Od czasu wskrzeszenia kilka lat temu przez Sylvestra Stallone’a, ulubieńca Reagana i prawicowca pełną gębą, w serii „Niezniszczalni” wszystkich bohaterów kina akcji lat 80., popkultura coraz szerzej zahacza o ten specyficzny okres. Okres, gdy USA były w finansowym rozkwicie, miały u steru kowboja Ronalda Reagana przyciskającego sowiecki komunizm do gleby. Wróg był wówczas jasno zarysowany, cel wytyczony, a Fukuyamowski „koniec historii” jawił się na wyciągnięcie ręki. Dziś świat pogrąża się w dyktaturze relatywizmu. Pięknoduchostwo lewicowych elit europejskich, i po części amerykańskich, zawaliło się pod kryzysem imigranckim. Na każdym rogu światu zagraża terroryzm. Naturalna jest tęsknota do poukładanej rzeczywistości sprzed dwóch dekad. Trump jest wyjęty żywcem z lat 80-tych, gdy wyobraźnią rządził Rambo i Reagan. Świat był wówczas poukładany i panowała w nim harmonia. Dzisiejszy chaos i relatywizm powoduje chęć powrotu do tamtych czasów Dlatego też Trump mówi językiem wyjętym z takich antyliberalnych klasyków jak „Cobra” czy „Brudny Harry”.
Dziś Robert De Niro nie podaje ręki Arnoldowi Schwarzeneggerowi, mówiąc, że ten popiera Trumpa. Za kandydatem prawicy opowiedzieli się nie przez przypadek takie ikony kina lat 80-tych jak Clint Eastwood czy właśnie Sly Stallone. Co robi zaś Trump? Perfekcyjnie popkulturę rozgrywa. Jako były telewizyjny gwiazdor czuje się w niej jak….aktor Ronald Reagan.
W tym kontekście nie można się dziwić, że karykaturalna wersja Reagana, wyglądającego jak odmrożony polityk ery zimnej wojny, odnosi taki sukces. Gdyby Donalda Trumpa nie było, ktoś musiałby go wymyślić. A właściwie Trump sam siebie wymyślił i konsekwentnie od lat wchodził w świat, w którym polityka stała się częścią show-biznesu. Na początku lat 80., gdy w USA powstał słynny program „Entertainment Tonight”, w którym celebrytów z Hollywood zaczęto zrównywać z biznesmenami czy politykami, Trump skrzętnie wykorzystał rodzącą się patologię mediokracji. Co chwilę podrzucając tabloidom informacje o swoich romansach i małżeństwach, a także kolejnych inwestycjach, wzmacniał swe nazwisko jako markę i symbol sukcesu. „Nazwisko Trump oznacza zawsze wielki spektakl” — powiedział raz w przypływie szczerości. Czy ten spektakl przeniesie się teraz na Biały Dom? Z pewnością czas na macho twardzieli jest dziś lepszy niż w poprzednich dwóch dekadach.
Więcej o niezwykłości obecnej kampanii wyborczej w moim tekście w jutrzejszym numerze wSieci.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Od czasu wskrzeszenia kilka lat temu przez Sylvestra Stallone’a, ulubieńca Reagana i prawicowca pełną gębą, w serii „Niezniszczalni” wszystkich bohaterów kina akcji lat 80., popkultura coraz szerzej zahacza o ten specyficzny okres. Okres, gdy USA były w finansowym rozkwicie, miały u steru kowboja Ronalda Reagana przyciskającego sowiecki komunizm do gleby. Wróg był wówczas jasno zarysowany, cel wytyczony, a Fukuyamowski „koniec historii” jawił się na wyciągnięcie ręki. Dziś świat pogrąża się w dyktaturze relatywizmu. Pięknoduchostwo lewicowych elit europejskich, i po części amerykańskich, zawaliło się pod kryzysem imigranckim. Na każdym rogu światu zagraża terroryzm. Naturalna jest tęsknota do poukładanej rzeczywistości sprzed dwóch dekad. Trump jest wyjęty żywcem z lat 80-tych, gdy wyobraźnią rządził Rambo i Reagan. Świat był wówczas poukładany i panowała w nim harmonia. Dzisiejszy chaos i relatywizm powoduje chęć powrotu do tamtych czasów Dlatego też Trump mówi językiem wyjętym z takich antyliberalnych klasyków jak „Cobra” czy „Brudny Harry”.
Dziś Robert De Niro nie podaje ręki Arnoldowi Schwarzeneggerowi, mówiąc, że ten popiera Trumpa. Za kandydatem prawicy opowiedzieli się nie przez przypadek takie ikony kina lat 80-tych jak Clint Eastwood czy właśnie Sly Stallone. Co robi zaś Trump? Perfekcyjnie popkulturę rozgrywa. Jako były telewizyjny gwiazdor czuje się w niej jak….aktor Ronald Reagan.
W tym kontekście nie można się dziwić, że karykaturalna wersja Reagana, wyglądającego jak odmrożony polityk ery zimnej wojny, odnosi taki sukces. Gdyby Donalda Trumpa nie było, ktoś musiałby go wymyślić. A właściwie Trump sam siebie wymyślił i konsekwentnie od lat wchodził w świat, w którym polityka stała się częścią show-biznesu. Na początku lat 80., gdy w USA powstał słynny program „Entertainment Tonight”, w którym celebrytów z Hollywood zaczęto zrównywać z biznesmenami czy politykami, Trump skrzętnie wykorzystał rodzącą się patologię mediokracji. Co chwilę podrzucając tabloidom informacje o swoich romansach i małżeństwach, a także kolejnych inwestycjach, wzmacniał swe nazwisko jako markę i symbol sukcesu. „Nazwisko Trump oznacza zawsze wielki spektakl” — powiedział raz w przypływie szczerości. Czy ten spektakl przeniesie się teraz na Biały Dom? Z pewnością czas na macho twardzieli jest dziś lepszy niż w poprzednich dwóch dekadach.
Więcej o niezwykłości obecnej kampanii wyborczej w moim tekście w jutrzejszym numerze wSieci.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/314402-retro-w-popkulturze-i-sukces-donalda-trumpa-sie-lacza-to-sentyment-do-lat-80-tych?strona=2