivera Frljicia (trudno nazywać je „Klątwą” Stanisława Wyspiańskiego). Kiedy wchodziłem w ostatniej chwili do Teatru Powszechnego, zobaczyłem w hallu członków Golgoty Młodych modlących się z różańcami w rękach. Nie zdążyłem podejść do nich i podziękować im za postawę. Robię to w tym tekście.
Dlaczego sam poszedłem na przedstawienie? Piszę duży tekst na jego temat do swojego tygodnika, żeby zauważyć każdy szczegół trzeba to jednak zobaczyć. Mnóstwo ludzi, także dobrej woli, zawsze w takich przypadkach łudzi się, że plotki są przesadzone, domaga się naocznego świadectwa. Na dokładkę uważam się za amatorskiego kronikarza polskiego teatru. A to zdarzenie zapisze się, to prawda czarnymi zgłoskami, w dziejach tego teatru.
Co powiedziawszy zadeklaruję, że absolutnie nie odmawiam prawa do wypowiadania się ludziom, którzy spektaklu nie widzieli, więcej, nie mają zamiaru go oglądać. W jednej z pierwszych scen najpierw jedna z aktorek drapie się krzyżem między nogami. Potem na scenę wjeżdża rzeźba Jana Pawła II z odsłoniętym długim penisem (przykro mi, że muszę coś takiego opisywać, ale żąda się dowodów). Pani aktorka podchodzi i długo ssie tego penisa.
Otóż te sceny zostały w ostatnich dniach opisane. Także, a może nawet przede wszystkim przez entuzjastów przedstawienia. Np. Jakuba Majmurka (nota bene systematycznego współpracownika „Tygodnika Powszechnego”). Nie było powodu aby im nie wierzyć. Żądanie aby wstrzymywać się z oceną takich sytuacji do momentu poznania „kontekstu artystycznego” to czysty absurd. Przyjmijcie do wiadomości, że w Polsce żyje sporo ludzi, którym do odrzucenia takiego sposobu opowiadania o świecie kontekst potrzebny nie jest. Po prostu go nie akceptują.
Nota bene żadnego kontekstu artystycznego nie ma. Z dramatu Wyspiańskiego streszczonego, zresztą pogardliwie, w pierwszej scenie, zostało może kilkadziesiąt zdań. To luźny zbiór scenek, można by rzec skeczy. Nic nie wynika z niczego, nie dowiemy się, jaki związek z owym ssaniem ma oskarżanie Kościoła np. o osłanianie pedofilów (pani aktorka jest z pewnością pełnoletnia). Sceny płyną w poetyce wszechogarniającego bluzgu – raz postaci wykonują ruchy frykcyjne z okrzykiem Polska na ustach, innym razem symulują seks z księdzem, jeszcze innym wieńczą przedstawienie ścięciem wielkiego drewnianego krzyża piłą mechaniczną.
– Nienawidzimy – to jedyne dające się odczytać przesłanie. Figurze papieża zakłada się na szyję stryczek, a aktorka rzeczywiście snuje rozważania o wynajęciu zabójcy, który zastrzeliłby Jarosława Kaczyńskiego (choć zastrzega się, że tę scenę „wycięto”). Czasem agresja zmienia się w drwinę. Dowcipasem jest to, że jedna z postaci oznajmia: „zginąłem w Smoleńsku, ale wróciłem”. Tematem innego fakt śmierci polskiego kierowcy w Niemczech z rąk terrorystów - w skeczu o lęku przed muzułmanami.
Wszystko razem sprawia wrażenie jakby niezamierzonej autoparodii – nagromadzono bowiem wszystkie możliwe obsesje polskiej i światowej lewicy: pedofilia księży, aborcja, strach przed nacjonalizmem, wojujący feminizm. Majmurek próbował przekonywać, że to właśnie świadczy o swoistym obiektywizmie Frljicia, który pokazuje stan umysłu lewicowego inteligenta. Rzeczywiście pojawiają się żarty z samego reżysera (świadczące skądinąd o jego gigantycznym ego), a bilans lewicowych neuroz wygląda zatrważająco.
Ale to tylko gadanie: aktorzy grają owe neurozy z pasją bolszewickich agitatorów przekonujących ciemnych Rosjan na początku lat 20. Nie ma tu mowy o dystansie, tym bardziej o jakiejś trwalszej autoironii. Jest za to coś w tym spektaklu najokropniejszego. Testowanie człowieczeństwa.
cd na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/328712-cyniczna-operacja-ale-i-amok-wrazenia-z-klatwy