Miałem takie wrażenie, kiedy jedna z aktorek pokazywała widzom rzekome USG swojego rzekomego płodu zapowiadając, że choć jest zdrowy i wyrósł by „na Polkę i katoliczkę”, ona go usunie. Więcej, obiecywała, że płód ten przywiezie i rzuci na scenę. Tu już nie ma żadnej ckliwej opowieści o doli kobiet. Jest twarde i brutalne: mam prawo być zła. Wypowiadana serio i z aprobatą.
Inną taką próbą było owo końcowe piłowanie krzyża. Już nie postać duchownego, ale po prostu największa świętość chrześcijan była niszczona z jakimś długo celebrowanym sadystycznym okrucieństwem. Patrzyłem na twarze widzów, przecież większość z nich (a było sporo ludzi w średnim wieku i starszych) miała z tym krzyżem, choćby jako z tradycją, jakiś związek. I widziałem w oczach prawie wszystkich radość, prawie zwierzęcą. Potwierdzoną na końcu owacją na stojąco. Tylko kilka osób nie wstało i nie klaskało w zasięgu mojego wzroku. W teatrze był obecny Janusz Palikot, to poniekąd jego triumf zza politycznego grobu.
To spektakl robiony przez złych ludzi dla innych złych ludzi – taka myśl przyszła mi do głowy po wyjściu z teatru. Na tle tej obserwacji inne rozważania – o intelektualnej pustce czy czystej głupocie rzucanych ze sceny bełkotliwych zdań, o histerycznej manierze gry czy o zupełnie obrzydliwym posługiwaniu się szyldem Wyspiańskiego zeszły na dalszy plan.
Przedstawiając spektakl jako test na wolność twórczą recenzenci Mrozek („Gazeta Wyborcza”) czy Majmurek (Krytyka Polityczna) zmienili go w produkt zimnej kalkulacji. Zwłaszcza, że nic jego twórcom nie grozi. Urzędnik katolickiej podobno prezydent Warszawy pan Thun Janowski jest sztuką zachwycony, a teatr, zawsze skrajnie lewicowy, podlega miastu. Pomruki prokuratury to zaś rytuał. Sam nie czyniłbym z nich męczenników.
Ale kiedy patrzyłem na tych młodych przeważnie ludzi miotających się na scenie miałem jednak nieprzyjemne skojarzenia. Jakie? Tak, film „Egzorcysta”. Dziewczynka grana przez Lindę Blair podczas przyjęcia swojej matki robi pod siebie. To coś podobnego. Amok. Polskość i katolicyzm działają na tych ludzi jak hostia na opętanych. Zaczynają wrzeszczeć, wyć, zapluwać się. W paru momentach wprawdzie sami zapewniają, że tylko grają, ale to jednak coś więcej.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Miałem takie wrażenie, kiedy jedna z aktorek pokazywała widzom rzekome USG swojego rzekomego płodu zapowiadając, że choć jest zdrowy i wyrósł by „na Polkę i katoliczkę”, ona go usunie. Więcej, obiecywała, że płód ten przywiezie i rzuci na scenę. Tu już nie ma żadnej ckliwej opowieści o doli kobiet. Jest twarde i brutalne: mam prawo być zła. Wypowiadana serio i z aprobatą.
Inną taką próbą było owo końcowe piłowanie krzyża. Już nie postać duchownego, ale po prostu największa świętość chrześcijan była niszczona z jakimś długo celebrowanym sadystycznym okrucieństwem. Patrzyłem na twarze widzów, przecież większość z nich (a było sporo ludzi w średnim wieku i starszych) miała z tym krzyżem, choćby jako z tradycją, jakiś związek. I widziałem w oczach prawie wszystkich radość, prawie zwierzęcą. Potwierdzoną na końcu owacją na stojąco. Tylko kilka osób nie wstało i nie klaskało w zasięgu mojego wzroku. W teatrze był obecny Janusz Palikot, to poniekąd jego triumf zza politycznego grobu.
To spektakl robiony przez złych ludzi dla innych złych ludzi – taka myśl przyszła mi do głowy po wyjściu z teatru. Na tle tej obserwacji inne rozważania – o intelektualnej pustce czy czystej głupocie rzucanych ze sceny bełkotliwych zdań, o histerycznej manierze gry czy o zupełnie obrzydliwym posługiwaniu się szyldem Wyspiańskiego zeszły na dalszy plan.
Przedstawiając spektakl jako test na wolność twórczą recenzenci Mrozek („Gazeta Wyborcza”) czy Majmurek (Krytyka Polityczna) zmienili go w produkt zimnej kalkulacji. Zwłaszcza, że nic jego twórcom nie grozi. Urzędnik katolickiej podobno prezydent Warszawy pan Thun Janowski jest sztuką zachwycony, a teatr, zawsze skrajnie lewicowy, podlega miastu. Pomruki prokuratury to zaś rytuał. Sam nie czyniłbym z nich męczenników.
Ale kiedy patrzyłem na tych młodych przeważnie ludzi miotających się na scenie miałem jednak nieprzyjemne skojarzenia. Jakie? Tak, film „Egzorcysta”. Dziewczynka grana przez Lindę Blair podczas przyjęcia swojej matki robi pod siebie. To coś podobnego. Amok. Polskość i katolicyzm działają na tych ludzi jak hostia na opętanych. Zaczynają wrzeszczeć, wyć, zapluwać się. W paru momentach wprawdzie sami zapewniają, że tylko grają, ale to jednak coś więcej.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/328712-cyniczna-operacja-ale-i-amok-wrazenia-z-klatwy?strona=2